Pędzę wieczorową porą na spotkanie, a właściwie bankiet. Musiałam się wyfiokować, więc na nogach szpilki mam - wielkie jak szable tygrysa szablozębnego, zatem krok mój dość niepewny. Usiłuję się nie spóźnić, wystukuję tempo karabinu maszynowego - dziurkuję chodnik i chodziarstwo figurowe uprawiam. Co gorsza bruk okolic Rynku to drobna kostka, nierówna, żadnej szpilkostrady w zasięgu nóg. Mijam akurat dwóch sztajmesów siedzących wprost na chodniku, którzy zagadują do mnie, obserwując moje wyczyny i wielką aktywność nożną:
- Dzień dobry!
- Dobry wieczór! - poprawiam, bo ciemno już.
Na co oni z wyraźnym zatroskaniem w głosie:
- Może wrotki?
W sumie - czemu nie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz