Od wczoraj jeżdżę miejską komunikacja, ponieważ mój samochód wylądował u blacharza. Obtarłam nos Belli wskutek kolizji z... tramwajem. Niedużej, ale zawsze: zderzak i maska silnika do wymiany. Mam więc okazję do bliskich kontaktów z tzw. "środkami komunikacji miejskiej" - a od lat nie jeździłam...
Co więcej, poruszam się tramwajem, z którym się puknęłam (bo to pod pracą było, więc nie ma wyjścia..) - przezornie wsiadam zatem do drugiego wagonu, by nie natknąć się na łysego motorniczego, który jest na mnie ciężko obrażony. Nie wiem dlaczego, skoro zasponsorowałam remont leciwego taboru. Wydaje mi się, że MPK powinno powiesić na przodzie tramwaju w miejscu stłuczki tabliczkę pamiątkową, jak robią to dla fundatorów w kościołach. Jeśli nie ujrzę takiej tabliczki w najbliższych dniach, to rozważę zakradnięcie się nocą do zajezdni i przymocowanie takiej na klej "kropelka".
Słyszałam od koleżanek w pracy legendy o tym, kto i w jakim stylu (stanie) jeździ autobusami, tramwajami. No i dziś sama się otarłam o legendę, która wysiadła około dziewiątej rano na ulicy Traugutta. Teraz jednak nie wiem, czy to czasami nie był jakiś statysta, bo przecież Spielberg kręci film na pobliskiej Mierniczej...
Legenda był mężczyzną w nieokreślonym wieku, ale raczej starszy niż młodszy. Ponieważ siedział, gdy wsiadłam do tramwaju, pierwszy rzucił się w mój nos - jego zapach. Nie był to mój ulubiony (jeśli chodzi o męskie wonie) Aqua di Gio Armaniego. Potem ujrzałam jego włosy - zafarbowane na... pomarańczowo - i za pomocą żelu (lub naturalnego łoju) ułożone do góry, z fantazyjnie sterczącymi pasemkami. Nad uszami włosy były czarne. Miał też wąsy zawadiacko podkręcone tymże łojem - zupełnie w stylu Salvadora Dali. W sumie jednak wyglądał jak Mefistofeles.
Póki siedział, pijąc piwo z puszki i mamrocząc coś pod nosem, to pogwizdując wesoło - nie widziałam dokładnie jego stroju. W pewnym momencie założył sobie żółte okulary przeciwsłoneczne w kształcie Ray-ban'ów, omiótł wzrokiem otoczenie nie przerywając gwizdania (wesołego) i podniósł się, szykując się do wyjścia - i co za stylizacja! Ubrany był w niezwykle brudną, ale wciąż białą, krótką kurtkę z kapturem, spod której wystawała czarna plisowana spódniczka (tunika?) oraz nogawki dżinsów. Na stopach miał trampki. Może to trendsetter był?
Wysiedliśmy. On, kocio sprężystym krokiem oddalił się, pogwizdując. Szedł w tych swoich żółtych okularach wprost w stronę Słońca. Jakże mu zazdrościłam! Ja (i to bez śniadania w płynie) poczłapałam w stronę Cienia, bo miałam "zaproszenie" na rozmowę w komisariacie...
Ładne przygody Beatko :D Po wpisie ewidentnie widać, że warto czasem wyjść do ludzi, bo później jest o czym pisać :)
OdpowiedzUsuńNiki, ten wpis to chyba efekt naszej wczorajszej wymiany zdań na Twoim blogu. Zamiast odwrócić się ze wstrętem od śmierdzącej na pół tramwaju ludzkiej (jednak nadal) istoty - ujrzałam jej unikalność: radosny nastrój, luz w sposobie bycia, fantazyjną stylizację włosów i ciuchów. Zamiast napisać wytarte na proszek do zębów frazesy o mojej wyższości jako pasażerki używającej mydła - zobaczyłam człowieka. A może to był... anioł w przebraniu?
OdpowiedzUsuńW anioła w przebraniu nie wierzę. Z tego co się orientuję, Oni tam mydło mają.
OdpowiedzUsuńOj tam oj tam, czepiasz się. Upadły anioł :-)
OdpowiedzUsuńPrzecie napisałam wczoraj w odpowiedzi na komentarz Jaszmija, że się czepiam i jestem tego świadoma, bo taki charakter :D
OdpowiedzUsuńTo był anioł. I to nie w żadnym przebraniu. Po co niby ktoś inny miałby zwrócić Twoją uwagę po to, żeby dać sprawom odpowiednią wagę przed wizytą u przedstawicieli władz? Zrobiło Ci się lepiej? Zrobiło. Sam zawsze jak widzę takiego odmieńca, od razu lepiej się czuję. Że sparafrazuję słowa prozaiczki: "Wolność szła przed nim i za nim i kładła mu się na piersiach jak wierny pies"
OdpowiedzUsuńCzekaj, czekaj, cytat mi pobrzmiewa znajomo...
OdpowiedzUsuńNiestety, anioł w Ray banach to była zła wróżba. Na komisariacie poległam - zamiast trzymać twardo swoją wersję uległam presji 4 policjantów (słownie czterech) i przyznałam się do winy, otrzymałam mandat (po tygodniu od kolizji!) i 6 pkt karnych. Wściekła jestem na siebie, dałam się podejść jak dziecko. W sumie może nie dziw - dzidzia piernik jestem :-))
ma facet swój świat i tyle... a jak pogwizdywał znaczy to, że całkiem mu dobrze w tym świecie...
OdpowiedzUsuńJestem ciekawa historii tego człowieka.
OdpowiedzUsuńJa też, przyznam szczerze. Super był.
OdpowiedzUsuńPajacykow się rozmnaża?
OdpowiedzUsuńZaczynam się bać, bo myślałem, że ono jest tylko jeden...
ale mi historia...phhh rzeczywiscie w polsce to takie oszolomy ze ojoojo bo mial pomaranczowe wlosy i trampki...straszne...czlowiek zle wlosy uczesze i juz sie czepiaja..nie macie o czym pisac ...
OdpowiedzUsuńW Łodzi też mamy pełno perełek. Od dwóch lat mieszkam w centrum i jeszcze nie zdecydowałam się na samochód - bo korki i ulice pozamykane. A ja ukrytych uliczek za dobrze jeszcze nie znam, by sprawnie i szybko się poruszać. Ostatni jadąc tramwajem nr 12, Pan trzymając swoją koleżankę (wódeczkę) zsikał się pod siebie na siedzeniu...Strach myśleć na czym się siedziało ;p
OdpowiedzUsuń