piątek, 28 lipca 2017

Moja lewa noga, czyli jak mnie elektrowstrząsali....

Sprawozdanie medyczne: kolano od jakiegoś czasu przestało mi dokuczać (alleluja!), ale mam inny problem z lewą nogą. Jakieś mrowienia mi się w niej pojawiły, więc odwiedziłam neurologa. Nie, nie, ależ wcale nie jestem żadną hipo, ale wiecie - drążę temat, bo chcę wiedzieć, co się dzieje z moją osobistą kończyną, tym bardziej, że jestem do niej (oraz do prawej, dla jasności) niezwykle przywiązana...

Neurolog popukała w kolanka i dała mi skierowanie na badanie EMG. To badanie nerwu (w moim przypadku strzałkowego). Nie było wcale łatwo znaleźć specjalistów, tym bardziej, że pani doktor wykluczyła mi dwa męskie nazwiska we Wrocławiu, ponieważ robią kiepskie opisy. Znalazłam jakiś inny gabinet, zakazanych nazwisk tam nie było, w dodatku dwa damskie, więc się zapisałam. I po miesiącu nadszedł TEN dzień.

Ja w ogóle nie sprawdzałam w necie, na czym to badanie EMG polega. Założyłam, że to rodzaj EKG - przymocują jakieś elektrody do nogi - i już. Wizyta była umówiona na konkretną godzinę. Przychodzę - tłum ludzi pod drzwiami. Czekam, bo wywołują po nazwisku. Wchodzi na badanie jakaś starsza pani. Po dwóch minutach wychodzi. Córka pyta ją: - Już?

- Nie, jutro muszę przyjść!

- Dlaczego?

- Bo mi się słabo zrobiło i dziś nie można już zrobić badania...

Jakoś mnie to jeszcze nie przeraziło, starsi ludzie mają przecież swoje stany. Czekam.

Po niej weszła kobietka, mniej więcej w moim wieku, minisukienka, świetne nogi, szpilki, okulary, przerzedzone włosy i brak jedynki po lewej, ale generalnie - laska. Zza drzwi gabinetu po chwili zaczynają docierać do poczekalni jakieś dziwne dźwięki - dudniąco-zgrzytające. Strach. Po kilku minutach kobietka w mini wychodzi, siada na krześle, zakłada nóżkę na nóżkę - czeka na wynik. Zaczyna rozmasowywać sobie lewy nadgarstek. Zagaduję więc:

- Co tam się działo, że takie straszne dźwięki było słychać?

- Aaaa nic takiego, prądem kopią.

- Boże! To straszne! - oczy mi się powiększyły do fi 500.

- Eeeeee tam, nic takiego. Nie boli.

- Pani to odważna jest... - sapnęłam z zachwytem.

- A rzeczywiście, ja niczego się nie boję - stwierdziła pogodnie pani w mini, po czym oglądając swoją prawą rękę konstatuje: - co mi tu za dziury porobili?

Zaczynam czuć się nerwowo-niepewnie. A może by stąd wyjść... Ale nie, przecież mi nogę będą badać, nie rękę, dziur nie zrobią - pocieszam się.

Kolej na młodszą kobietę, taką na oko 35+, szczupła, wysoka. Wchodzi do gabinetu, siedzi z 15 minut. Cicho tam jakoś. Nagle drzwi się otwierają, kobietę prowadzi pod rękę pani w białym fartuchu, ostrożnie, w stronę wolnego krzesła, sadza ją, każe jej odpocząć. Scena jak z "Lotu nad kukułczym gniazdem" po elektrowstrząsach. Patrzę na blondynkę - wygląda na zmieszaną, wstrząśniętą i odjechaną. Co one jej zrobiły???

Po blondi, która chwilowo zombie jest, kolej na mnie. Wchodzę. W gabinecie dwie panie w wieku moim+, w białych fartuchach. Nie wiem, kto kim - która lekarką, która asystą. Wygłaszam expose, że nie wiem, czy nie zwieję, bo straszne dźwięki stąd dochodzą i generalnie dziwni są ci ludzie po badaniu. Panie nie mają czasu na pogaduchy, jedna radzi mi jednak wziąć nogi za pas, druga rozstawia parawan. Każe zdjąć spodnie i się położyć. Kładę się na plecach i pytam doktor przy "telewizorze", na czym właściwie polega to badanie? W odpowiedzi słyszę:

- Pracuję z tym 35 lat i właściwie nadal nie wiem. To skomplikowane... Ale boli jak cholera - kończy z uśmiechem.

Widzę otwarte okno i rozważam ucieczkę z leżanki i skok z pierwszego piętra. Ale asysta już mi coś do łydki przypina, maszyneria burczy i jęczy po czym łuuuuup! - czuję kopnięcie prądu. I kolejne. Ale nie jest tak źle. Bolesne, lecz bez przesady...

Potem powtórka z druga nogą, krótkie spięcie między paniami w temacie kolejności jakichś odcinków pod kolanem, za kolanem, przed kolanem itp., w sumie zabawnie jest, uroczo się dochodzą, są boskie.

Kończymy. Żyję. Nie jestem nawet wstrząśnięta. Panie się skupiają na opisie, bo to skomplikowane. Chwalę je, że fajnie było i że ciekawa ta praca w energetyce...

Wychodzę z gabinetu o własnych siłach :-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz