poniedziałek, 2 grudnia 2013
Pomyłka
JEŚLI PRZYPADEK SPRAWIA, ŻE POD BARDZO PODOBNYM NUMEREM TELEFONU MIESZKAJĄ DWIE DZIEWCZYNY O TYM SAMYM IMIENIU, TO OMYŁKOWE POŁĄCZENIA TELEFONICZNE MOGĄ MIEĆ SERCOWE SKUTKI...
- Beatko, telefon do ciebie! - zawołała mama z dołu. Podniosłam słuchawkę w swoim pokoju. Nieznany mi głos brzmiał z wyraźną pretensją:
- No cześć, co jeszcze robisz w domu? Czekam na ciebie już kwadrans!
- Słucham? - grałam na zwłokę, usiłując w panice przypomnieć sobie, czy czasami nie byłam dzisiaj z kimś umówiona. Niemożliwe! Ostatnią randkę miałam miesiąc temu...
- Zapomniałaś, że miałaś spotkać się ze mną pod kinem? Za dziesięć piąta, a jest wpół do szóstej! Bilety przepadły. Co ty sobie wyobrażasz, że będę tu sterczał jak jakiś zakochany gwizdek?
- Z nikim się dzisiaj nie umawiałam. Przepraszam, do kogo właściwie pan dzwoni?
- Do Beaty...
- Tak, imię się zgadza, ale podejrzewam, że to znowu pomyłka. Dzwoni pan na pewno pod 61 13 00...
- Dokładnie!
- Wiem, bo takie błędne połączenia zdarzają się przeciętnie raz w tygodniu. Ja też mam na imię Beata, ale troszkę inny numer telefonu: 61 12 00. Swoją drogą, to trwa od kilku miesięcy, przyzwyczaiłam się już...
- Co za niezwykły zbieg okoliczności!
- Czy ja wiem, polemizowałabym... Skoro jednak tak nam się miło rozmawia, a pan już przestał się spieszyć na ten seans, proszę mi powiedzieć coś o mojej imienniczce. Tak często odbieram telefony do niej, że czuję się jak jej dobra znajoma...
- O Beacie? Jest świetna... ale jakiego rodzaju telefony odbierasz... odbiera pani tak często?
- Wszystkie od facetów. Przeważnie dzwonią wkurzeni. Często dzwonią w nocy. Czy ona jest naprawdę taką pożeraczką męskich serc?
- Na to wygląda. Dziękuję za bardzo istotną dla mnie informację... - men się rozłączył. Biedaczek, znowu jakiegoś zrobiła w trąbę. Właściwie to byłam po jej stronie. Szkoda tylko, że do mnie jakoś nie dzwonił choćby jeden wkurzony facet.
Na tej radosnej refleksji przyłapała mnie, zaglądając do pokoju, mama:
- Kto dzwonił?
- Jak zwykle, pomyłka. Do tej drugiej Beaty.
- To zaczyna być męczące.
- Ciekawe, ile ona ma lat?
- Zadzwoń do niej i spytaj! - prosta rada mamy była dla mnie jednak jakaś trudna. Jak to - zadzwonić do nieznanej osoby, zacząć rozmowę i co jej powiedzieć? Że mnie interesuje, bo od pół roku odbieram do niej telefony już prawie zawodowo? I że ciekawa jestem tych facetów, których ciągle robi w trąbę, a najlepiej żeby zdradziła sposób? Prędzej umrę w nieświadomości i tyle!
Przez kilka następnych dni uporczywe pomyłki dały mi szczególnie w kość. Parę razy natknęłam się nawet na nieszczęsnego "gwizdka" spod kina. Rozmawialiśmy już jak starzy znajomi. Przedstawił się, że ma na imię Marcin. Zaproponował mi nawet spotkanie, ale oboje nie byliśmy do tego pomysłu przekonani. Ja sądziłam, że robi to wyłącznie z grzeczności, a on niespecjalnie nalegał. W końcu któregoś dnia odważyłam się zadzwonić do mojego telefonicznego sobowtóra:
- Czy mogłabym rozmawiać z Beatą?
- Jest na zajęciach fakultatywnych. Czy rozmawiam może z Marzeną? Beatka mówiła, że będziesz dzwonić w sprawie komitetu maturalnego, no więc słuchaj... - to był głos jakiejś kobiety, może mamy Beaty.
- Nie, nie jestem Marzeną, przepraszam, do widzenia - urwałam szybko rozmowę, nie chcąc wdawać się w szczegóły moich kontaktów z jej córką. "A więc jest w klasie maturalnej, czyli rok starsza ode mnie" - wydedukowałam. To już coś wiem! Przez następne tygodnie nie działo się kompletnie nic. Powoli dochodziłam do wniosku, że telekomunikacja naprawiła to nasze łącze i pomyłek już zwyczajnie nie będzie. Poza tym przyszedł maj i miałam co innego w głowie. W szkole był młyn, wiadomo - matury. Zaliczenia niektórych przedmiotów na koniec roku szkolnego spędzały mi sen z powiek. Poza tym pogoda na świecie (w postaci pobliskiego parku) sprzyjała miłosnym zawrotom głowy, a ja byłam nadal "samotnym, białym żaglem". Wiosenna katastrofa. Wreszcie którejś nocy pod koniec miesiąca zadzwonił telefon. Mój dom już spał, podniosłam więc szybciutko słuchawkę, by ostry dźwięk nie zakłócił komuś snu.
- Cześć, tu Jacek. Słuchaj, Beatko, jest impreza do zrobienia! Wkładaj szpilki, przyklejaj sztuczne rzęsy, łap miotłę i przylatuj! - a co to za dowcipniś??
- Przepraszam, ale to pomyłka, ja nie znam żadnego Jacka! - powiedziałam trochę urażona. Dobrze, że nie kazał mi przykręcić sobie nogi.
- Rzeczywiście, nie znamy się, choć tak do końca nie jestem pewien. Dzwonię do Beaty...
- Znudziło mi się już tłumaczenie, że mam tak samo na imię, ale inny numer - przerwałam dość niegrzecznie ten wywód.
- Posłuchaj mnie, bądź miłą dziewczynką i nie kłap dziobem przez trzy sekundy. Dzwonię do Beaty spod 61 12 00. Jesteśmy teraz u drugiej Beaty, tej spod 61 13 00. Wiemy, że tysiące razy dzwoniliśmy do ciebie przez pomyłkę. Tym razem to nie jest pomyłka. Oblewamy pomyślne zdanie matury i chcieliśmy, żebyś była z nami. Serdecznie zapraszamy ciebie do nas, jako marne choćby zadośćuczynienie stratom moralnym za wszelkie pomyłki telefoniczne...
- Miło mi, ale wiesz, która jest godzina?
- Wiem, dochodzi wpół do dwunastej. Zabawa się właśnie rozkręca na całego! To co, wpadniesz? Chyba czas wreszcie poznać się osobiście? - propozycja była nader kusząca. Jest impreza, ktoś mnie potrzebuje i w dodatku będę mogła poznać tajemniczą pożeraczkę męskich serc!
- Czy gospodyni jest wprowadzona w temat i wie na pewno o zaproszeniu? - upewniałam się jeszcze.
- Jasne, zaraz zawołam ją do telefonu... - głos Jacka zniknął na chwilę w gwarze innych dziwacznych dźwięków. Słyszałam muzykę, odgłosy gry na pile i huk, jakby coś spadło z wysokości kilkunastu schodków. Po minucie w słuchawce odezwało się wesołe:
- Halo, cześć Beatko, tu Beatka. To co, przyjdziesz? Agrestowa 24! Do zobaczenia, czekamy! - połączenie zostało nagle przerwane odgłosem jakby przegryzania... "Co tam się dzieje? I co robić? Pomyślmy: jest środek nocy, a ja nie jestem pełnoletnia... Z drugiej strony - raz kozie śmierć". Zamówiłam więc taksówkę przez telefon, bo samotne spacery o północy to nie jest rzecz, którą "tygrysy lubią najbardziej". Ubrałam się "uniwersalnie" (nie wiadomo, czy nie będę musiała forsować jakichś ogrodzeń), zeszłam na dół na bosaka, by nie zrobić hałasu i wymknęłam się z domu wzorem najlepszych agentów kryminalnych.
Na Agrestowej tylko jeden dom rozświetlony był od parteru po dach. Wydobywały się z niego przytłumione dźwięki muzyki. Wysiadłam z taksówki i zadzwoniłam do drzwi. Nie wiem, jakim laryngologicznym cudem ktoś mnie usłyszał. Otworzył chłopak. Przyglądaliśmy się przez moment sobie w milczeniu. Musiałam wypaść sensownie, bo powiedział:
- Cześć, czyhałem na ciebie. Znamy się z pomyłki telefonicznej. Próbowałem się z tobą umówić.
- A, Marcin, "zakochany gwizdek spod kina"? - rozpoznałam rozmówcę.
- Dokładnie, z małą poprawką - już nie zakochany.
- To co ty tu robisz?
- Po pierwsze: Beata przyjaźni się ze wszystkimi swoimi eks-chłopakami. Po drugie: chodzę z nią do jednej klasy i zdałem właśnie maturę...
- Gratulacje! - wtrąciłam
- ...po trzecie: to ja wpadłem na pomysł, żeby ciebie tu zaprosić. Poprosiłem tylko Jacka, żeby mnie wyręczył. Chodź, przedstawię cię gospodyni. - wciągnął mnie do domu i otworzył drzwi do hallu. Karnawał w Rio to pestka w porównaniu ze scenami, które się tu rozgrywały. Tłum ludzi jednocześnie tańczył, dyskutował, pił, jadł i flirtował. Marcin ciągnął mnie za rękę w kierunku schodów prowadzących na piętro, bezceremonialnie usuwając z drogi przeszkodę: dziewczynę na wrotkach, usiłującą wcisnąć mu wielką tacę z kanapkami, oraz dwa męskie ciała leżące w poprzek i dyskutujące o pomidorze. W salonie na piętrze kilka osób tańczyło przytulankę Tony Braxton. Piękna blondynka elegancko wisiała na ramieniu niezwykle przystojnego, wysokiego bruneta. Marcin dotknął jej ramienia:
- Beatko! Przyszła Beatka...
- O cześć, młoda! Fajnie, że wpadłaś. Słuchaj, zajmij się Marcinem. Sorry, za te wszystkie telefony, ale to się skończy. Zamierzam wyprowadzić się od rodziców. Albo wyjdę za mąż za tego tu człowieka (wskazała głową milczącego bruneta), albo zacznę studiować prawo we Frankfurcie, albo może pojadę w dżunglę amazońską tropić ślady dawnych cywilizacji, albo... - Marcin odciągnął mnie na bok:
- To cała Beata, jest kompletnie stuknięta, ale daję ci głowę, że zrealizuje któryś z tych planów. A brunet, póki co, ni w ząb nie rozumie po polsku!
- To skąd ona go wytrzasnęła?
- Prosto z Nikaragui!
- Wiesz, chyba nie nadążam! Chodź, zrobimy sobie kawę i spokojnie pogadamy o telekomunikacji.
- Międzymiastowej?
- Międzyludzkiej, Marcinie, międzyludzkiej! Będziesz mógł spokojnie wytłumaczyć mi wszystkie pomyłki...
Tekst: Beata Łukasiewicz©
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz