czwartek, 11 kwietnia 2019

Podróże w czasie: z Herodotem i Kapuścińskim

Wpadły mi w ręce „Podróże z Herodotem” Kapuścińskiego. Nie pamiętam, czy kiedykolwiek czytałam tę książkę, może nie, bo ona „późna” jest. I może z tego właśnie powodu jest genialna!

Herodot pod wiedeńskim Parlamentem.
Szacun dla Austriaków za wybór patrona! 
Jako filologowi klasycznemu Herodot jak i jego „Dzieje” są mi bliscy. Nigdy jednak nie patrzyłam na to dzieło w sposób, w jaki czyni to Kapuściński. To niesamowite, jak On pojmuje ten starodawny przekaz, i jak szybko, już od pierwszych stron lektury księgi Herodot staje się przyjacielem, mentorem, nauczycielem zawodu, wzorem do naśladowania. I to pomimo  dystansu czasu oraz geograficznego, mentalnego, kulturowego i cywilizacyjnego.
Mniej w "Podróżach z Herodotem" podróży samego Kapuścińskiego. Są za to obszerne cytaty z dzieła  Herodota, które w zamiarze reportera mają być może ułatwić zrozumienie wydarzeń XX wieku. Te paralele, przykłady pychy i szaleństwa, które od wieków pchają ludzi do czynów niegodnych, złych, absurdalnych - są niezmiennie pouczające? Pocieszające? Trudno powiedzieć, nie wiemy wszak jak współcześni Herodotowi odbierali jego dzieło, czy pomagało im ono zrozumieć otaczający ich świat, tamten, sprzed ponad 2000 lat? I co z tego dla nich wynikało, że poznali surrealistyczne losy, decyzje - np. perskich władców, z których najbardziej spektakularnym było biczowanie wzburzonego morza, by je ukarać za wstrzymanie armii w dotarciu na grecki ląd...

A co dla nas wynika z książki Kapuścińskiego? Czy odkrył on, z pomocą Herodota, gdzie rodzi się zło? Czy trafił na mechanizm, części tej machiny, która kręci dziejami? Padają jakieś hipotezy, ale trop często się gubi. W gąszczu zdarzeń równoległych, bo i tych sprzed tysięcy lat i tych, które dotyczą bezpośrednio Kapuścińskiego wyłaniają się jakieś odłamki wiedzy, ale powodów takich czy innych poczynań bohaterów zrozumieć się nie da. Kapuściński wspomina o jakiejś pokoleniowej odpowiedzialności za jeden zły czyn, za który karę ponoszą potomkowie nawet kilkaset lat później. Za Herodotem cytuje trzy reguły, które organizują ludziom życie: Pierwsza to odwieczne i święte prawo zemsty za niegodne czyny, druga twierdzi, że szczęście ludzkie nigdy nie jest trwałeA trzecie   prawo to delficka wyrocznia: Przeznaczenia nawet bóg nie może uniknąć... Herodot skupia się na działaniach jednostki, która wpływa na losy tysięcy. Kserkses, Dariusz, Zopyros i dziesiątki innych królów, władców, satrapów. Kierowani głupotą, butą, nienawiścią zawsze okazują się narzędziem w rękach Mojry. Taki perski satrapa i arystokrata -Zopyros - to już przeszedł sam siebie. Poczuł się osobiście urażony, że obrońcy Babilonu tańczyli na murach niezwyciężonego, warownego miasta, wyśmiewając niemoc oblegających ich Persów. Z tej obrazy obciął sobie uszy i nos, tak samookaleczony podstępem zdobył zaufanie Babilończyków, by wprowadzić Persów do niezwyciężonego dotąd miasta, grzebiąc w gruzach jego piękno, biblioteki, uczelnie, dostatek. Kiedy opowiadałam o tym mężowi - po męsku wziął stronę Zopyrosa, mówiąc że Babilończycy sami sobie winni, bo po co drażnili wrogów szydząc z nich? A ja nie rozumiem, jak można poczuć się tak osobiście dotkniętym w tłumie kilkuset tysięcy ludzi????

Wracając do Kapuścińskiego - tu nie pojawia się żadne konkretne imię, człowiek odpowiedzialny za postawy tysięcy ludzi. Nieruchome twarze Chińczyków, spotykanych na ulicy, w pociągu, sklepie, na targu, którzy boją się zdradzić choćby małą emocję, myśl. Kto ich tak okaleczył? Śledzące wszędzie reportera w Kairze egipskie oczy: portierów, przechodni,ów, zamiataczy ulic - skryta armia systemu, który nawet nie musi płacić ani centa tym samozwańczym strażnikom  za ich gorliwość i gotowość do pracy... Dla kogo i czego się tak trudzą?
Herodot nie ma poczucia alienacji w podróżach. Nawet kiedy opisuje obyczaje tak dziwaczne, że aż nieprawdopodobne - nie ma w nim strachu przed innością, poczucia wyobcowania, próby choćby oceniania. Kapuściński natomiast czuje się obco przez  cały czas - nie znając języka nie może dotrzeć do emocji i myśli drugiego człowieka. Czuje się osamotniony z powodu odmienności, ale chce zrozumieć, poznać, zgłębić, zapisać to, co determinuje myślenie, zachowanie, poglądy jednostki w danym miejscu i czasie.

Może dlatego, że jestem, jak oni obaj, podróżnikiem, książka Kapuścińskiego poruszyła mnie.   Od dawna kieruje mną ciekawość i otwartość, chociaż odnoszę podobne wrażenie, że nie można poznać danego kraju, ludzi inaczej jak poprzez język. Otwartość nie zawsze się dobrze kończy. Kapuściński opisuje przygodę w Kairze, gdy zamiatacz ulic pod jego hotelem, znany mu z widzenia, po kilku dniach jego pobytu zaprosił go w miejsce, w którym zobaczy wspaniały widok miasta. Jechali najpierw długo autobusem, potem weszli w zakamarki mediny, wreszcie przez jakąś bramę z kodem (lata 60. ub. wieku!) weszli na teren mocno opuszczony, gdzie stał minaret. Przewodnik zaczął go popychać do wejścia na górę, minaret był wysoki, a schody wąskie i zmurszałe ze starości. Odwrotu jednak nie było, reporter musiał iść w górę, mimo osłabienia upałem i wysiłkiem, bo jedyną drogę odwrotu zastawiał Egipcjanin. Kiedy dotarli na szczyt platformy dla muezzina, która nie miała żadnej barierki, został wypchnięty prawie na skraj, do pozycji w której bał się otrzeć pot z czoła, bo groziło to runięciem w dół z kilkunastu metrów. I wtedy Egipcjanin zażądał portfela. Była to prośba, której nie sposób odmówić. Reporter wrócił pół żywy do hotelu taksówką. Przez następne tygodnie nadal spotykał tego grabieżcę, obojętnie patrzącego mu prosto w oczy...
Przypomniałam sobie swoją przygodę w Tunezji, na początku lat 90. To był nasz z mężem pierwszy tropikalny wyjazd. Udaliśmy się samodzielnie z hotelu pod Sousse do Tunisu - by pozwiedzać leżący nieopodal niego kompleks starożytnej Kartaginy.
Widok ruin Kartaginy w Tunezji
W którymś miejscu na szczycie wzgórza złapała nas burza, a my bez parasola. Podjechała jakaś półciężarówka i miły Tunezyjczyk zaproponował nam podwózkę do Tunisu, skąd mieliśmy powrotny pociąg do Sousse. Skorzystaliśmy z uprzejmości, ja usiadłam obok kierowcy, Andrzej na tylnym siedzeniu. Kierowca jak każdy muzułmanin wypytał skąd jesteśmy, poprosił o wpis do kajetu z adresami turystów z całego świata - na pamiątkę. Coś mu tam naskrobałam, ale obserwowałam jednocześnie drogę i zauważyłam, że kierowca ignoruje drogowskazy do Tunisu, kierując się w kierunku przeciwnym, mimo że mówiliśmy o Tunisie i stacji kolejowej. Na najbliższych światłach po prostu uciekliśmy z tego auta. Wtedy uznałam, ze to nic nie znaczący epizod, dopiero po lekturze książki Kapuścińskiego przyszło mi do głowy, że mógł próbować nas okraść - wywożąc gdzieś i żądając pieniędzy.
samozwańczy przewodnik w Maroku czaruje przyjaciółkę
i jej mamę - towarzyszki mej podróży

Podobnie było w Maroku, w Taroudant pojawił się samozwańczy przewodnik, który się do nas przykleił, niczego nie pokazał (oprócz kwiatów pomarańczy, które ślepy by wyczuł, bo pachniały jak perfumy), a potem zażądał horrendalnej opłaty. I wykłócał się w miejscu, gdzie zaparkowaliśmy samochód, a który natychmiast otoczyło kilkunastu jego ziomków, groźnie na nas spoglądających i wykrzykujących coś po arabsku... Ledwie się wywinęliśmy jakąś kwotą - taką pomiędzy naszym planowanym datkiem (bo wyglądał biednie), a jego żądaniem.

Podróże uczą, kształcą i wzbogacają. Duchowo. A zwłaszcza podróże z Herodotem...





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz