środa, 6 sierpnia 2014

Miasto ojca Mateusza bez ojca Mateusza, czyli niefilmowa codzienność Sandomierza

Operatorzy zdjęć do serialu „Ojciec Mateusz” (Jarosław Żamojda i Adam Bajerski) tak pięknie portretują to królewskie miasto, że przeżywa ono teraz prawdziwy najazd turystów. Wszystko się tu dla nich „kręci”: lody, melexy i sandomierskie krówki… W kościołach skarby rzeźby i malarstwa na wyciągnięcie dłoni, śpiąca od 300 lat dziewica w szklanej trumnie i zadumana Madonna z pyzatym dzieciątkiem Cranacha Młodszego w Domu Długosza. 
Tak więc  i mnie tu zagnało, bo serial bardzo lubię, a w Sandomierzu byłam raz, wieki temu, gdy robiłam wywiad do mojej dawnej gazety. No i nadszedł czas na ponowną wizytę. Nie, nie łudziłam się wcale, że zdobędę autograf albo chociaż guzik z sutanny. Sandomierz i bez ojca Mateusza jest wystarczająco intrygujący. Po prostu śliczności, cacuszko, a w nim – tłumy zwiedzających.
Można zresztą powiedzieć, że Sandomierz do najazdów jest jakoś przyzwyczajony – na przykład tatarskich albo szwedzkich (w XIII i XVII wieku), a te szalenie dramatyczne chwile zostały uwiecznione na ogromnych płótnach pana Prevot, namalowanych  w XVIII wieku, które wiszą od tamtej pory na ścianach  bocznych naw sandomierskiej katedry. Jest ich w sumie 16, a 4 z nich pokazują martyrologię Sandomierzan, gdy Tatarzy równali miasto z ziemią i wybijali wszystkich mieszkańców, czy też gdy Szwedzi wysadzili zamek królewski po miłym w nim przecież, kilkumiesięcznym pobycie…. Wszystkie płótna są w swoim okrucieństwie i starannym przedstawieniu różnych rodzajów tortur dość wstrząsające…

Dawno też nie widziałam w Polsce tak przepysznie bogatego, pięknego i starannie odrestaurowanego wnętrza katedry, tu, w Sandomierzu pokrytego XV-wiecznymi freskami w prezbiterium (w stylu bizantyjsko-ruskim!) oraz dekoracjami na sklepieniach, wykonanymi w XIX w. Wyrwało mi się nawet z ust głośne: wow!!!



Obecnie Sandomierz korzysta pełnymi garściami z famy, jaką mu zrobił serial i przyjaźnie wita turystów, oferując im rozliczne atrakcje oraz regionalne produkty (krówki sandomierskie, smalec sandomierski z grzybami, jabłka sandomierskie, zapiekankę sandomierską, pierogi sandomierskie). Przejaw lokalnego patriotyzmu, który naprawdę bardzo mi się spodobał. By zwiedzić dokładnie miasto, warto wziąć przewodnika z PTTK-u i z nim ruszyć w historyczną trasę. Biegnie ona także pod ziemią,  a dokładniej pod kamieniczkami kupieckimi w Rynku, przeciska się przez „ucho igielne” w murach obronnych, lawiruje lessowymi wąwozami (najpiękniejszy, Królowej Jadwigi, ma miejscami 10 m wysokości!), by wspiąć się też nieco w górę – na platformę widokową 32-metrowej Bramy Opatowskiej.  A z niej pejzaże godne wpisania na listę UNESCO: Pieprzowe Góry, zakręcająca eską Wisła, zieloność nadrzecznych błoni… Miasto, niczym miniaturowy Rzym, leży również na 7 wzgórzach. Wprawdzie w porównaniu z Roma aeterna wszystko jest tu w skali mikro, ale skarby – całkiem duże! Co by tu Wam wymienić? Koronę podróżną Kazia Wielkiego, czy rękawiczki królowej Jadwisi? Zadumaną Madonnę z pyzatym dzieciątkiem i św. Janem Chrzcicielem pędzla Cranacha Młodszego czy barokowy, nadobny drewniany sarkofag Adelajdy – piastowskiej księżniczki? A może cudownie zachowane ciało Morsztynówny (18-letniej córki sandomierskiego wojewody, zmarłej w XVII w, przechowywane w kościelnej krypcie w szklanej trumnie, która spokojnie może być wizualizacją bajki o śpiącej królewnie????). Swoją drogą, by ją odwiedzić musieliśmy najpierw przeczekać wieczorne nabożeństwo (okazuje się bowiem, że wejście do krypty jest po prostu klapą w posadzce tuż przy wejściu do kościoła i normalnie stoją sobie na niej wierni...), a potem udać się do zakrystii, by poprosić księdza o otwarcie krypty. Wysłał jakiegoś młodzieńca w cywilu (może to był ministrant), który uniósł klapę, zeszliśmy po stromych schodkach w trzewia świątyni, a tam - komnaty różne. I  w jednej - Morsztynówna właśnie. Pękałam z przyjaciółki, która się bardzo starała nie patrzeć na "mumię", odzianą starannie w szaty i przypominającą jakąś woskową lalkę... Małgosia bała się, że jej się wojewodzianka przyśni w nocy, hihi. Nie wiem, czy ona taka pięknie zachowana jest po prawie 350 latach - powiedzmy, że mam mało materiału porównawczego...
Wracając jednak do Sandomierza - tak jak w Rzymie cesarze, tak tu bywali królowie polscy (niektórzy  kilkadziesiąt razy, jak np. Władysław Jagiełło, który Sandomierz sobie ukochał. A Kazimierz Wielki tu właśnie na polowaniu odniósł tak wielką kontuzję, że najpierw kurował się na zamku, a przewieziony na Wawel – zmarł w 2 miesiące później), także królowe i księżniczki w sporych ilościach.
Sandomierz wydaje się jednym z nielicznych w Polsce miast (a może nawet jedynym?), które mogą śmiało konkurować urodą z toskańskimi pejzażami. Może nie jest tak wyniosły na tych swoich wzgórzach, brakuje mu strzelistych wież jak np. w San Gimigiano, ale dość powiedzieć, że różnica poziomów sandomierskiego rynku, na jego przeciwległych bokach wynosi aż 10 metrów! Jeszcze jedno podobieństwo – poza miastem również ciągną się winnice, a lessowe podłoże wzgórz sandomierskich i wydrążone w nich piwnice mają doskonałe właściwości do przechowywania wina, podobnie jak toskańskie tufy.



Miałam zresztą okazję spróbować produkowanego w winnicy Płochockich pod Sandomierzem wina parę lat temu – akurat we Wrocławiu, gdy moje wydawnictwo robiło wielką farmaceutyczną galę w hotelu Monopol, a leitmotivem wieczoru była staropolska uczta. Wymyśliliśmy sobie wtedy polskie wina – i manager hotelu stanął na głowie, by takie, odpowiednio renomowane, do menu nam dostarczyć. Oczarowały nas smakiem numerowane butelki win białych i czerwonych od Płochockich właśnie. Zwłaszcza białe było genialne!
A teraz tę i inne winnice, otaczające Sandomierz można zwiedzać śmiesznymi mikrobusikami z zaadaptowanych Nysek. Urocza to kolejna atrakcja turystyczna. Bliskość Wisły oferuje też rzeczne atrakcje: statki, rowery wodne w kształcie gigantycznych łabądków, wędkowanie… Poza tym w pobliżu Sandomierza znajdują się Krzemionki, w których wydobywa się jedyny na świecie krzemień pasiasty – zwany kamieniem optymizmu. 

Beżowy w kremowe paseczki jest naprawdę piękną ozdobą. Na starówce znajduje się niby-pomnik tej geologicznej osobliwości: wielki pierścień z krzemieniem, a wszelkie z nim 
wyroby jubilerskie można kupić za grosze na każdym kroku w Sandomierzu. Mam taki krzemień "naszyjny" nabyty już dawno, we Wrocławiu wprawdzie, ale kamień działa dokładnie tak, jak reklamują: poprawia nastrój. Wystarczy go nosić… Nie zwiedzaliśmy teraz kopalni krzemienia, ale gdybym miała więcej czasu z pewnością byłaby zaliczona ta kolejna lokalna atrakcja.
Spędziliśmy w Sandomierzu tylko 3 dni, spaliśmy w nowootwartym pensjonacie "Rezydencja Bakamus", który oddalenie od Starówki wynagradzał nadzwyczajną troskliwością gospodarzy. Zorganizowali oni dla nas i paru innych gości wieczorny wypad (o 21.00) na normalnie zamkniętą o tej porze Bramę Opatowską, gdzie wnieśli wina i kieliszki, byśmy mogli w tak godny sposób podziwiać nocną panoramę miasta. Opowiadali nam wiele o zabytkach Sandomierza i splatali to z własnymi wspomnieniami. Naprawdę było po prostu miło.

Tak więc pomimo że nikogo z serialu w Sandomierzu nie spotkałam (za to Kingę Preis widuję czasem we Wrocku) weekend był pełen wrażeń i zostawił wiele milutkich wspomnień. W Sandomierzu zostawiłam na pewno z 1 cm moich nóg, bo tak sobie je tam schodziłam, że wydają mi się o tyle właśnie teraz krótsze... I dla takich własnie turystów, którzy lubią połazić, Sandomierz jest wymarzonym miejscem. Wymyślono tu kilka ciekawych tras, zebranych w tzw. Sandomierski Szlak Jabłkowy: SZLAK APETYCZNY prowadzący przez gospodarstwa sadownicze, pasieczne, wypiekające chleb, restauracje w dworkach (Dwikozy) itp. miejsca w okolicy. SZLAK AKTYWNY wiodący przez stoki narciarskie, Góry Pieprzowe, wodne uciechy (rejsy itp.), a nawet miejsca pątnicze (Koprzywnica, gdzie Cystersi),  kąpieliska (Klimontów)  i miejsca do wędkowania. SZLAK WINIARSKI- wiadomo. To 6 winnic między Sandomierzem a Klimontowem. SZLAK AGROTURYSTYCZNY po 14 obiektach tego rodzaju noclegowania. No i jeszcze  SZLAK ARTYSTYCZNY pozwalający odwiedzić różnych regionalnych artystów: wytwarzających biżuterię, malujących na szkle, przetwarzających krzemień pasiasty czy robiących kompozycje florystyczne itp. Jestem pełna uznania dla sposobu, w jaki miasto się promuje, naprawdę!

7 komentarzy:

  1. Nigdy nie zagnało mnie do Sandomierza, ale wpisałam to miasto na listę miejsc do zwiedzania. Jest wysoko. Często się zastanawiałam, czy Sandomierz rzeczywiście jest taki piękny, czy też operatorzy czynią cuda, pokazując go w serialu. Z tego, co piszesz, należy sądzić, że jednak to pierwsze. Tym bardziej chętnie się tam w końcu wybiorę. Pozdrawiam i życzę miłego dnia. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Pojęcia bezokiennego nie miałam, że Sandomierz jest taką perełką w tym naszym kraju :).
    Owszem, tatę Mateusza się oglądało i zawsze było uroczo (mimo kryminalnego charakteru w/w), ale parę przecznic, park i plebania nie sprawiły tak wypasionego wrażenia jak Twój wpis! Jeśli wywieje mnie kiedyś w tamte rejony to nie omieszkam zajrzeć (co jak co ale te winnice to brzmią naprawdę europejsko!).
    Beta, Twoja wiedza dotycząca historii każdego miejsca które odwiedzasz (mimo, że niejednego ścisłowca mogłaby przerazić natłokiem* informacji- kto, gdzie i kiedy) jest imponująca :) !

    *dla prawdziwego ścisłowca każda zarejestrowana historyczna informacja oznacza natłok wiedzy :D

    Pozdrowienia,
    Aga ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Mam poślizg, bo znowu wybyłam z domku, a wtedy nie bloguję :-)
    Mam tylko nadzieję, że nie wprowadziłam nikogo w błąd: serialowe focie z Sandomierza to tylko te z Rynku i okolic. Wszystkie wnętrza, śliczne knajpki, z kościołem ojca Mateusza i jego plebanią są kręcone ZUPEŁNIE GDZIE INDZIEJ. Co wcale nie umniejsza, według mnie, urody sandomierskiej starówki!
    Pozdrawiam serdecznie,

    OdpowiedzUsuń
  4. Witaj Aguś,
    Ty wiesz, że Ty może w sedno trafiłaś? Po co ja te homeryckie opisy daję? Kto to czyta (jak widać tylko Ty - i grzecznościowo Pani S.). Powinnam wyświechtane informacje zamieszczać, to by mi licznik bił! Na innych blogach, np. podróżniczych - im więcej oczywistych oczywistości, tym więcej komentarzy, ochów i achów - aż mnie mdli. Cóż, albo trzeba się pogodzić z niszowością bloga, albo założyć sobie konto na fakejsie. Buziaki.

    OdpowiedzUsuń
  5. Załóż sobie fanpejdża "Boso przez Polskę czyli Beatka na gigancie!" na fakejsie i komentuj z niego różne wydarzenia na czasie :D - Wódstok, Lemański, Chazan! Ludzie będą z ciekawości zaglądać na Twojego walla, później z fanpejdża na bloga i interes się kręci.
    A na serio to nasze niszowe blogi są zbyt trendy, żeby robić im dodatkową promocję (w końcu najważniejsze, że nam się podobają!).

    OdpowiedzUsuń
  6. Aga, to ja nie mam co robić w życiu, tylko zajmować się bzdetami: Lemańskim, Chazanem? Przyrosnąć do klawiatury? Ja tam wolę pojechać gdzieś za miasto w gronie sprawdzonych przyjaciół, pooglądać, jaka piękna jest ta nasza Ziemia (może już niedługo będzie istnieć), napić się wina o pełni księżyca, oglądać Perseidy i zrywać grzyby na szlaku na Zadzierną (co z tego, że wszystkie robaczywe??). Być szczęśliwa, jak dzban z uchem do kwaśnego mleka, a nie wylewać swoje nieszczęścia i frustracje w necie!
    Pozdrawiam, kochana, pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  7. Sandomierz jest perełką wśród polskich miast, mimo, że podupadał przez wiele lat, udało mu się zachować swój wyjątkowy charakter i architekturę :)

    Gorąco polecamy!

    OdpowiedzUsuń