wtorek, 18 listopada 2014

Wina Słowacji kontra Beaujolais Nouveau

Za dwa dni zbliża się TEN czwartek - wielbiciele wina (w każdej cenie i postaci) są mniej lub bardziej podekscytowani. Nie o Beaujolais chcę jednak pisać, bo wróciłam właśnie z... Dnia Otwartych Piwnic na Słowacji. Dokładniej na Małokarpackiej winnej trasie pod Bratysławą...

Słowacka impreza odbywa się już od 15 lat, zawsze w weekend poprzedzający pojawienie się młodego Beaujolais, więc nie wiem - ma to związek (konkurencyjny) czy nie?

Pierwszy raz na tej słowackiej, winiarskiej degustacji byłam aż 8 lat temu, w tym roku udało mi się sobie na tyle wcześnie o niej przypomnieć (sprzedaż karnetów jest zawsze bardzo krótka i trwa tylko na początku września), że w porę nabyłam vstupenky. Jeden karnet (vstupenka) kosztuje 50 euro, uprawnia do wstępu do (UWAGA!) 164 piwnic i nieograniczonej degustacji, głównie młodego wina. W tej cenie jest też kilka talonów na sumę 25 euro, na zakup win.
Każdy uczestnik degustacji otrzymuje płócienny woreczek na szyję, szklany kieliszek, który nosi się (dla uwolnienia rąk) w tymże woreczku, gadżety winiarskie, oraz najważniejsze: mapę piwnic. Jest ich wiele, rozsiane są bowiem po wioskach i miasteczkach w pasie między Bratysławą a Trnavą. Najwięcej piwnic otwartych zostało w Modrej, która jest centrum małokarpackiego winiarstwa.
8 lat temu impreza nie była tak duża - dostępnych było o wiele mniej piwnic, ale dzięki temu było kameralniej. Atmosfera była taka może nawet cieplejsza, braterska. Nadal jednak przyjeżdża tu międzynarodowe towarzystwo, łatwo rozpoznawalne na ulicy po noszonych na szyi woreczkach, a które przemieszcza się rączo między piwnicami, zaczepiając winiarską brać. Wymieniamy się komentarzami, poleceniami, uwagami. Fajne to. Udało nam się też nawiązać sporo nowych znajomości przy kieliszku (degustacyjnym!). Spotkaliśmy bardzo nielicznych Polaków. Nie widzieliśmy natomiast osób pijanych. Zresztą, szczerze mówiąc po kilku piwniczkach ma się już dość wina i z chęcią np. niesmaczny trunek wylewa do specjalnych dzbanów, stojących na stołach.

Niektóre piwnice na szlaku są bajeczne, bo mieszczą się w przepastnych podziemiach zamczysk, oberży, klasztoru. Liczą sobie nawet i 500 lat. Wiele z nich pokrywa patyna wieków i pleśń, inne są cudnie odrestaurowane, wymuskane - wszystko zależy od winiarza. Byliśmy w takiej, gdzie wino było kwaśne i tłoczone bez pasji, a rodzina opowiadała nam, że chętnie pozbyłaby się już winnicy. W zapleśniałym dziedzictwie, sięgającym 100 lat wstecz nie ma już radości tworzenia wina, nie ma następców, gotowych kontynuować tradycję rodzinną, więc wino wychodzi szkaradne. Po drugiej stronie tej winiarskiej skali widzieliśmy piwnice nowoczesne, jednak z zachowanym klimatem, stosujące nowe lub stare metody fermentacji. W jednej takiej metodą klasyczną rodzi się słowacki "szampan".
W większości odwiedzanych piwnic winiarze specjalizowali się w winie białym różnych odmian. Jest Sauvignon i chardonnay, Muller Thurgau, ale są i mniej mi znane szczepy lokalne, np. : Devian, Palava, Tramin cerveny (który jest winem białym dla niepoznaki). Zadziwiło nas, że wśród winiarzy mało było prawdziwych obszarników - wielu (jak nie większość) uprawia winorośl na obszarze poletek - ok. pół hektara, a nawet paru arów.
Degustacjom win towarzyszyły degustacje chleba ze smalcem, serów, owoców, past jajecznych i rybnych. Krótkie notki o każdym winiarzu można było poczytać w specjalnym przewodniku-notatniku, który dostawało się w karnecie - można więc było zbierać autografy twórców win, które posmakowały itd. Bardzo to profesjonalnie było zorganizowane. 
Wielu winiarzy podkreślało jednak, że rocznik 2014 kiepski jest dla win, bo było zimno i wilgotno, więc wino nie jest zbyt udane. Ale degustowaliśmy też wina młode naprawdę niezłe - widać, że zależy to jednak od człowieka, który potrafi z nich wydobyć, co najlepsze. To tylko potwierdza tezę, że wino jest istotą żywą...

Poniżej kilka fotek: z zielonym woreczkiem na kieliszek, klimatyczne piwniczki, butelki słowackiego szampana przechowywane do góry szyjkami i obracane (jak don Perignon!):











 



3 komentarze:

  1. Beciu - winarze coś ściemniali - lato było ciepluteńkie i suche!!!! Coś im nie wyszło i tyle. Na przykład takim winom jak "Tempranillo" nie szkodzi klimat (żart!). Zazdroszczę imprezy i współczuję wątrobie. Cieszę się, że ja nie wyczaiłam, bo mam "poziom cukru" itp.
    Młode wino też mi nie służy tak jak sery, owoce surowe, pasty jajeczne i rybne.
    Chyba wybiorę się do herbaciarni na herbatkę ziołową, a nawet poszaleję ze składem - rumianek, mięta i kurde - melisa! A co mi tam!Też działa i nie muszę nosić żadnego kieliszka! Polecam na wzdęcia, niestarwność i nerwy!!
    Basia

    OdpowiedzUsuń
  2. Któż to wie, jaka był pogoda na Słowacji, ale a propos tempranillo, Hiszpanom się może udało, za to Włosi mieli akurat okropnie deszczowe lato. Nawet Niemcy byli wkurzeni, po co jechali do Włoch w tym roku, skoro lepszą pogodę mieli u siebie.
    Mówisz, że preferujesz winko melisowe? De gustibus... etc. ;-) ,ale może spróbuję - dla swojej wątroby zrobię wszystko!

    OdpowiedzUsuń
  3. Aha, i dziś już w sklepach bożole (z akcentem na e)!

    OdpowiedzUsuń