niedziela, 6 października 2019

Tam, gdzie narodził się tamada, czacza nie jest tańcem, wino pije się z rogu i żyją beztroskie krowy...


Postanowiłam sprawdzić, dlaczego Gruzja stała się tego lata ulubionym kierunkiem turystycznym Polaków. Niby to nie egzotyka lecz raczej swojskie klimaty, fragmentami podobna historia, pokrewieństwo charakterów narodowych, zdolnych do bitki i wypitki – a jednak zadziwienie mnie nie odstępowało.

Ta była republika ZSRR, ojczyzna Stalina, bardzo się stara utrzymać niezależność od potężnego sąsiada – Rosji. Mały raj dumnych Gruzinów, uważających się za właścicieli najpiękniejszego kraju na świecie (mają nawet o tym swoją legendę). 

Złota Kolchida
Gruzja leży nad Morzem Czarnym, po jego wschodniej stronie. Na tych terenach w zamierzchłej starożytności leżała mityczna Kolchida. Do niej to wyprawił się Jazon po Złote Runo. To tu znajdował się cel tej niebezpiecznej wyprawy i tu rozegrała się miłosna historia Jazona i lokalnej księżniczki - czarodziejki Medei. 
Pomnik złotego runa, a właściwie niesamowita fontanna stoi w Kutaisi. Są to repliki złotych figurek odkopanych na terenie całej Gruzji, a liczące sobie kilka tysięcy lat. Powiększone do gigantycznych rozmiarów koniki ze złotych kolczyków, owce, kozy i inne zwierzątka tworzą teraz fontannę - jedną z ciekawszych atrakcji miasta. Natomiast pomnik Medei, postawiony ogromnym kosztem miliona dolarów w Batumi, nadal budzi wiele kontrowersji wśród Gruzinów. Historia starożytna dzieje się tu nadal.
Medea dzierżąca złote runo
Uczta tylko z Tamadą!
Do prehistorii należy również Tamada. To jedna z wielu małych szczerozłotych figurek, liczących sobie kilka tysięcy lat. Przedstawia siedzącego mężczyznę trzymającego róg – Tamadę. A róg to naczynie do wina, jak twierdzą Gruzini, którzy nadal z rogu wino pijają. I twierdzą, że figurka jest dowodem na to, że to u nich narodziła się uprawa winorośli. Z niej powstaje napój sfermentowany, który stał się podstawą europejskiej cywilizacji (wcześniejsze piwo było napojem Mezopotamii i Egiptu). Tamada to także współcześnie określenie kogoś bardzo ważnego na gruzińskiej uczcie (suprze). Wybrany przez ogół mężczyzna, który wygłasza długie toasty i nadaje rytm biesiadowaniu. To król biesiady, funkcja bardzo zaszczytna i honorowa.

W smaku czaczy
Wino leje się w Gruzji szerokim strumieniem, produkuje je tu każdy gospodarz i nikt nie wymaga żadnych licencji, akcyz, certyfikatów czy sanepidów. Każdy te swoje produkty sprzedaje czy rozdaje, według uznania i bez pozwolenia. Jednak domowe jest raczej marnej jakości, jak miałam okazję się przekonać. Mimo rzekomo tysiącletniej historii uprawy winorośli, produkty nie bardzo mi smakowały. Osobliwością jest też produkowanie wina starożytną metodą – w glinianych amforach wkopanych w ziemię. Niestety, i to wino niespecjalnie mnie zachwycało, ale to rzecz gustu. Ciekawszym produktem, aczkolwiek dla mocnych głów jest czacza. To określenie samogonu, który tu pędzą wszyscy i z wszystkiego – z wina (czyli ala włoska grappa), ale też z morwy, brzoskwiń, moreli, śliwek itd. Moc to minimum 40%... Mnie bardziej posmakowały tzw. „koniaki” – alkohole dosmaczane czymś, wspaniale pachnące i smakujące słońcem, rodzynkami, karmelem, kupowane za grosze na targu warzywnym od babinek.

Morze, góry, herbata i… krowy
Oprócz Morza Czarnego Gruzja "zasobna" jest w wysokie góry. Jej pejzaż to Mały Kaukaz, Kaukaz, szczyty liczące sobie 5 tysięcy metrów n.p.m.  Nawet nad morzem pojawiają się wzgórza, na których uprawia się (obecnie szczątkowo, a krzewy są w opłakanym stanie) herbatę, szczególnie pod Batumi. Poza herbatą jest jeszcze coś, co upodabnia Gruzję do Indii – wszędobylskie i beztroskie krowy, spacerujące stadami nie tylko na wsiach, ale w miastach, miasteczkach. Niezwykłe spotkania krów pasących się dosłownie wszędzie, wieczorem wracających gromadnie do domu (chyba?). Krów-wielbicielek motoryzacji, ponieważ stada okupują drogi, niezbyt dobrej jakości, utrudniając  i tak duży ruch. Przyglądają się samochodom, stojąc w filozoficznej zadumie na środku szosy. A kierowcy zgrabnie wymijają je zygzakami, nie przerywając sobie prowadzenia pojazdu. Czegoś podobnego nigdzie nie widziałam. Widok był częściej zabawny, np. krowa stojąca pod apteką lub przy dystrybutorze na stacji benzynowej. Stały i patrzyły, zastanawiając się, co zatankować?
Kiedy w regionie wyższych gór, w Swaneti, gdzie drogi są jeszcze węższe i bardziej kręte, oraz strome, do stad krów dołączyły stada dzikich koni oraz półdzikich świń (z prosiakami) – to już był prawdziwy obłęd. Zastanawiałam się, czy ktoś tu w ogóle ogarnia, ile zwierząt domowych powinno nocować w stajni czy oborze.

Osobom wrażliwym na krzywdę zwierząt podróży do Gruzji nie polecam ze względu na błąkające się stadami bezpańskie psy, nieraz w dramatycznej kondycji. Nie widziałam natomiast kóz, owiec i kur, mimo że jajka były żelaznym punktem każdego śniadania.

Swanetia – gruzińska Toskania bez słoneczników
W Swaneti dotarliśmy do najwyżej położonej wsi (wciąż zamieszkałej), która okazała się być malownicza niczym Toskania. Kamienne wieże mieszkalne tworzyły jednocześnie trochę znajomy i nieznany wcześniej pejzaż średniowiecznych domów niezwykłego kształtu i koloru. Tylko tło było surowsze – zero słoneczników, falujących zbóż. Za to soczysta zieleń traw i majestat wysokich gór.


Mieszanka
Gruzja ma naprawdę niezwykłe pejzaże – i te ukształtowane przez Naturę, i te, będące dziełem ludzkich rąk… Wiele z tych niesamowitych miejsc zostało ukształtowanych wspólnymi siłami – Stwórcy i człowieka…. Olśniło mnie Batumi – kurort na miarę Lazurowego Wybrzeża, skalne miasta i monastyry owiane magią wieków. Niezwykłe jest pismo gruzińskie, alfabet, któremu w Batumi postawiono nawet pomnik.

1 komentarz:

  1. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń