Po przygodach opisanych niedawno tutaj, wciąż dokuczało mi kolanko. Skłoniło mnie to do wizyty u ortopedy. Tam szybka diagnoza - uszkodzenie łaskotki (straciłam humor) czy też łękotki, oraz otrzymanie skierowania na rezonans magnetyczny celem dokladniejszej diagnostyki przed zabiegiem chirurgicznym.
Rany boskie, rezonans! Nigdy w moim krótkim życiu nie wykonywałam tego badania. Według całej mojej wiedzy jest to coś przerażającego, odbywającego się w jakimś tunelu, który może spowodować ataki paniki, klaustrofobii i nietrzymania moczu. Poza tym rezonans zleca się przy podejrzeniu poważnej (czytaj: śmiertelnej) choroby. Podobno niektórzy pacjenci muszą być w narkozie podczas tego badania. Natomiast podanie wcześniej tzw. kontrastu może wywołać skutki uboczne. Mojemu Tacie kiedyś spuchła głowa...
No ale jaki właściwie mam wybór? Jeśli chcę przestać cierpieć, muszę poznać lekarstwo. Pojawiam się zatem i najpierw wypełniam długą ankietę. Nie, nie zgodzę się na żaden dożylny kontrast! Mogę dostać drgawek, a przyjechałam samochodem i mam zamiar nim wrócić nie zwracając uwagi policji jazdą zygzakiem. Czy mam klaustrofobię? - to kolejne pytanie w ankiecie. A skąd ja mam to wiedzieć?? Nikt wcześniej nie zamykał mnie w tunelu, ani w szafie, nigdy też nie zatrzasnęłam się w windzie.
Wreszcie po mnie przychodzą. Pielęgniarka widząc moją spiętą minę zagaduje o torebkę: czy z Zary, bo ma taką samą. Rozluźniam się trochę, bo gadanie o torebkach z jakiegoś powodu rozluźnia kobiety. Po chwili zostaję przekazana panu w kitlu. To diagnosta, lekarz, operator piekielnej maszyny? Nie wiem, ale natychmiast mu się zwierzam, że się boję. On na to: uhuhuhuhu, ale straszne! Śmiejemy się. Każe mi zdjąć spodnie i położyć się na marach. Na szczęście kładę się nogami w tunel (badam przecież kolanko), głowa będzie na zewnątrz. Co za ulga! Nikt też nie ma zamiaru niczego mi w żyłę aplikować. Jest prawie dobrze. Pan w kitlu informuje, że badanie będzie trwało 12 minut (hurra!) i wypytując mnie o komfort użytkowania błękitnego antyrefleksu w okularach zakłada mi znienacka na uszy wielkie słuchawki. Zanim zdążę go zapytać po co, przecież nie będzie używał młota pneumatycznego - taki miły pan, ów wychodzi. Zostaję sama. Przede mną tunel, nad nim ostrzeżenie dla ciekawskich: wiązka laserowa, nie zaglądać do środka!
Przez chwilę nic się nie dzieje i nagle pojawiają się. Pomruki jak w filharmonii - stroją instrumenty! Same basowe, niskie wibracje, ale jednak jest w tym jakiś rytm. Zaczyna się robić głośniej. Teraz i cymbały słyszę i jakieś inne... Czy ktoś gdzieś włączył muzykę? Bałkańską? Bregovica czy cuś w tym stylu??
Nagle nie jestem już w filharmonii, zjeżdżam na linie w środek wulkanu, słyszę, jak ziemia mruczy i drży. O matko! Potem pojawia się jednak młot pneumatyczny - chyba lawę będziemy rozwalać, o ile zdążymy, bo ziemia się trzęsie i ja razem z nią. Wibrujemy sobie. Słyszę bębny. Kto bębni?? To nie bębny, kretynko - myślę sobie - tylko właśnie wystrzelili cię w kosmos! No to lecę! Odłączyłam jeden człon rakiety, potem drugi. Wszystko się trzęsie - z kolankiem włącznie, chyba mijamy stratosferę itepe. Ale jazda, jabadabadu! Kiedy już jesteśmy poza Ziemią, jest cicho. Kosmiczna próżnia po prostu.
Żadna tam kosmiczna próżnia, po prostu koniec badania! Pojawia się pan w kitlu. - Ale czad! - wykrzykuję do niego ściągając słuchawki jak po koncercie. Uśmiecha się wyrozumiale. Muzyka rezonansowa nie jest tak do końca moim ulubionym gatunkiem( chillout'u), ale jako doznanie sporadyczne - może być!
I tak zostałam fanką rezonansu. Aż żałuję, że odwołałam z czystego strachu badanie odcinka szyjnego kręgosłupa, na które miałam skierowanie. To prawdziwie kosmiczna i... mistyczna technologia! Kto to wymyślił, jaki geniusz???
Beciu - też "przeżyłam" rezonans, ale nie zdawałam sobie sprawy, że to było takie SUPER! Przepięknie to opisałaś, ale mi ulżyło.
OdpowiedzUsuńCzytam teraz Tomasza Manna "Doktora Faustusa" - on spoko wysiada przy twojej interpretacji muzyki. Chyba poproszę o skierowanie i poddam się Twoim wrażeniom.
PS.
Mnie chciało się "haftować" i kręciło mi się w głowie (pewnie po kontraście!)
Haftowanie w rezonansie spokojnie mogę Ci zaliczyć do przeżyć artystycznych. Widzisz, nie bez powodu bałam się kontrastu!
OdpowiedzUsuń