środa, 26 sierpnia 2015

Świeżość Świerzawy, czyli romańskie freski, jednorożec i złoty szampan

Nie przepadam za fejs-zbukiem, ale muszę jedno przyznać: to dzięki niemu dowiedziałam się o istnieniu niejakiego Hannibala Smoke. To pseudonim dziennikarza i pisarza, który popularyzuje region Dolnego Śląska.

I to jak skutecznie - o Świerzawie przeczytałam u Hannibala bodajże we czwartek, a w niedzielę już tam byłam! Do ciekawych wypraw NIGDY mnie nie trzeba namawiać. Poza tym pojawił się inny powód: domownik miał urodziny i to symetrycznie okrągłe, więc na jubileuszową wyprawę pojechaliśmy, zabierając przyjaciół i szampana z 22-karatowym złotem... 
Dlaczego nigdy wcześniej nie słyszałam o Świerzawie i jej romańskim kościele z freskami? Nie mam pojęcia, a przecież uważam się za aktywną tropicielkę historycznych atrakcji. W dodatku wiele razy kręciłam się w pobliżu, także tematycznie turystycznie -wszak o freskach w wieży mieszkalnej w Siedlęcinie pisałam nawet na tym blogu (tutaj). Ale nigdy wcześniej nie natknęłam się na choćby małą wzmiankę o najlepiej zachowanym romańskim kościele w Polsce i jego niezwykłych malowidłach. Co więcej - niektóre są prawdopodobnie autorstwa tego samego artysty, który w Siedlęcinie zabarwił ściany "komiksem" o sir Lancelocie!

Kościół cmentarny św. Jana Chrzciciela i św. Katarzyny Aleksandryjskiej pochodzi z drugiej połowy XIII w. Z zewnątrz wygląda trochę jak zamek (bynajmniej ja odniosłam takie wrażenie):

Masywny, zbudowany z kamiennych łupków,  solidnie trwający w środku niewielkiego wzniesienia, otoczony murem, z wysoką  wieżą - sprawia wrażenie posiadłości jakiegoś rycerza-rozbójnika, a nie kościoła. Moje skojarzenie może nie do końca jest przypadkowe, wszak był czas (w XIV w.), gdy Świerzawę posiadali  von Zedlitzowie. To stary, arystokratyczny ród śląskich rycerzy, których niektórzy krewni trudnili się łupieniem kupców i rozbójnictwem :-) Kościół nie był nigdy oczywiście siedzibą rodu, ale pełnił - obok sakralnych - także funkcje obronne - w czasach husyckich a potem reformacyjnych zawieruch schronienie mogło tu znaleźć 1000 i więcej mieszkańców. Od połowy XVI w. był kościołem ewangelickim (reformacja była na tych terenach bardzo silnym ruchem).
Budowla jest orientowana - prezbiterium znajduje się na wschodzie, a wejście przez dobudowaną kilka wieków później wieżę ( w 1506 r.) - na zachodzie. Budowla zbudowana jest więc na osi wschód–zachód, co ma znaczenie sakralne i magiczne. 
Do wnętrza wchodzi się obecnie od południa, ale najpiękniejszy portal znajduje się właśnie w kruchcie. Zasłonięty obecnie wieżą, kiepsko dopasowaną do budowli - z jakiegoś powodu architekt usytuował ją tak, że zasłania z lewej strony u góry przepiękny ornament portalu - drzewo życia.


Budowniczy zniszczył widok na okazałe wejście, a w dodatku podpisał się pod tym konstrukcyjnym bublem - na zworniku w sklepieniu wieży widać wyraźnie węgielnicę i jakiś inny przyrząd (klucz francuski???). Oczywiście pierwsze skojarzenie to znak wolnomularski - a może raczej stempel członka elitarnego cechu budowniczych katedr? Jaki jednak elitarny, skoro bubel wyprodukował???


W kruchcie leży trochę ślicznych, potrzaskanych XVI-wiecznych epitafiów z piaskowca, wyciągniętych z podziemi kościoła - wszak od 1713 r. był to kościół cmentarny (dobudowano mu nawet takąż kaplicę). To oznacza również, że służył za miejsce pochówku znamienitych osób.
Wnętrze jest jednonawowe, pokryte na ścianach freskami. Badacze odkryli nawet kilka warstw malowideł, te najwcześniejsze są monochromatyczne i przedstawiają zwierzęta (prezbiterium). Urocze są dwie splecione długimi szyjami żyrafki. Są boćki, ryby, ssaki (w tym dziwny kot), ptaki - nawet z zakręconymi dziobami i pazurami.

Z kolei na ścianie nawy malowidło przedstawia historię życia (i męczeństwa ) św. Katarzyny z Aleksandrii, świętej z początków chrześcijaństwa, dziewczyny młodej, pięknej i mądrej, która broniła wiary w dyspucie teologicznej. Pokonała 50 uczonych mężów, ale i tak stracono ją przez łamanie kołem. Teraz to właśnie atrybut Katarzyny. Jakoś jednak bardziej niż freski zaintrygowała mnie (a właściwie Andrzejka, który zwrócił na nią moją uwagę) płyta nagrobna z herbem rodowym w postaci jednorożca z rybim ogonem.


Okazało się, że to herb von Nimptschów - kolejnej znamienitej rodziny śląskiej. Płyta świetnie się wpasowała w to surowe wnętrze ozdobione bajkowymi zwierzakami na malowidłach i na tym piaskowcu. Nie udało mi się dociec, skąd taka oryginalność w przedstawieniu herbowym najbardziej mitycznego  zwierzęcia - jednorożca właśnie. Na pewno geneza takiego zniekształcenia mu tułowia musi być fascynująca. Ja już pogalopowałam na ogoniastym niczym syrena jednorożcu w historię, szperam w ezoterycznych księgach z symbolami.
Wracając jednak do kościoła: przy wejściu od strony południowej strop nawy wspierają dwie jodłowe kolumny pokryte malowidłami. Jest tam twarz Chrystusa, chociaż bardziej prawdopodobne dla mnie, że to Jan Chrzciciel (wszak pod tym wezwaniem jest kościół). Bogato zdobiona jest empora,  z czasów gdy kościół był ewangelicki, gdyż wykorzystano do jej budowy deski stropowe, pokryte wcześniej polichromią. Znów pojawia się tam postać Katarzyny.
Wnętrze kościoła jest przyjazne światłu, mimo małych okien wpadło nieco słońca do środka, tworząc nastrój tajemniczej radości.
Nastrój ten podtrzymywaliśmy zwiedzając otoczenie kościoła. Odkryliśmy parę miłych miejsc do piknikowania, przygotowanych zapewne przez fundację opiekującą się zabytkiem. Najbardziej jednak spodobała nam się drewniana zadaszona altanka przed murem po  lewej stronie wejścia na cmentarz, w której to postanowiliśmy wypić urodzinowego szampana, wiezionego z domu w futerale po Veuve Clicquot, żeby się nie ogrzał. Zabrałam dla wszystkich szklane kieliszki do szampana, tak więc nie było lipy. 

A sam napój - wino musujące marki Blue Nun (błękitna zakonnica) z płatkami 22-karatowego złota doskonale dopasowało się do romańskiego otoczenia - w końcu piliśmy wino pod kościołem. Jubilat miał potem złoto na ustach, ale że to złoty chłopak jest ogólnie - to nikogo nie zdziwiło. Nasz dzień atrakcji na tym się nie skończył, bowiem zwiedziliśmy jeszcze samą Świerzawę (opisywany kościół jest poza jej centrum), która okazała się miłym i interesującym miasteczkiem, a w drodze powrotnej wstąpiliśmy na obiad do Złotego Lasu (uhhh, nie polecam!). Po deser musieliśmy wyprawić się do jeszcze ciekawszej Złotoryi. Ale to temat na inny wpis!


6 komentarzy:

  1. Piękne urodziny domownika. :)
    Pozdrawiam. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Hannibal Smoke rzeczywiście robi świetną robotę, może dzięki jego inicjatywie uda się uratować chociaż część zabytków popadających w ruinę...
    A Świerzawy nie znam, trochę to daleko...

    OdpowiedzUsuń
  3. Też mu się podobały :-), dziękuję za odwiedziny :-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Daleko, powiadasz? No może, bo teraz pół Polski na Wałbrzych podąża, odkopywać złoty pociąg :-)

    OdpowiedzUsuń
  5. Niesamowite miejsce, potwierdzam:) W ogóle Dolny Śląsk to kraina przepiękna i pełna tajemnic - szykuję posta na ten temat w najbliższym czasie. Na razie bloguję o Podlasiu - zapraszam do siebie (http://mar-ginalia.blogspot.com) i serdecznie pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  6. Podlasie też piękne, niedawno byłam tam na wakacjach i opisałam swoje wrażenia w poście:http://zabawnaliteraturka.blog.pl/2015/08/03/bociany-w-hurcie-czyli-podlasie/. Dziękuję za odwiedziny, ja na pewno zajrzę do Ciebie, pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń