Już od ponad pół wieku patrzę w lustro. Przeważnie widzę w nim miłą twarz, od kilku dziesiątek lat nawet w okularach...
Są dni, i to nawet liczne w miesiącu, gdy uznaję, że twarz w lustrze jest piękna. Bywa jedynie czasem skacowana (eerghhhhhhhhhhh), albo chora (to akurat zdarza się nieczęsto), bywa nieco posiwiała na czubku głowy (wtedy łapię za farbę w tubce), albo kolorowa w wałkach (ooooo, w wałkach mi najładniej!).
Generalnie wydaje mi się, że od jakichś 30 lat widzę w lustrze twarz coraz ładniejszą, ciekawszą, inteligentniejszą, słodszą, radośniejszą i szczęśliwszą. Do czego zmierzam z tą autoreklamą? Ano do stwierdzenia, że jeśli akceptujesz siebie, to wydaje Ci się, że wyglądasz wciąż tak samo (albo nawet lepiej: jak ja się ubierałam i czesałam w wieku 30 lat to zgroza!). Wydaje ci się, że nie widać ukąszeń czasu na twarzy, że wciąż jesteś "piękną dwudziestoletnią", nie dostrzegasz żadnych zmarszczek, bruzd mimicznych - słowem nie widzisz tego wszystkiego, co widzi Twoje otoczenie.
Czasem tylko zdziwisz się, że jakaś 30 lat młodsza osoba potraktuje Cię z atencją i szacunkiem, zwróci się do ciebie per "pani" (choć wydaje ci się, że różnica wieku jest minimalna), chce ustąpić miejsca w tramwaju (Bosz, jaki wstyd!) itp. Wtedy zaczynasz się zastanawiać, czy Twoje lustro to nie jest jakiś bubel z epoki PRL-u albo magiczne zwierciadło dobrej wróżki, litościwie chroniącej Cię od wstrząsów, bo jak w reklamie L'Oreala: jesteś tego warta! (I tej wersji wolałabym się trzymać...)
I jak wielu z Was chyba, każdy wiek o dekadę lub dwie wyższy od własnego uważałam za pierdołowaty. Jak miałam 30-tke, 40-latki to byli żałośni, starzy nudziarze z serialu pod tym samym tytułem, opętani kryzysem tożsamości. Jak miałam 40-tkę, 50-latki to byli dla mnie już seniorzy, pierdoły i impotenci (w sensie pozbawieni mocy) w każdej sferze. Teraz, kiedy sama mam 50-tkę, to wiek senioralny, czyli podeszły, zaczyna się dla mnie w okolicach... 80-tki!!!!
Jakież więc było moje zdumienie, gdy sama musiałam przyznać sobie tytuł "pani pierdoły pierwszej klasy". A sprawa była błaha: zamówiłam nowe dywaniki do samochodu. Znalazłam firmę w internecie, która na zamówienie szyje i ozdabia dywaniki do każdego modelu auta, haftuje na nich logo, obszywa kolorowo itepe itede. Wybrałam sobie czarne z różnymi bajerkami, przesyłka przyszła prawie natychmiast. Odebrał ją A., rozpakował, wyniósł do garażu, ale ponieważ odkrył, że się różnią kolorem, nie montował do auta. Poinformował mnie o istotnej ich wadzie - nie wiadomo dlaczego w komplecie 4 dywaników dwa na przód są czarne, a te tylne są szare. Hmmmm. Zerknęłam na nie pobieżnie w garażu, oświetlenie jest tam boczne, może kiepskie, poza tym byłam zajęta karmieniem Loli.
Postanowiliśmy poinformować producenta o pomyłce. Napisałam grzecznego (na szczęście!) maila. Następnego dnia miły pan zadzwonił do A. wyjaśnić sprawę. Był bardzo zdziwiony jak to możliwe, ale zaproponował, że zamówi kuriera, który odbierze od nas szare dywaniki i wymieni na właściwe - czarne. Kurier miał zjawić się następnego dnia rano. A. przyniósł więc dywaniki z garażu do domu, żeby je ponownie zapakować, zaczęliśmy je przewracać i nagle okazało się, że.... dywaniki są OK. Po prostu te dwa tylne leżały na kupce... na lewej stronie!!!!!
Porażeni własną pierdołowatością najpierw dostaliśmy oboje wytrzeszczu oczu, potem nas zatkało, chcieliśmy też malowniczo zemdleć z wrażenia, ale trzeba było kombinować, jak odmówić kuriera. Nie dało się zatrzymać zlecenia, producenta już pod telefonem nie było, więc postanowiliśmy ukrywać się przed kurierem następnego dnia i napisać w mailu do firmy jakąś rzewną historię. Wersji było kilka - że dywaniki podmienił nam głupi sąsiad, że jedno z nas ma poważną wadę wzroku (konkretnie daltonizm), albo że jak pisałam maila byłam zdenerwowana, bo bolał mnie ząb. W końcu napisaliśmy, że zrezygnowaliśmy z wysyłki dywaników, bo nam na nich kompletnie nie zależało (na tych tylnych znaczy) - nie będziemy ich i tak używać, więc szkoda zachodu było...
Nie możemy się z tego otrząsnąć od kilku dni. Obawiamy się, że teraz to będzie już tylko gorzej. Załamka normalnie. A tacy byliśmy piękni, błyskotliwi i profesjonalni pięćdziesięcioletni!!! I już rozumiemy, niestety, dlaczego 50-latki nie mają wzięcia na rynku pracy...
dopisek z dn. 7 grudnia 2020:
Dziś cd. przygód Kaziutków, mogę jedynie dodać, że główny bohater skończył 3 miesiące temu 60 lat...
Wczoraj pojechaliśmy do Mamy na Mikołajkowy obiad. Kiedy wyszliśmy po obiedzie z zamiarem powrotu do domu, nasze auto stojące na parkingu, odmówiło posłuszeństwa. Padł akumulator. Zatem dziś rano Andrzej ruszył z misją ratunkową. Nieopodal Mamy mieszkania jest sklep z akumulatorami, więc zakupi, zamontuje, wróci autem do domu. Nie chciał mojej pomocy, bo "duży jestem". Na odchodnym poradziłam, by wziął drugi kluczyk, tak na wszelki wypadek. Po dwóch godzinach telefon od męża. Spodziewam się dobrych wieści, że już ok, tymczasem on mi melduje, że zatrzasnął sobie oba kluczyki wewnątrz auta i nie ma się jak do nich dostać. Zatrzasnął też kurtkę, dokumenty, telefon (dzwonił z maminego) i musi stać przy aucie i pilnować tego dobra. A ja mam dzwonić do ulubionego mechanika, niech coś poradzi.
Mechanik miał 2 pomysły: zbić szybę, albo lawetą przywieźć mu do warsztatu, to dostanie się może przez reflektor przeciwmgielny, zrobi małe spięcie i zamek puści. Żaden z pomysłów nam się nie spodobał. No i widoku Belli po raz kolejny na lawecie bym nie zniosła! Gorączkowe próby wyjścia z impasu. Nagle mama (obecna podczas tych zmagań, bo zięciowi szalik i polar przyniosła na dwór) wpada na pomysł wezwania jakiegoś licencjonowanego włamywacza. Bingo! Szybko znajduję w Internecie awaryjne otwieranie samochodów. Pan był za pół godziny, w 5 minut otworzył auto, zainkasował 250 zł, ale uratował nas!
Jakim cudem oba kluczyki znalazły się wewnątrz auta? Jeden był w kurtce, ale gorąco było mężowi, zdjął kurtkę i położył w samochodzie. Do drugiego kluczyka nie miał przekonania (bo ja go namówiłam, żeby go wziął), trzymał go w teczce, którą zamknął w bagażniku. Akumulator wymienił na nowy, widocznie alarm się szybko uzbroił i zamknął mu wszystkie drzwi. A on goły i wesoły.
Pierdołowatość 60-latka uznajecie za większą czy porównywalną do pierdołowatości 50-latka? Jak to wszystko jednak pogodzić z faktem, że pomysłodawczyni wynajęcia włamywacza z licencją ma lat... 81?