Poszłam do urzędu miejskiego odebrać nowy dowód osobisty. Urzędniczka wręcza mi dokument, patrzę na zdjęcie i wyrywa mi się: o matko!
Na co pani:
- Wszyscy odbierający dowody osobiste mówią: o matko, albo o Boże lub też Jezu Chryste! - pociesza mnie urzędniczka.
No to mam nowy dowód... boskości mej :-)
ps.
Przypomniało mi się, że jestem nieodrodną córką mojej mamy. Kiedy odebrała swój nowy paszport bardzo ubolewała nad zdjęciem w tym dokumencie: że wygląda jakby piorun w rabarbar strzelił, a była przecież wcześniej u fryzjera, że fotograf miał to wyretuszować, ale zapomniał, bo zajęty był opowiadaniem koledze, jak to żona go przyłapała in flagranti, i że ona za skarby całego świata nie pokaże celnikowi tego paszportu. Pocieszałam ją, żeby się wyluzowała - kto oprócz celników ogląda paszporty? A w ogóle to robi z igły widły, to w końcu tylko dokument a nie konkurs na najpiękniejszą.
Parę tygodni później jedziemy wczesnym rankiem na lotnisko. Senna atmosfera w taksówce, wszyscy pasażerowie podsypiają, pan taksówkarz też coraz bardziej apatyczny. Wpadam na pomysł, by podróżujący w ilości sztuk 4 sprawdzili, czy mają paszporty, bo jakby co, to zdążymy się po nie wrócić. Panie karnie wyciągają dokumenty z torebki, siedzę obok mamy, więc przypomina mi się sprawa ze zdjęciem sprzed tygodni, zatem biorę jej paszport i rzucam okiem. Natychmiast się budzę, bowiem czuję jak ogarnia mnie wielkie, głęboko=brzuszne trzęsienie trzewi: rechot. Za chwile rżę już tak, że taksówkarz otwiera szerzej zaspane oczy i dodaje gazu.
Pokazuję paszport mamy innym pasażerom. Po sekundzie to już jest tornado, w samochodzie hula huragan takiego śmiechu, że gdy zajeżdżamy pod terminal, wytaczamy się z taksówki na zgiętych nogach, trzymając się za brzuchy i ryczymy jak ranne bawoły. Jest 4 rano. Cała hala odlotów patrzy na nas. Dałabym sobie głowę uciąć, że wystarczy pokazać tej zaspanej setce ludzi paszport mamy, a zawaliłby się strop hali. W odruchu obywatelskiej solidarności nie czynię tego, ale nabijamy się z mamy zdjęcia (z nią samą) do łez, stojąc w długiej kolejce do odprawy. Nie ma lepszego porannego ćwiczenia.
Nie umiem wam opisać, co jest w tym zdjęciu nie tak, ale mama wygląda na nim na mocno potarganą, wściekłą, jakby zdjęcie wykonano w chwili popełniania przez nią jakiegoś mordu. Jest tak inna na tej fotografii, że daje to efekt mega komiczny dla każdego, kto ją zna :-)
Beciu - po pierwsze nie wiedziałam, że masz jeszcze głowę do pisania tutaj więc nie zaglądałam. Opowieść o sądzie jest oczywiście cudna! A propos zdjęcia paszportowego - tez się nie poznałam na moim zdjęciu paszportowym, ale na szczęście poszłam do zakładu "Aga". Tam do każdego zdjęcia paszportowego dodają drugie - wyretuszowane!, cudne!, bez zmarszczek!, wyszczuplone! - krótko mówiąc byłam baaaaaardzo zadowolona ze swojego zdjęcia "paszportowego"!
OdpowiedzUsuńPolecam!
Ha, teraz mi polecasz jak Nostromo zostało zatopione w plexi? No i gdzie ta Aga?
OdpowiedzUsuńZdjęcia do wszelkich dokumentów są zwykle "urody przecudnej", ale zdjęcie Twojej mamy musiało przebić wszystkie pozostałe :-)
OdpowiedzUsuńDo dzisiaj jak chcemy się pośmiać, mama wyciąga swój paszport... Pozdrawiam, hegemonie :-)
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawy artykuł, czy za wyrobienie nowego dowodu pobierają opłatę?
OdpowiedzUsuń