niedziela, 14 maja 2017

Tajemniczy szpital Joannitów, czyli zagadka Mokrzeszowa

Przez lata fascynował mnie ogromny budynek z żółtej cegły, położony na lekkim wzniesieniu w małej miejscowości, który mijałam wracając z okolic Wałbrzycha do Wrocławia. Wcześniej nie zatrzymywałam się nawet, bo mieściła się w nim jakaś szkoła czy ośrodek. Dopiero kilka dni temu, gdy wracałam z Książa, zatrzymałam się tu wreszcie.

Obiekt zasmucił mnie opłakanym stanem powybijanych szyb i dramatem opuszczenia. A pamiętam, że był całkiem „żywy” jeszcze tak niedawno... Brama wjazdowa zamknięta łańcuchem, stałam więc przy niej, wciskając głowę między kraty, by jak najwięcej zobaczyć. Nagle pojawił się jakiś pan… Gdy zapytałam jakim sposobem wszedł za parkan, uśmiechnął się i pokazał mi pęk kluczy. Po kilku moich pytaniach o historię budynku (dostrzegłam bowiem białe krzyże maltańskie na czerwonym tle w ozdobnych plafonach nad niektórymi oknami – symbol Zakonu Joannitów) i krótkich negocjacjach, pan postanowił pokazać nam wnętrza budowli. 



Przeszliśmy na tyły obiektu mijając pozostałość okazałej fontanny od frontu. Za budynkiem znajduje się niewielki ogród i drzwi – chyba dla dostawców. Najpierw zeszliśmy do piwnic. Resztki kolorowych mozaik na podłogach, puste, zdewastowane pomieszczenia, które wg słów naszego przewodnika jeszcze dwa lata temu były wyposażone w sanitariaty, jedna sala obita sklejką w roli boazerii – cud dekoratorstwa z lat 70. (tu mieściła się szkolna stołówka z czasów, gdy budynek należał do szkoły rolniczej).


Potem zaczęliśmy zwiedzać wyższe kondygnacje. Labirynt długich korytarzy, po których bez wahania prowadził nas nasz przewodnik zaczął mi sugerować przeznaczenie obiektu: na klasztor cele byłyby zbyt obszerne. Może więc szpital? Szpitalnicy w końcu w tym się specjalizowali – wznosili takie obiekty, w których leczono ludzi. Najpierw pielgrzymów w Ziemi świętej, potem m.in. na Malcie – w siedzibie komandorii Zakonu. Ale jaki jest ten mokrzeszowski szpital! Olbrzymie sale, szerokie korytarze, obszerny hall, imponująca klatka schodowa. Nawet jest tu kaplica z małym chórem.



Weszliśmy też na strych, skąd przez okrągłe okno bez szyby podziwialiśmy okolicę.

Spadzisty dach został „dokomponowany” w czasach PRL, pierwotnie był płaski, chociaż budowla stylizowana jest na gotyk, ale neogotycka.


Nasz przewodnik opowiadał o swojej walce z lokalnymi wandalami, którzy wciąż włamują się do obiektu bezsensownie niszcząc to, co ostatni właściciel, obywatel niemiecki, chciał tu wyremontować. Podziękowaliśmy za oprowadzenie, daliśmy datek na karmę dla licznie tu mieszkających dzikich kotów i się pożegnaliśmy.
Szpital ma naprzeciwko kościół i cmentarz, który z szosy wygląda bardzo obiecująco, kusząc starymi nagrobkami wmurowanymi w mur cmentarny. Jednak to tylko atrapy – większość oryginalnych, poniemieckich kwater jest zajęta przez współczesnych zmarłych… Szkoda.



Dopiero po powrocie do domu zaczęłam szperać w Internecie, poszukując informacji o tym niezwykłym obiekcie. Budynek nie jest stary – powstał pod koniec XIX w., w 1890 r. z takim właśnie przeznaczeniem, a to dzięki byłemu właścicielowi tej miejscowości, który w testamencie zapisał swoje dobra Zakonowi Kawalerów Maltańskich (Joannitom). Miał tu powstać szpital i dom starców. I powstał obiekt naprawdę okazały.

Skąd jednak wzięli się tu Joannici? Nie będę całej historii tego zakonu na naszych ziemiach opowiadać, ale natrafiłam na ciekawe dwie notki. W dodatku wiążą one to miejsce z właścicielem pobliskiego zamku Książ. Otóż, za panowania pruskiego króla Fryderyka Wilhelma III (1770-1840) ustawą z 1812 roku założono ewangelicki rycerski zakon joannitów z siedzibą we Wrocławiu (Śląskie Stowarzyszenie Zakonu Joannitów). Członkami tego stowarzyszenia byli np. książę Jan Henryk XI Hochberg i ówczesny starosta pszczyński Stanislaus von Seherr-Thoss. W Pszczynie znajdował się okazały pałac Hochbergów, a księżna Daisy von Pless była najsłynniejszą mieszkanką zarówno pszczyńskiego pałacu jak i zamku Książ. W Pszczynie powstał również szpital Joannitów - w 1865 r. Umowę zawarł ze Starostą von Seherr-Thossa, będącym jednocześnie pełnomocnikiem Ewangelickiego Zakonu Joannitów Prowincji Śląskiej - honorowy kawaler zakonu, książę pszczyński Jan Henryk XI Hochberg. Książę odstąpił grunt pod budowę szpitala, załatwił wszelkie formalności oraz dał 6000 talarów na koszty budowy i 1000 talarów rocznie na koszty utrzymania szpitala. W zamian stowarzyszenie zapewniało 10 łóżek dziennie na potrzeby księcia.

Wyobrażam sobie, że podobny kontrakt mógł powołać do życia szpital w Mokrzeszowie. Widziałam zdjęcia nieistniejącego dziś szpitala w Pszczynie – w porównaniu do obiektu w Mokrzeszowie budynek był mały i nieciekawy architektonicznie. Zresztą, ów Związek Śląski Joannitów zbudował w r. 1870 duży szpital św. Juliana w Rybniku, w r. 1871 szpital św. Jadwigi w Trzebnicy, w r. 1893 szpital dziecięcy św. Anny we Wrocławiu i wiele innych. Pierwsza wojna światowa zaktywizowała cały Zakon Maltański, w tym również nowo powstałe związki narodowe. W czasie I wojny światowej podobno leczyli się tu, w Mokrzeszowie, niemieccy piloci. Podobno było tu 85 łóżek – osobiście wydaje mi się, że było ich znacznie więcej, sądząc po rozległości sal, ale nie jestem ekspertem. Znalazłam informację, że rocznie hospitalizowano tu 400 pacjentów,  w tym też umysłowo chorych. W okresie między wojnami mieściło się tu sanatorium. Jest też wzmianka, że wskutek trudności finansowych zakon pozbył się posiadłości na rzecz jakiegoś żydowskiego kupca, który z kolei  musiał z wiadomych względów się stąd ewakuować i zabrać całe cenne wyposażenie szpitala. Skarbów więc w obiekcie nie ma, co nie przeszkadza lokalnym wandalom pruć drewnianych parkietów w niektórych salach…

Najbardziej mroczny okres w historii szpitala rozpoczyna się w latach 40., gdy miała tu działać jedna z placówek „Lebensborn”. Był to projekt Himmlera, wg niego w licznych tzw. „Domach Matek” wybrani aryjscy żołnierze na turnusach pobytowych zapładniali mieszkające tu wyselekcjonowane aryjskie Niemki. Urodzone z tych związków dzieci miały być przyszłością Rzeszy – niemowlęta były jednak odbierane matkom po kilku miesiącach od narodzin i wysyłane w głąb kraju. Nie ma dowodów na to, że w Mokrzeszowie działał taki osobliwy „szpital położniczy”, jednak z drugiej strony są liczne relacje naocznych świadków, a nawet udało się zebrać informacje od ok. 150 takich sierot, poczętych w ośrodkach „Lebensbornu””. Brzmi to wszystko bardzo tajemniczo, ale nie zapominajmy, że Mokrzeszów leży w epicentrum tajemnic – w pobliżu jest zamek Książ z podziemiami, w których naziści mieli produkować coś niesamowitego, podobnie jak w jeszcze bliższych  Świebodzicach, w których produkowano dziwnie promieniującą broń rodem z Kosmosu…

Po wojnie mieszkali w szpitalu żołnierze radzieccy (do 1947 roku), potem była tam szkoła rolnicza, ośrodek szkoleniowy. W połowie lat 90. pojawiła się szansa dla opuszczonej budowli. W 1995 roku dawny szpital Zakonu Maltańskiego nabył Alexander D. z Bawarii. Miały być wielkie remonty, plan uruchomienia hotelu, jednak do dzisiaj nic nie zrobiono. A właściciel jest, zdaje się, poszukiwany i w Niemczech i w Polsce…

Podobno mieszkańcy Mokrzeszowa zawiązali stowarzyszenie, mające na celu obronę zabytku. Czy dadzą radę - bez funduszy i jakichkolwiek praw własności?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz