Kobyla Góra leży nieopodal Sycowa, jakieś 60 km od Wrocławia. Bladym świtem (czyli około ósmej rano) w poświąteczną niedzielę na drodze nie było żywego (ani tym bardziej martwego...) ducha. Jechaliśmy więc szybko pustą S8, w słońcu i pod błękitnym niebem. Prawie przed samą Kobylą Górą musieliśmy zjechać z S-ki i z polecenia GPS wjechaliśmy na jakąś wąską i kiepską drogę boczną. Nagle dosłownie stanęliśmy jak wryci. To znaczy samochód wrył się w dziurawy asfalt wszystkimi kopytami swoich 150 koni (czyli będzie ich ze szeset :-), gdyż z boku, na lekkim pagórku wyrosło zjawisko architektoniczne niezwykłej urody... Zamek? Nie, kościół... Nie, jednak zamek! Ależ skąd, kościół! - wykrzykiwałam siedząc w aucie. I gdzie my w ogóle jesteśmy??? Ponieważ rodzinka się spieszyła (musiała być u celu punktualnie o dziewiątej), ruszyliśmy dalej, mijając tablicę z nazwą miejscowości: Pisarzowice. Obiecaliśmy sobie jednak eksplorację zjawiska w drodze powrotnej już we dwójkę, co też uczyniliśmy. Budowla dość okaleczona, ale mimo to piękna. Popatrzcie sami:
Ogromnie intrygował mnie ten obiekt, jednak w pobliżu nie było żadnej tablicy informacyjnej. Pokonawszy więc ogrodzenie z drutu kolczastego (dość mizerne, bez obaw) weszliśmy do środka. Przestałam mieć wątpliwości - jest to zdecydowanie budowla sakralna, mimo że tak zgrabna, zwiewna, filigranowa, z przestrzeniami, w których chce się... zatańczyć. Plan ma prosty: nawa główna i balkon, nad wejściem chór (pewnie stały w nim organy). Kolumny z piaskowca mają bogato zdobione kapitele. Widoczne są resztki polichromii na stropach, oraz napis: „Sei getreu bis an den Tod, so will ich dir die Krone des Lebens geben” Bądź wierny aż do śmierci, a dam ci wieniec życia. Porzucona kamienna chrzcielnica (?), szczątki drewnianego parkietu, kamień ołtarzowy i ziejąca jama jakby krypty - to wszystko tworzy tak niesamowity nastrój, że trudno mi go Wam opisać. I jeszcze te piękne, nagie okna, blask przez nie wpadający mimo szarości grudniowego przedpołudnia.... Spójrzcie na balustradę balkonu - jaka zdobna!
Obeszliśmy kościół dookoła, zajrzeliśmy do niewielkich podziemi, w których było mnóstwo gruzu. Nad głównym wejściem widoczna jest data 1902 r, co potwierdziło moje podejrzenia, że budowla tylko nawiązuje do stylu romańskiego, jest neoromańska.
Z żalem opuszczaliśmy to miejsce, mijając tabliczki "wstęp wzbroniony". Przysięgam, że od strony, z której do obiektu wchodziliśmy nie było ich widać! :-) Już w drodze powrotnej zajrzałam do netu. I oto, co o tym cudzie znalazłam: zbudowany w latach 1900-1902 według projektu architekta Arnolda Hartmana, Berlińczyka, który zostawił po sobie wiele budynków m.in. w Zabrzu i Szczecinie. Fundatorem był książę Gustaw Biron von Curland (1859-1941), pan Sycowa. Chciał on uczcić pamięć zmarłego w 1899 r. syna Wilhelma, który ponoć w tym właśnie miejscu spadł z konia, co zakończyło się jego śmiercią. Chłopiec miał 13 lat, a zbolały ojciec postawił budowlę pamiątkową - kościół nie ma wezwania żadnego świętego, był kościołem ewangelickim - Prinz Wilhelm Gedachtniskirche. Zdobienie wnętrza przetrwało do 1912 r., wymienia się m.in. wysadzaną szlachetnymi kamieniami kazalnicę. Rodzina Bironów była panami Sycowa od 1734 r., kiedy to Ernst Johann Biron (1690-1782) zakupił Wolne Państwo Stanowe Syców od rodziny Dohna. Bironowie bardzo trwale związani są z Sycowem, a ich współcześnie żyjący potomek - Książę Ernst Johann Biron von Curland jest honorowym obywatelem miasta. Ciekawe, czy serce mu się nie kroi, gdy patrzy na to, co pozostało z kościoła? Budowla nie ma już dachu, wieża jest w opłakanym stanie. Dewastują kościół wandale, ale za to podziwiają pary młode i fotografowie. Malowniczość budowli dostrzegli też producenci teledysku zespołu Behemot. Przydałby się jednak jakiś sponsor, który wziąłby budowlę w ochronę. Ja bym tam zrobiła Dom Weselny - w tych pięknych wnętrzach jest magia i radość, nie smutek, mimo że to pamiątka śmierci. Nie wiem dlaczego tak go odbieram...
Pozostaje mi zatem zagrać w lotto - ostatnio było 30 milionów do wzięcia... Ja to już bym wiedziała, na co wydać taka potężną kasę (a jeszcze niedawno miałam problem z zagospodarowaniem takiej sumy :-) Może ktoś zechce do mnie dołączyć? W podziemiach zrobimy kuchnię, w nawie głównej - część taneczną... Plany już mam, z rozmachem!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz