poniedziałek, 3 sierpnia 2015

Bociany w hurcie, czyli Podlasie

P1200348

 

Wakacyjnie wywiało mnie tego lata „na ścianę wschodnią”. Planowaliśmy ze znajomymi ten podlaski wypad już od kilku miesięcy: noclegi w agroturystyce, wycieczki rowerowe, uroki degustacji nalewek z niszowej wytwórni. Znajomi cykliści odpadli jednak dosłownie w ostatniej chwili, więc na urlop udaliśmy się w kameralniejszym gronie…

Na początku byłam wściekła, bo to dzięki i dla znajomych cyklistów (dla towarzystwa i Cygan dał się powiesić…) zaplanowaliśmy urlop na totalnym „zadupiu”, prawie przy granicy białoruskiej, w dzikiej puszczy Białowieszczańskiej (jak lubimy ją nazywać). Tak naprawdę wolałabym zwiedzać Roztocze, bo w Białowieszczańskiej byłam przed laty na majówce – a na Roztoczu jeszcze nie. Kiedy więc wyszło na to, że jedziemy właściwie we trzy kobietki w puszczę, w której skazane będziemy wyłącznie na towarzystwo żubrów, ogarnęła mnie złość i przerażenie. 

[caption id="attachment_2854" align="alignright" width="150"]Przerażona żubrem... Przerażona żubrem...[/caption]

Wiązało się to również z nowym (i niepokojącym) dla mnie doświadczeniem kierowania pojazdem przez prawie 600 km (a niewprawiona jestem, bom miejski kierowca, nie dalekobieżny) – stres był więc duży. Jedyną pociechą była zarezerwowana kwatera – raj pod jabłonią wyglądał świetnie i rajsko po prostu. I takim się okazał…

Suma sumarum już po dwóch dniach pobytu chciałam słać dziękczynne smsy tym wymiksowanym cyklistom, by im serdecznie podziękować za wybór miejsca na odpoczynek. Jedynie wrodzona oszczędność mnie powstrzymywała, bo zmieniłam taryfę i smsy mam płatne. Raj pod jabłonią w Lewkowie Starym to wypasiona agroturystyka z wielkimi wygodami oraz "naturalnymi" atrakcjami w postaci np. stada bocianów, pasących się po deszczu (oraz około

[caption id="attachment_2855" align="alignleft" width="150"]Pasą się po deszczu pod naszym domem Pasą się po deszczu pod naszym domem[/caption]

5-tej rano) tuż pod naszymi oknami. Czekałam, kiedy zaczną stukać dziobami w szybę, domagając się porannej kawy i Timesa… Bocianów w okolicy było generalnie jakieś zatrzęsienie. Dopiero po powrocie do Wrocławia dowiedziałam się, że latoś w boćki obrodziło, bo w wielu regionach naszego cudnego kraju te ptaki są obecne w ilościach hurtowych. Podlaskie mnie urzekło do cna – sielskie widoki drewnianych chałup, cerkwie, bociany, rzeczki wijące się

[caption id="attachment_2866" align="alignright" width="300"]Chata na szlaku otwartych okiennic, akurat nie drewniana, ale te zdobienia! Chata na szlaku otwartych okiennic, akurat nie drewniana, ale te zdobienia![/caption]

meandrami wśród pachnących, kolorowych łąk. Wszechobecna jest tu piosenka rosyjska (albo białoruska – nie odróżniam), co mnie, dziewczynę „z zachodu” mocno dziwiło, ale to inna od "mojej" Polska przecież. Nie ma tu rusofobii, jest rusofilia, a otwartość i serdeczność ludzi jest wręcz legendarna. Wielu mieszkańców przyznaje się do białoruskich korzeni i normalne jest, że np. w galerii w Tykocinie podziwialiśmy (a nawet nabyliśmy jeden obraz) wyłącznie dzieła artystów białoruskich lub tam kształconych.

IMAG1257 P1200390 P1200343

Wracając jednak do atrakcji „naturalnych” opowiem o rzeczce - Narewka przepływa przez Lewkowo Stare, podążając do Narwi, do której wpada kilkanaście kilometrów powyżej wsi. W Lewkowie jest przystań "U Ireny", gdzie można przenocować (nam to nie było potrzebne) i wynająć kajak. W okolicy (np. w miasteczku Narewka, oraz w Hajnówce) jest wiele biur turystycznych, specjalizujących  się w organizowaniu turnusów kajakowych, nawet tygodniowych.

My popłynęłyśmy z  Gosią tylko na dwugodzinną przejażdżkę Narewką. Nie mamy kompletnie doświadczenia w prowadzeniu kajaku, ale zachęciła nas uroda rzeczki i jej głębokość nieprzekraczająca 1 metra. Odziane w kamizelki dzielnie przemieszczałyśmy się do punktu zbornego, skąd miano zabrać nas i kajaki w drogę powrotną. Miałam robić zdjęcia, film ze spływu, ale ponieważ jakieś 150 razy lądowałyśmy w szuwarkach, czasu ledwie starczało na pstryknięcia migawki. Widoki były cudne, ramiona wytężone i potem nieco obolałe, nogi pokąsane przez gzy, ale co tam! Wrażeń moc.

P1200502 P1200505

[caption id="attachment_2859" align="alignright" width="300"]Irena woduje nam kajak. Przy udziale Gosi. Irena woduje nam kajak. Przy udziale Gosi.[/caption]

Doniosłam jedynie Irenie, że kajak ściąga na prawo i trzeba dać koła do wyważenia… W nagrodę Irena pokazała nam swój warsztat tkacki, ustawione ma w pokoju dziennym krosna, na których wyczarowuje narzuty, chodniki, obrusy… Coś pięknego i kosztownego, ale to ręczna, żmudna robota. Jej mąż i syn są natomiast zdunami – jakie cudne piece w domu postawili, to joj!

[caption id="attachment_2862" align="alignleft" width="224"]Puszcza Puszcza[/caption]

Atrakcji turystycznych jest w ogóle w okolicy bez liku, z oczywistych powodów nie korzystałyśmy ze wszystkich, ale np. odwiedziłyśmy uroczą Białowieżę. Oprócz wizyty w Parku pałacowym (car tu bywał!), zakupie miodu z płatkami róży i bławatków oraz przejażdżki małą ciuchcią traktorową z leśnikiem-gawędziarzem - zwiedziłyśmy też inne miejsca, np. restauracje, w której podano nam smaczny obiad z babką ziemniaczaną (lokalny specjał), a potem w kolejnej kawiarni degustowałyśmy regionalny wypiek – Marcinka. Białowieża zatem została zaliczona, chociaż żywego żubra nie chciałam oglądać. 

Pognało nas też do Tykocina – zawsze chciałam zwiedzić drugą w Koronie synagogę. Miasteczko jakby zatrzymane w czasie – urokliwa atmosfera, synagoga w barokowym stylu świetnie zachowana i piękna restauracja tuż obok, w której podano nam specjały kuchni żydowskiej. A w galerii sztuki takie dzieła, że dech zapiera. Ludzie tu żyją niebywale (artystycznie) uzdolnieni. W sumie nic dziwnego – obcują na co dzień z takim pięknem…

P1200540

W Hajnówce trafiliśmy w parku miejskim na jarmark żubra. Czego tam nie było! Dwóch mnichów sprzedawało jogurt, śpiewały ludowe zespoły, można było nabyć cycatą babę z gałganków (na szczęście - ponoć lokalny zwyczaj. Im większy biust, tym większe szczęście). Oczy rwały rarytasy wschodniej proweniencji (tatarskie itp.), jak baklawa na przykład. Nie trzeba więc wypuszczać się na urlop do Turcji czy Grecji, by spróbować tego przesłodkiego specjału. Wystarczy przyjechać w podlaskie…

Odwiedziłyśmy też ojca Gabriela, który żyje w jedynym w Polsce prawosławnym skicie (pustelni) nieopodal Odrynek. Wyprawa była częściowo piesza, dotarłyśmy do uroczyska – bagiennej wyspy otoczonej Narewką, na nogach, po drewnianym pomoście zbudowanym przez pustelnika.

[caption id="attachment_2865" align="alignright" width="200"]Cerkiew ojca Gabriela Cerkiew ojca Gabrie[/caption]

[caption id="attachment_2864" align="alignleft" width="150"]Brama do pustelni Brama do pustelni[/caption]

W skicie oprócz nas była tylko jedna dziewczyna z pątników (jeśli można nas tak nazwać…) – Krakowianka, która wędrowała do pustelni polami z niemowlęciem w chuście, a którą spotkałyśmy wcześniej, gdy naradzałyśmy się, jak obejść cztery byki pasące się przy drodze, które wyraźnie się nami interesowały. Ta dzielna młoda matka, wysunąwszy pierś do przodu utorowała nam drogę, stosując jedną prostą zasadę: iść i nie patrzeć na zwierzęta…

Ojciec Gabriel przywitał „siostry z Wrocławia” bardzo serdecznie i poprosił swojego wiernego, Włodzimierza, by nas oprowadził po  pustelni. Oprócz pokazania nam cerkwi, czasowni (taki mały ołtarz z ikona św. Antoniego), drewnianego domku z wygodami dla dostojników kościelnych, stołówki, toalet i domu samego ojca Gabriela (który od początku żyje tutaj w takim jakby wozie Drzymały), Włodzimierz dużo opowiadał o ojcu i historii tego miejsca. Zwiedzanie zajęło nam 2 godziny. W budynku, w którym korzysta się ze święconej wody (nie pamiętam, jak to się po prawosławnemu nazywa) zobaczyłam wielki ciemny, porowaty kamień. Wysoki na około 80 cm. To podobno największy w Polsce meteoryt. Niestety, nie można było robić zdjęć, bowiem jak twierdził Włodzimierz kuszą one potem różnych złych ludzi i ojciec Gabriel ma poważne kłopoty - jest w skicie napadany.

Z tego powodu cały teren jest monitorowany. Ponadto przez cały czas pobytu w pustelni towarzyszył nam odgłos pracującego agregatu prądotwórczego i smakowite zapachy kuchenne. Podobno prąd potrzebny jest ojcu do ładowania komórki, bo tak poza tym elektryczności w pustelni nie używa. Ojciec Gabriel jest archimandrytą, który wybrał proste życie w skicie. Produkuje tu 5 herbatek ziołowych  i miód. Miodu nie nabyłyśmy, za to herbatki – i owszem. W cerkwi i tzw. stołówce zadziwił nas kunsztowny wystrój wnętrz, zwłaszcza ikonostasy oraz ikony – niektóre pisane nawet na górze Atos i gdzieś pod Moskwą. Gabriel to ma kontakty!

Z pustelni wracałyśmy do naszego raju tą samą droga, byków na szczęście już nie było.

Odwiedziłyśmy jeszcze potem Białystok, zwiedzając śliczną starówkę i pałac Branickich. Gdzie myśmy zresztą  nie były! Najczęściej jednak (statystycznie rzecz biorąc) w... szuwarkach. Urlop był krótki, ale dość  intensywny i pełen krajobrazowych oraz kulturowych wrażeń. Jaka piękna ta Polska!

7 komentarzy:

  1. No i proszę! Mnie: siedzącej, znudzonej, ubogiej, marnotrawiącej czas studentce zazdrościsz wolnego :D a sama tak wspaniale i owocnie wykorzystujesz weekendy. I to jak daleko się wybierasz! (brawo za 600km w jedną stronę!)
    Zdjęcie z chórem mistrzowskie!
    PS. To ja zazdroszczę Tobie!!! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Aguś, teraz Cię dobiję - to był tydzień!!!! A chór był boski, Andrzejek robił, super wyszło, prawda?

    OdpowiedzUsuń
  3. Wschodnia Polska jest naprawdę inna, nie można jej porównać z zachodem - Wielkopolską czy Dolnym Śląskiem. Staram się dla równowagi jeździć raz na zachód, raz na wschód... Podlasie jest piękne, Suwalszczyzna też i oczywiście Roztocze, które koniecznie trzeba odwiedzić, choć to też daleko od Wrocławia...

    OdpowiedzUsuń
  4. Tak się teraz porobiło u mnie, że na Polskę więcej czasu będzie :-) To może dojadę na to Roztocze... Pozdrawiam, już z "zachodu"...

    OdpowiedzUsuń
  5. Nadzwyczajne miejsca, Tykocin to jedno z moich ulubionych podlaskich miasteczek. Pozdrawiam serdecznie i zapraszam na swojego bloga o podróżach i po-dróżkach (http://mar-ginalia.blogspot.com), gdzie ostatnio umieściłam dwa posty o Podlasiu, a w tym tygodniu dojdą kolejne:)

    OdpowiedzUsuń
  6. Pozdrawiam z Krakowa! Pątniczka z niemowlęciem w chuście (które przez ten rok już wyrosło i w tym roku do ojca Gabriela pójdzie na własnych nogach :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Karino, kochana, jak mnie tu ( i siebie) znalazłaś? A brzdąc już taki duży, że samonożny???? Gorące pozdrowienia.

    OdpowiedzUsuń