wtorek, 14 lutego 2017

Walentynki: komercja czy nie, i tak lubię je!

Naprawdę nie mam nic przeciwko komercji. Bez Walentynek luty byłby tylko mroźny, a tak jest i mroźny i miły. Nie przeszkadza mi wysyp czerwonych serduszek, pluszaków i lizaków. Oczywiście nie jestem za tym, by uczucia okazywać tylko raz w roku, ale dziś można zaszaleć i to bez konsekwencji.

Na fejsie roi się od zdjęć zakochanych par, bo kto żyw musi pokazać, kogo i jak mocno kocha... To mnie akurat nie obchodzi, ta cała "publicity", wolę uczcić ten dzień jakąś wysublimowaną kolacją we dwoje (albo nawet w większym gronie, dlaczego ma to dotyczyć tylko związków miłosnych z erotycznym podtekstem?), jednak w realu. Nie bawi mnie siedzenie przed monitorem i wrzucanie kolejnych upozowanych selfie z Walentym.

Ponieważ swojego Walentego mam tylko w weekendy, a tegoroczne święto wypada we wtorek, imprezkę walentynkową w sześciopaku robiliśmy w sobotę. To było posiedzenie naszego 6-osobowego Klubu Tatarkowego. Z iście walentynkowym rozmachem zrobiłam dla każdego uczestnika różę z truskawki... Zrobiły wrażenie!
I kiedy już wydawało mi się, że Walentynki uczciłam przed czasem, ale jednak, to niespodziewanie okazało się, że mój Walenty będzie jednak dziś wieczorem w domu. Po prostu zapomniał portfela ze wszystkimi ważnymi dokumentami i przyjedzie po niego. Mogę więc zakrzyknąć: wiwat skleroza!!!

2 komentarze:

  1. Ja jak zwykle u Ciebie hurtem czytam. Różyczyki pyszne, mieszkanka trolli tak cudne, że aż chcesię tam mieszkać, breja z bobu tfu tfu na oko:))))
    I biedna mama bo trafiła na zarozumiałą bankową paskudę.

    Pozdrawiam
    Już(nie) żona

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak mi miło, że wpadłaś!!!! Buziaki, pozdrowienia, pędzę do Cię!!!!

    OdpowiedzUsuń