niedziela, 16 maja 2021

Kuny i gitara!

Rok temu kupiliśmy dom letniskowy nad jeziorem, pod lasem, z ogrodem - cud-miód, tyle że... z sublokatorkami w futrach. Są nimi prześliczne, przesłodkie i ogoniaste zwierzątka - kuny.

Oj, dawały nam się mocno we znaki, ponieważ dom wcześniej był niezamieszkały, więc nie mogły zaakceptować intruzów. W sumie to one były u siebie, mieszkały tam dłużej i wcale nie musiały brać pod uwagę naszego rytmu dnia czy naszej wygody. Bo my, nowi lokatorzy, mamy np. głupi zwyczaj spać w nocy, zamiast wychodzić z tupotem i śpiewem na ustach na nocne polowanie do pobliskiego lasu. Może inni ludzie to robią, ale my, nowi lokatorzy nie wracamy nad ranem z tegoż polowania i nie galopujemy po całym poddaszu, ścigając się, kto pierwszy do łazienki, która akurat znajduje się tam, gdzie "człowieki" mają swoje sypialnie...

Kiedyś siedzieliśmy wieczorową, letnią porą na tarasie - a tu nad głowami zaczęły nam galopować... tabuny koni! No bo chyba niemożliwe, by te małe, kunie stópki mogły generować taki tętent? Innym razem widzieliśmy, jak jedna z nich wygląda z dachu, wypatrując oczy za drugą, która okrążała taras, na którym popijaliśmy winko, nie mając odwagi koło nas przejść. Po tych wszystkich zdarzeniach kuny otrzymały imiona: Helenka i Rysiu. Sąsiedzi opowiadali nam, że od lat nasze sublokatorki w futrze bardzo ciekawe i intensywne życie małżeńskie prowadzą, bo kłócą się temperamentnie na całą okolicę i wywalają z domu na zbity pysk. Potem powroty, pogodzenia i znów awantury. Myślimy, że to Helenka Rysia tak wciąż gania. 

Wymyśliliśmy sposób, by ukrócić te sublokatorskie harce. Głośna muzyka w domu, elektroniczne urządzenie odstraszające kuny, olejki eteryczne, którymi spryskałam tuję, po której wchodzą na dach i wciskają się do swego lokum. Mijały miesiące, uciszyło się znacznie. Zimą, gdy myśleliśmy, że ciepły komin skusi kuny - nie było nic słychać. Żadnych dźwięków, hałasów. Ucieszyliśmy się pewni, że lokatorki się wyprowadziły. Generowaliśmy może za dużo ludzkiego hałasu (zwłaszcza z jedynej stacji radiowej, która odbiera w domu: rmf fm, buuuu), ultradźwięków z odstraszacza... Aż do czasu, gdy dwa tygodnie temu Andrzej wybrał się sam do domu letniskowego, jakąś męską robótkę tam sobie wynalazł. Dzwonię do niego następnego dnia rano, z pytaniem co słychać:

- Nie wyspałem się, o pierwszej w nocy obudziły mnie kuny.

- Jak to? - dopytuję.

- No tupały, galopowały, tak hałasowały, że mnie wybudziły ze snu.

- No ale wychodziły z domu czy wracały skądś? - dociekam.

- Skąd mam wiedzieć, może po gitarę wpadły!? - zezłościł się na mnie.

W ostatni weekend byliśmy razem w domku letniskowym. W nocy, tak przed pierwszą - znowu tumult. Tym razem ja je usłyszałam. Tupanie, jakby w szpilkach chodziły! Postukałam pięścią w sufit nad głową (skosy mamy) i wrzasnęłam: cicho ma tu być! I  było. No!

"Kuńska" droga do naszego domu: po tui z prawej strony na daszek nad gankiem i poziomym otworem przy rynnie (tak naprawdę tam wszystko zakryte, a otwór dylatacyjny jest wielkości wacika kosmetycznego) - na poddasze! Całe ich!





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz