wtorek, 6 września 2016

Jak napadło mnie w Lidlu słodkie wspomnienie, czyli biała malaga...

Ostatnio przy Lidlowej półce z winami (bardzo lubię je przeglądać, fajne wina w ciekawych cenach) stanęłam jak wryta: biała malaga! Wieki nie widziałam. Ostatnio... 12 lat temu, w Andaluzji. Na ulicznej fieście w sierpniu, z okazji Wniebowzięcia NMP. Co za słodkie wspomnienia...

Rozmarzyłam się przy tej półce, na szczęście nie na tyle, by nie zakupić butelki. Nabyłam i pognałam do domu, by natychmiast wstawić do lodówki. Degustacja będzie po schłodzeniu.

Pewnie zastanawiacie się, skąd ten amok? Z malagą to jest cała historia, pewnie większość młodszych czytelników kojarzy nazwę raczej z pysznymi czekoladkami Wawela. Za moich młodzieńczych czasów, gdy stawałam się, powoli i konsekwentnie, koneserką win, malaga to był gatunek dość pospolity na półkach sklepowych. Ciemne w kolorze, czasem aż brązowe lub czarne, słodkie hiszpańskie wino deserowe. Aromatyczne, pachnące rodzynkami - miodzio. Potem smak mi się zmieniał, wina piłam półwytrawne, za malagą się nie rozglądałam. Pojawiła się w moich dłoniach ponownie w 2004 roku, kiedy wybraliśmy się na wakacje do Hiszpanii, konkretniej do Andaluzji. 

Pamiętam, że wiązała się z tym urlopem mało przyjemna przygoda... Otóż wylot do Malagi był z Krakowa. Miał być ok. 13.00 jak pamiętam, w pewną lipcową niedzielę, więc wyruszyliśmy z Wrocławia ok. 9.00, by dotrzeć na lotnisko na dwie godziny przed odlotem. Mieliśmy dużo czasu. Okazało się jednak, że naszego samolotu nie ma na ekranach z odlotami, ponieważ... pofrunął sobie do Malagi o 6 rano!!!! Pierwszy raz zdarzył nam się taki numer - biuro podróży nie powiadomiło nas, że godzina odlotu zmieniła się (wycieczkę rezerwowaliśmy dużo wcześniej). Cóż było robić, do biura w niedzielę i tak się nie dodzwoniliśmy, więc wracaliśmy do Wrocławia przez Ojcowski Park Narodowy, by umilić sobie porażkę, poprawić humory i przewietrzyć dmuchanego krokodyla, którego zapakowałam do walizki. 

W następnym tygodniu udało się nam udowodnić, że błąd był po stronie biura, dlatego miesiąc później znów wybraliśmy się na urlop. W tym samym kierunku. Dzięki temu byliśmy w Buenalmadenie koło Malagi właśnie w okolicach 15 sierpnia. I wtedy ktoś polecił nam fiestę w mieście, że właśnie 15 sierpnia jest prawdziwe szaleństwo. Nam nie trzeba dwa razy powtarzać, kiedy jest okazja do zabawy, zatem pojechaliśmy (pociągiem), aby przyjrzeć się, jak świętują Hiszpanie. Fajnie świętowali. Nie mieliśmy wtedy cyfrowego aparatu, zdjęcia są z kliszy, ale coś tam widać... Na głównym deptaku miasta kłębił się kolorowy (i międzynarodowy) tłum. Specjalne zadaszenie miało chronić świętujących przed słońcem.



Godzina była dość wczesna, popołudniowa więc daliśmy się porwać rwącej rzece ludzi i wałęsaliśmy się tu i tam: pod katedrę, bocznymi uliczkami, na których bez skrępowania miejscowi tańczyli, śmiali się i pili wino. Niektórzy (zwłaszcza kobiety) byli odświętnie ubrani - w suknie flamenco. A tu akurat mała flamencowa dama:



Podobała nam się ta atmosfera fiesty. Sklepy były zamknięte, ale w lokalach serwowali, co trzeba. Wszyscy, ale to dosłownie wszyscy, pili wino z jednakowych butelek - w knajpach, na ulicach. Była to malaga. Tyle, że w dziwnym dla nas, białym kolorze! Nigdy wcześniej nie widziałam wina malaga jako napoju złocistego koloru... Zamówiliśmy. Podano nam ją z...oliwkami! Deserowe wino z oliwkami i orzeszkami ziemnymi??? Hmmm. Jeszcze dziwniej, ale jak... pysznie! 



Najpierw opróżniliśmy jedną butelkę, w kolejnym lokalu następną i tak to się kręciło....



Zaczepiali nas różni fajni ludzie, było miło i radośnie, dostałam skrzydeł, mimo że nie piłam czerwonego byka, tylko białą malagę...



Od tej pory na dźwięk słowa fiesta zakładam wrotki i jestem przy drzwiach :-)

Wracając do zakupu w Lidlu - to też jest biała malaga. Degustowana schłodzona, wieczorem na wrocławskim balkonie, w temperaturach iście andaluzyjskich, przypomniała tamten wieczór sprzed prawie dokładnie 12 lat...


 

Malaga to obecnie rzadkość w naszych sklepach, nawet tych z winami. Nazwa wywodzi się oczywiście od miejscowości Malaga, a tradycja winiarska regionu jest bardzo starożytna, pochodzi od Fenicjan, którzy założyli tu osadę (obecnie Kadyks) i zasadzili winorośl. W VII w p.n.e. Grecy upowszechnili jej uprawę i produkcję wina. Słodkie wina z Malagi od XIII wieku stają się bardzo znane. Obok madery i sycylijskiej marsali uważane są za najlepsze deserowe wina na świecie. Marka została zarejestrowana w 1924 roku. 

Typowa malaga jest winem bardzo słodkim, gęstym, w kolorach od złotego, poprzez bursztynowy i ciemny brąz do wręcz czarnego (negro). Nie wiem zatem dlaczego kojarzyło mi się zawsze z winem ciemnym. Może takie kiedyś tylko rodzaje sprowadzano? Bogaty aromat: karmelu, toffi, kawy, rodzynek, kandyzowanych owoców, bakalii, cytrusów. Podaje się ją (przynajmniej w Andaluzji) do: suszonej szynki, pieczonych owoców morza, tapas, pasztetu, pieczonej kaczki, indyka ze śliwkami, foie gras, serów. Koniecznie schłodzoną do 8-10°C.

No to dziękuję Lidlowi za słodkie wspomnienie...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz