Milczałam kilka tygodni, bo były ważniejsze sprawy niż blogowanie. Nieustająco życie w realu jest dla mnie stokroć ciekawsze od tej netowej strefy, więc w zderzeniu z wirtualem - blogi i inne duperele przegrywają.
Od kilku tygodni na przykład zajmowała mnie zagadka monstrum. Ale od początku.
Nie mamy domowego zwierzątka, natomiast w naszym ogrodzie pojawiają się czasem zwierzęta dzikie (jeże na przykład) bądź należące do sąsiadów (oczywiście koty, bo psy są na ogrodzonych posesjach, więc nie forsują płotów). Jeśli zostają mi jakieś ciekawe resztki jedzeniowe, wynoszę do ogrodu w umówione miejsce i ktoś się tym zawsze posila, bo talerzyk jest pusty. Od kilku wspomnianych tygodni wynosiłam takie resztki, co do których nie byłam pewna, czy mieszczą się w jadłospisie kotów, głównych odwiedzaczy mego ogrodu. Ponieważ te dziwaczne resztki znikały co do okruszki zaczynałam podejrzewać, że po ogrodzie grasuje jakieś zwierzę słusznych rozmiarów albo tak wszystkożerne, że aż strach. Najpierw pomyślałam o jeżach, ale powinny spać o tej porze roku, więc kto? Łasica, kuna? Może. Zaczęłam mówić o nim czule monstrum i opowiadałam wszystkim, jak się zdziwię, gdy na wiosnę zza altanki ogrodowej ukaże się własnie to coś wykarmione przeze mnie dziwnymi resztkami i powie do mnie "mamusiu", a będzie to jakieś monstrum z głową konia, wielkości słonia, z szyją żyrafy itd...
Gdy po Andrzejkach goście rozjeżdżali się do domu o drugiej w nocy, niektórym drogę przebiegł... lis. Rudy, puszysty, z wielką kitą, jeszcze popatrzył z wyrzutem na samochód, bo szedł w poprzek ulicy! Chciałam zauważyć, że mieszkam w samym centrum (co prawda bardzo zielonym) 700-tysięcznego miasta! Jak tylko usłyszałam o lisie zrozumiałam, że to on może wyjadać te dziwne resztki, które wykładałam. Tyle, że były to na ogół ryby. Czy lisy jadają ryby? Wędzone, z ościami?
Nadeszła Wigilia, zostały po karpiach, patroszonych przez Andrzejka, ogony, płetwy i inne ingrediencje. Wyniosłam wszystko monstrum, nawet nie cięłam na drobniejsze kawałki. Niepotrzebnie bym się męczyła, bo i tak wszystko zniknęło. Było jeszcze widno i wypatrzyłam monstrum przez okno. Coś się posilało w ogrodzie, złapałam więc lornetkę i patrzę. Kogóż widzę? Kota, buraska z białymi rękawiczkami na łapkach i białym śliniaczkiem, który bardzo subtelnie i bez pośpiechu zajadał karpiowe ogony. Wyglądał jak futrzasty dżentelmen w rękawiczkach, jedzący dystyngowanie nożem i widelcem. No to wreszcie mam moje monstrum, zagadka rozwikłana!
Dziś jednak pojawiła się nowa. Poszliśmy na spacer w najbliższej okolicy domu - wałem powodziowym nad kanałem Odry i potem skręcającym ku Starej Odrze. A tam oczom naszym ukazał się dziwny widok - powalone drzewa nad wodą. Chodzimy tamtędy od 10 lat i czegoś podobnego nigdy nie było: efekt pracowitości futrzastych drwali - to bobry!!!! Oto dowód zdjęciowy, prawdziwe pobobrzowisko:
Najwyraźniej w centrum miasta pojawiły się kolejne dzikie zwierzęta... Może to one przychodzą do naszego ogrodu????
ps. Dziś wypuściłam na zewnątrz biedronkę. Co ona robiła w mojej kuchni w grudniu?????
p.s.2 Dzisiaj przyleciała na taras pszczoła. Rozglądała się za żarciem (pyłkowym). Nie wiem, czy zauważyła kwitnącą na niebiesko lobelię w doniczce - ta roślina mnie zadziwia - kwitnie nieprzerwanie od 7 miesięcy!!!!
Istny zwierzyniec :D. Zazdroszczę widoku z okna, spotkanych stworzonek i spacerów z panem Andrzejkiem wzdłuż powalonych drzew ;)! Do naszych bloków z azbestowych płyt nawet biedronki sporadycznie zaglądają (chociaż 200 metrów dalej mamy taką jedną Biedronkę, w której są łososie, kurczaki i wiele innych) :)
OdpowiedzUsuńPozdrowienia!
Beciu - w sprawie zwierzyny: też mieszkam prawie w centrum tego samego co Ty miasta, też mam rzekę, tylko że inaczej się nazywa - Ślęza i Cię przelicytuję. W tym roku (jak jeszcze zimą była zima) moje podwórko, zresztą pięknie zaprojektowane i zadbane, odwiedzały systematycznie nocną porą lisy i sarny, a razu pewnego wpadły ... dziki. Było ich chyba ze sto! Może tylko troszkę mniej, za to tak chrumkały, że obudziły mnie nocą! I były wieeeeeeeeelkie! Nie bałam się, bo kukałam na nie z poziomu 2-go piętra.
OdpowiedzUsuńI jeszcze inna zwierzęca informacja - na ul. Borowskiej (też centrum Wrocławia) przy Uniwersytecie Medycznym mieszkają dwa ZAJĄCE - jeden wieeeeeelki ZAJĄC, a drugi mniejszy. Ten wieeeeeelki jest naprawdę wieeeelki, a tego mniejszego czarne ptaszyska (wrony, kruki, gawrony???) przepędzają dziobiąc. Codziennie jak tylko pojawiam się w pracy to sprawdzam czy ZAJĄCE są, czy gdzieś się schowały (co im się zdarza). Przyniosłam im pewnego razu marchewkę - ONE marchewkę mają w ... nosie. Zapytałam dr GOOGL'A jak mogę pomóc zającom zimą - nijak! Poradzą sobie same.
A biedronki tego lata mieliśmy na ul. Borowskiej prawie tak wielkie jak ZAJĄCE! Podobno to były chińskie biedronki, a było ich tyle co Chińczyków!
Buziaczki i cudownego Sylwka w Ornecie, czy też Lornecie!!!!!
Basia
Aaaa tak, te łososie z Biedronki są najlepsze! I cały rok są, co jest ich duuużą zaletą :-). Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńNo wiesz, Baszko, i nic mi nie mówiłaś, że z monstrami też obcujesz? No, ale jak się mieszka na peryferiach wielkiego city to nie dziwota! Na dziki możesz śmiało zapolować, pożyczę Ci wiatrówkę (Jędrek kiedyś wygrał na jakichś zawodach) - i zrobisz pasztet z masą krówkową, bo wiadomo, żeś kulinarnie uzdolniona, tylko trufli nie możesz w sklepie znaleźć :-) Zresztą, dzik może nawet by Ci w tym pomógł, tzn. znalazł trufle (wszak to dzika świnia, nieprawdaż?), a potem się w nich ładnie przyrządził. Nie wiem, co wy tam na tym Uniwersytecie Medycznym pijecie, że widzicie wieeeelkie zające, które nie znoszą marchewki. Ale myślę, że to jest gajowy Marucha w zimowym paltociku - to by tłumaczyło wstręt do warzyw z karotenem, ale spróbuj dać to, co pijecie w przerwach między zajęciami. Spodoba mu się.
OdpowiedzUsuńCo do biedronek - latem żadna sztuka, ale w grudniu? Dziś dołączyła do niej pszczoła - przyleciała se na taras, na którym od kilku miesięcy kwitnie mi na niebiesko lobelia w doniczce.Też chyba zdezorientowana.
Ja tam się cieszę, że na Sylwestra nie będę musiała przedzierać się przez 600 kilometrów zasp. Czego i Tobie życzę, hihi. Buziaczki.