sobota, 19 lipca 2014

Salto mortale

To się doigrałam! Zamiast II cz. wrażeń z Korfu będzie o tym, jak stałam się kobietą upadłą, która w dodatku maltretuje koteczki...

Trzaskający skwar wygonił mnie dziś przed południem do ogrodu. Najpierw wzięłam się za pielenie, ale stwierdziwszy brak weny twórczej do destrukcyjnej działalności antychwastowej, czym prędzej rozebrałam się do bikini, wzięłam książkę L. Durella, rozwiesiłam między dwoma drzewami orzechowymi bardzo zabytkowy (bo nabyty w latach 80-tych w kultowym sklepie Wars albo Sawa w stolycy) kubański hamak  i oddałam się smakowitej lekturze "Gorzkich cytryn Cypru".

Koło mnie kręciła się Lola - najpierw wdrapała się na drzewo, ale widząc, że nie wejdzie po cienkich linkach hamaka do mnie - zakotwiczyła się na trawie tuż pod moją pupą, leżącą w hamaku. Przez moment przyszło mi do głowy, że gdyby hamak się zerwał, chyba bym ją sprasowała na futrzany placuszek. Otrząsnęłam się jednak szybko z tej strasznej wizji, widząc i wiedząc, że hamak trzyma się mocno na żeglarskich linach i szeklach, które zamontował dla mnie mój czuły mąż.

Jednak muszę przyznać, że leżenie w tym moim zabytkowym hamaku, wiezionym kiedyś ze stolycy jako główne trofeum zakupowe (pociągiem) wymaga nieco sprytu: nie tworzy on wygodnej, otulającej "leniwca" kołyski, jest białą siatką z frędzlami dość silnie naprężoną między dwiema deszczułkami, tak więc trzeba się pilnować, by z niej się nie zsunąć.

Od czasu do czasu przerywałam lekturę, by się z Lolą pomiziać, potem zaprosiłam ją na hamak -wskoczyła, podeptała mi łapkami brzuch i straciła nim zainteresowanie, by zająć się gryzieniem moich ogrodowych butów. Sielanka normalnie była, ptaszki ćwiergoliły, słońce się nie mogło do nas przedrzeć przez gęste listowie orzechowca, lekki wietrzyk chłodził miło. Baja, wysiadają Hawaje i inne Mauritiusy!

Przyszedł jednak moment, że sielankę trzeba było zakończyć. W tym celu usiadłam w hamaku bokiem, nogi miałam już na trawie, siedząc spojrzałam jednak za siebie, szukając Loli i nagle: ludzie, jakie ja salto mortale zrobiłam! Nogi znalazły się w górze, przeleciały mi za głowę, zrobiłam efektownego fikołka (aż żal, że nikt tego nie zarejestrował), spadłam na kotka, wpadłam na drabinę, skaleczyłam sobie ramię i obtłukłam biodro oraz lędźwie po prawej stronie. Stałam się kobietą upadłą.

Lola przytomnie uciekła, ale ma dziewczyna traumę: sami sobie wyobraźcie - leżycie se na trawie i nagle spada na was taki ze 30 razy cięższy worek?

No i teraz Lola się mnie boi. Ucieka na mój widok, więc łapki ma sprawne, nieuszkodzone, czego o swoich nie mogę powiedzieć... Piszę ten post siedząc goła w wannie z zimną wodą i robię sobie krioterapię tej części pleców, gdzie tracą one swą szlachetną nazwę...

6 komentarzy:

  1. Dobrze, że skończyło się na strachu i siniakach. Pozdrawiam i życzę skutecznej krioterapii.

    OdpowiedzUsuń
  2. Beciu - moźe jednak ocalałaś, bo spadłaś na Lolę! Tylko, że Ona w szoku, nie zorientowała się, że ma połamane łapki, spłaszczone ciałko i dlatego zwiała! Ludzie w szoku tak właśnie reagują - paradoksalnie. Jak by nie było (okaże się wkrótce) Ty ocalałaś!!!!!
    Życzę Ci na przyszłość wielu kotów w ogrodzie!!!!!

    OdpowiedzUsuń
  3. A gdzie dalszy ciąg Korfu?

    OdpowiedzUsuń
  4. Jako zawodowa hipochondryczka strach jednak nadal pielęgnuję: czy aby nie naruszyłam sobie nerki? A może wypadł mi krążek albo się przesunął? Czy nie powinnam zrobić obdukcji? Jechać na pogotowie? Zrobić rtg albo rezonans? Zażyć lek przeciwzakrzepowy? Może se coś urwałam wewnątrz? Oj, droga Pani S., ja tak mogę jeszcze długo...

    OdpowiedzUsuń
  5. Wiesz, jak tak teraz na nią patrzę z profilu - dziwnie płaska jest....
    Swoją drogą ta grawitacja to potęga - ledwie pół metra od ziemi mnie dzieliło, a takie salto mi wyszło.... Ty się Basiu śmiej, ale przyjdziesz do redakcji a ja np. leżę na regałach i ani palcem nie ruszę?

    OdpowiedzUsuń
  6. Będzie jak się napisze....

    OdpowiedzUsuń