środa, 8 czerwca 2016

Polowanie na kijanki, czyli jak się odmłodziłam o 50 lat

Nie, nie będzie to przepis na super-krem do twarzy, chociaż wielu z Was mogłoby podejrzewać, że stworzyłam konkurencję dla produktu, który zawiera śluz ślimaka. Takim geniuszem kosmetologii nie jestem. O co więc chodzi z tymi kijankami i jak można się dzięki nim odmłodzić? Ha, a np. cofnięcie się do okresu dzieciństwa nie odmładza? Mnie bardzo! I to w 10 minut!

Najpierw moje czerwcowe wspomnienie z dzieciństwa:  druga połowa lat 60. ub. wieku. Jako kilkuletnia dziewczynka jadę z rodzicami na wczasy do Kazimierza Dolnego (zwanego też nad Wisłą). Dom Prasy na małym wzgórzu, wokół zieleń i urokliwe wąwozy, w których mogłam się bawić poza rodzicielską kontrolą. Zapachy i kolory natury. Fascynujące żyjątka, np. robaczki świętojańskie fruwające wieczorami wokół krzaków jaśminu, które łapałam w pudełka od zapałek i trzymałam na balkonie, bo chciałam wiedzieć, czy "świecą" również w dzień niczym miniaturowe latarki. Natomiast w kałużach tworzących się po deszczu, które długo nie wysychały w mocno zacienionych wąwozach, łapałam kijanki do buteleczek i przynosiłam do pokoju w domu wczasowym. Rodzice się później denerwowali, że nie mogą umyć rąk ani zębów, bo mają w umywalce staw z kijankami... A ja je codziennie podglądałam - kiedy "zrobią" się z nich żaby i może jedna z nich będzie zaklętym królewiczem, którego ocalę z ponurej żabiej egzystencji? Ciągu dalszego z odczarowanym królewiczem zdaje się, że sobie nie wyobrażałam. Chodziło mi raczej o akcję humanitarną :-)

Teraz wróćmy do minionej niedzieli, 50 lat później od mojego wspomnienia: jestem w Przesiece, zwiedzam Ogród Japoński Siruwia (poznałam go rok wcześniej na majówce i opisywałam tutaj). W ogrodzie jest kilka stawów i oczek wodnych (także wodospadów etc.) wszystko bardzo ładne, w japońskim stylu. Przy ostatnim stawie zatrzymujemy się,by pooglądać rośliny wodne - temat mi bliski, bo od miesiąca mam nowe, większe oczko w ogrodzie, które Andrzej mi zrobił i jesteśmy na etapie jego zagęszczania i zarybiania. W bardzo kryształowej wodzie stawu zauważam tuż przy brzegu mnóstwo radosnych kijanek... I nagle... znów czuję się  jak mała dziewczynka. Jestem w Kazimierzu nad Wisłą, mam 5 lat i łapię kijanki, by "wyprodukować z nich żaby". Jak za sprawą jakiegoś wehikułu czasu (może to japoński wehikuł jest?) przenoszę się pół wieku wstecz.
- Złapię nam kijanki, będą z nich żaby do ogrodu!  - oznajmiam radośnie mężowi. Ten puka się znacząco w głowę. - Proszę, poszukaj jakiejś butelki! - błagam.
- Nie mam nic... - wykręca się. - No daj spokój, jeszcze wpadniesz do wody! - przestrzega, stojąc dalej na ścieżce i nie widząc, że kijanki mam u stóp.


Wiją się tuż tuż, wystarczy się schylić i złapać je... Do czego? Myślę gorączkowo, zaglądam do torebki. W niej przecież kobiety mają wszystko. Znajduję plastikowy pojemniczek z resztką tabletek homeopatycznych na... klimakterium. Dawno ich już nie zażywam, ale signum temporis - jakimś cudem się tu znalazły... Wysypuję ostatnie 3 sztuki, jedną zażywam (szkoda tracić), a w pusty pojemniczek natychmiast łapię kijankę. Jedną. Mało!!!
Na szczęście pojawia się mama, oglądająca do tej pory inne rośliny w ogrodzie. Widząc całą akcję polowania przypomina sobie, że ma w torebce pustą buteleczkę po napoju. W nią udaje mi się złapać w sumie 4 kijanki. 


Jestem tak szczęśliwa, że zwracam uwagę innych turystów. Właściwie nie powinnam się chyba tak chwalić, czy to czasem nie jest kradzież? No nieeeee, przecież nie wyrywałam roślin ze stawu, złapałam tylko parę "niczyich" kijanek... Na wszelki wypadek przepraszam teraz właścicieli Siruwii za uszczuplenie żabiej populacji!


Potem jeszcze podróż z kijankami do domu - ponad 100 kilometrów w butelce z wodą, niańczyłyśmy je z mamą na zmianę. Wesołe i żwawe dotarły do mojego oczka w ogrodzie, w którym nastąpiło "zwodowanie". Widziałam je jeszcze przez parę minut i od tej pory ślad po nich zaginął... Mam tylko nadzieję, że siedzą gdzieś na dnie i właśnie im rosną pierwsze tylne nogi...




ps. Wiadomość z ostatniej (14 czerwca) chwili: mam żabę! Może jest ich więcej, ale trudno mi je odróżnić, więc wiem na pewno, że jedną żabkę mam. Pływa sobie (żabką) w oczku i wyleguje na kamyczkach na brzegu. Mój plan zażabienia ogrodu powiódł się więc... Hurra!

2 komentarze:

  1. ja też jeździłam z rodzicami do Domu Dziennikarza:)tyle, że w latach 70. Zawsze zimą, więc kijanek nie hodowałam niestety

    OdpowiedzUsuń
  2. O, jak miło!
    Co do żaby: się zrobiła po czy moje oczko opuściła. Ps2 zatem: żaby nie mam.

    OdpowiedzUsuń