Wstałam więc i ja, pomaszerowałam do łazienki, potem do kuchni napić się wody. Kuchnię mam od zachodu, z wielkim oknem, przez które dojrzałam, że jasność była już jak w dzień. Tyle że na błękitnym już niebie dość nisko wisiał sobie wielki jak bułka pszenna... Księżyc...
Zamrugałam zaspanymi oczami... Z jednej strony jasność słońca, z drugiej strony - siła Księżyca w pełni. Dodajcie do tego śpiew kilku gatunków ptaków, wdzierający się przez otwarte okna - i macie przepis na noc czerwcową!
Stop, nie jest kompletny! Trzeba jeszcze dodać parę gałązek oszałamiająco pachnącego jaśminu, który skradłam komuś z ogrodu, gdy jeździliśmy wczoraj na rowerze... Korzystajcie z przepisu do woli, nie zastrzegam sobie praw autorskich :-)
No i jeszcze Ildefons...
piosenka
No i jeszcze Ildefons...
piosenka
Beto mam podobnie z tymi oknami, tylko śpiewu ptaków nie słyszę. Może uda mi się skraść gałązkę jaśminu w drodze na rehabilitację, muszę się rozejrzeć. Myślę, że bez ptasiego trelowania też będę zadowolona. :). Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńPs.Fajny pomysł na piękny wpis.
Takie wczesne poranki są cudowne :)
OdpowiedzUsuńPrzez cała zimę, gdy budziłam się o czwartej byłam strasznie nieszczęśliwa. Czerwiec mnie jednak z tego wyleczył... :-)
OdpowiedzUsuńTeresko, czy Ty chodzisz na rehab błękitnym świtem? I dlaczego nie słyszysz ptaków, skoro ja je słyszę w środku 600-tysięcznego miasta? To mutanty są???? Pozdrawiam, dziękuję za komplement.
OdpowiedzUsuńRozweselający wpis. Podnosi na duchu. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńMiło mi... Macham jaśminem (wciąż pachnie i nie więdnie...)
OdpowiedzUsuńTeż w sypialni mam okna od wschodu, to bardzo dobre rozwiązanie :-)
OdpowiedzUsuńJeżeli maj jest miesiącem kolorów, w żadnym innym miesiącu nie ma tylu odcieni zieleni+ kwitnące drzewa owocowe i pola rzepaku, to czerwiec jest miesiącem zapachów. Wróciłem z roweru zupełnie odurzony - bzy, czeremchy, czarne bzy, koniczyny i akacje. Pięknie jest :-)