środa, 30 grudnia 2015

Niedzielna wycieczka z romantyczną ruiną w tle...

W trzeci dzień świąt, w niedzielę, wybraliśmy się na wycieczkę do Kobylej Góry. Chodziło o uprzejmość - podwiezienie rodzinki, a przy okazji - przewietrzenie się.

Kobyla Góra leży nieopodal Sycowa, jakieś 60 km od Wrocławia. Bladym świtem (czyli około ósmej rano) w poświąteczną niedzielę na drodze nie było żywego (ani tym bardziej martwego...) ducha. Jechaliśmy więc szybko pustą S8, w słońcu i pod błękitnym niebem. Prawie przed samą Kobylą Górą musieliśmy zjechać z S-ki i z polecenia GPS wjechaliśmy na jakąś wąską i kiepską drogę boczną. Nagle dosłownie stanęliśmy jak wryci. To znaczy samochód wrył się w dziurawy asfalt wszystkimi kopytami swoich 150 koni (czyli będzie ich ze szeset :-), gdyż z boku, na lekkim pagórku wyrosło zjawisko architektoniczne niezwykłej urody... Zamek? Nie, kościół... Nie, jednak zamek! Ależ skąd, kościół! - wykrzykiwałam siedząc w aucie. I gdzie my w ogóle jesteśmy??? Ponieważ rodzinka się spieszyła (musiała być u celu punktualnie o dziewiątej), ruszyliśmy dalej, mijając tablicę z nazwą miejscowości: Pisarzowice. Obiecaliśmy sobie jednak eksplorację zjawiska w drodze powrotnej już we dwójkę, co też uczyniliśmy. Budowla dość okaleczona, ale mimo to piękna. Popatrzcie sami:




Szary, lecz w różnych odcieniach, granit w połączeniu z czerwonym piaskowcem... Duże okna, w których pewnie kiedyś były witraże, ozdobniki. Krągłe kształty budowli przywołują romański styl, domyślałam się jednak, że obiekt nie jest aż tak stary. Przez moment przyszło mi nawet do głowy, że to niedokończona budowa domu jakiegoś ekstrawaganckiego nowobogackiego, który chciał sobie sprawić rodową siedzibę, jednak rzut oka w górę wyprowadził mnie z błędu - ujrzałam herb nie taki znów współczesny:

Ogromnie intrygował mnie ten obiekt, jednak w pobliżu nie było żadnej tablicy informacyjnej. Pokonawszy więc ogrodzenie z drutu kolczastego (dość mizerne, bez obaw) weszliśmy do środka. Przestałam mieć wątpliwości - jest to zdecydowanie budowla sakralna, mimo że tak zgrabna, zwiewna, filigranowa, z przestrzeniami, w których chce się... zatańczyć. Plan ma prosty: nawa główna i balkon, nad wejściem chór (pewnie stały w nim organy). Kolumny z piaskowca mają bogato zdobione kapitele. Widoczne są resztki polichromii na stropach, oraz napis: „Sei getreu bis an den Tod, so will ich dir die Krone des Lebens geben” Bądź wierny aż do śmierci, a dam ci wieniec życia. Porzucona kamienna chrzcielnica (?), szczątki drewnianego parkietu, kamień ołtarzowy i ziejąca jama jakby krypty - to wszystko tworzy tak niesamowity nastrój, że trudno mi go Wam opisać. I jeszcze te piękne, nagie okna, blask przez nie wpadający mimo szarości grudniowego przedpołudnia.... Spójrzcie na balustradę balkonu - jaka zdobna!



Obeszliśmy kościół dookoła, zajrzeliśmy do niewielkich podziemi, w których było mnóstwo gruzu. Nad głównym wejściem widoczna jest data 1902 r, co potwierdziło moje podejrzenia, że budowla tylko nawiązuje do stylu romańskiego, jest neoromańska. 
Z żalem opuszczaliśmy to miejsce, mijając tabliczki "wstęp wzbroniony". Przysięgam, że od strony, z której do obiektu wchodziliśmy nie było ich widać! :-) Już w drodze powrotnej zajrzałam do netu. I oto, co o tym cudzie znalazłam: zbudowany w latach 1900-1902 według projektu architekta Arnolda Hartmana, Berlińczyka, który zostawił po sobie wiele budynków m.in. w Zabrzu i Szczecinie. Fundatorem był książę Gustaw Biron von Curland (1859-1941), pan Sycowa. Chciał on uczcić pamięć zmarłego w 1899 r. syna Wilhelma, który ponoć w tym właśnie miejscu spadł z konia, co zakończyło się jego śmiercią. Chłopiec miał 13 lat, a zbolały ojciec postawił budowlę pamiątkową - kościół nie ma wezwania żadnego świętego, był kościołem ewangelickim - Prinz Wilhelm Gedachtniskirche. Zdobienie wnętrza przetrwało do 1912 r., wymienia się m.in. wysadzaną szlachetnymi kamieniami kazalnicę. Rodzina Bironów była panami Sycowa od 1734 r., kiedy to Ernst Johann Biron (1690-1782) zakupił Wolne Państwo Stanowe Syców od rodziny Dohna. Bironowie bardzo trwale związani są z Sycowem, a ich współcześnie żyjący potomek - Książę Ernst Johann Biron von Curland jest honorowym obywatelem miasta. Ciekawe, czy serce mu się nie kroi, gdy patrzy na to, co  pozostało z kościoła? Budowla nie ma już dachu, wieża jest w opłakanym stanie. Dewastują kościół wandale, ale za to podziwiają pary młode i fotografowie. Malowniczość budowli dostrzegli też producenci teledysku zespołu Behemot. Przydałby się jednak jakiś sponsor, który wziąłby budowlę w ochronę. Ja bym tam zrobiła Dom Weselny - w tych pięknych wnętrzach jest magia i radość, nie smutek, mimo że to pamiątka śmierci. Nie wiem dlaczego tak go odbieram...


Pozostaje mi zatem zagrać w lotto - ostatnio było 30 milionów do wzięcia... Ja to już bym wiedziała, na co wydać taka potężną kasę (a jeszcze niedawno miałam problem z zagospodarowaniem takiej sumy :-) Może ktoś zechce do mnie dołączyć? W podziemiach zrobimy kuchnię, w nawie głównej - część taneczną... Plany już mam, z rozmachem!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz