Ostatnio czytałam świetny polski kryminał Anny Klejzerowicz "Zaginione miasto" i oprócz intrygi archeologiczno-kryminalnej, sprawnej akcji i dialogów, autorka dodatkowo ujęła mnie swoim zachwytem nad Alfą Romeo. Oczywiście, nie wymienia mojego modelu, ale limuzyna tak piękna (w książce) może być tylko jedna: 159-ka.... W powieści alfą jeździ wprawdzie morderca, ale co mi tam!
A dziś inne, zabawne zdarzenie: miałam spotkanie w małej miejscowości, no, właściwie dużej wsi nieopodal Środy Śl. W roli kierowcy (i dla funu) pojechał ze mną mąż, który siedział na ławeczce i czytał książkę, podczas gdy ja dwie godziny pracowałam. Małe osiedle bloków, podwórko, sąsiedzi siedzący na ławeczkach, swojskie klimaty, dzieciaki. I nagle pojawiają się dwaj małoletni (Andrzej twierdzi, że mieli może z 8 lat...) wielbiciele motoryzacji. Chłopcy idą wzdłuż różnych zaparkowanych pod blokiem samochodów, oglądając je. Nagle jeden staje jak wryty przed moją alfą i mówi do kolegi: ty, patrz, to chyba lamborgini jakieś! Ale wóz! Cmokają z zachwytem, po czym ten pierwszy przechodzi na tył auta i znów wykrzykuje: ale ty zobacz, z tyłu jak wygląda, no! Małolaty były pod wrażeniem. Prawdziwi koneserzy, w przyszłości - alfisti, o!
I trzeci kamyczek do mego alfowego ogródka: umawiam się z koleżanką na wymianę czegoś tam, ja w aucie, ona z mężem, też w aucie, mijamy się samochodami bok w bok, z mężem koleżanki rozmawiam przez okno. On: "ależ ty masz piękne auto!" - wykrzykuje z zachwytem. Wiem, dziękuję - odpowiadam. Na co ów: "jak to mówią, każdy prawdziwy fan motoryzacji powinien przynajmniej jedną alfę mieć w życiu". Nic dodać, nic ująć!
Ja tam z moją Bellą mogłabym nawet sypiać!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz