Trasa była długa, ciągnęła się przez piętra i zakamarki, po drodze "zaczepiało oczy" mnóstwo dodatkowych atrakcji: stoiska z biżuterią, ciuchami, wyrobami rzemiosła, miodem, kwiatami żywymi (storczyki) i setki innych... Napatrzyliśmy się i na wnętrza samego zamku - sale bardzo pięknie odrestaurowane, jak i na kwiatowe kompozycje przestrzenne.
Obejrzenie tego wszystkiego zajęło nam kilka godzin. Ludzi wciąż przybywało, to niesamowite, że organizatorzy jakoś to ogarniali. Ponieważ wszędzie obowiązywał ruch jednokierunkowy, z zamku wyszliśmy na tarasy, stąd znów potrzebowaliśmy kilkunastu minut, by dostać się do bramy prowadzącej na zewnątrz.
Mimo ogromnego ścisku warto było zobaczyć tę atrakcję. Jeśli zaplanujecie taki wypad na festiwal do Książa, czy to jeszcze w tym, czy w przyszłym roku, mam jedną radę: załóżcie z góry, że dojazd i dojście do zamku zajmie wam kilka godzin! I nie niecierpliwcie się - w końcu zobaczycie coś naprawdę niesamowitego!
Kolejną niesamowitą atrakcję zwiedziliśmy w drodze powrotnej: w Mokrzeszowie znajduje się zrujnowany mocno (czy raczej zdewastowany) szpital z końca XIX wieku, zbudowany tu przez Zakon Joannitów. Dzięki uprzejmości pana pełniącego tam charytatywnie rolę stróża, zwiedziliśmy obiekt od piwnic po strych. Nie wiem, co ciągnie mnie do takich miejsc, ale jestem przeszczęśliwa mogąc dowiedzieć się czegoś więcej...
Obie budowle jakoś dziwnie się ze sobą łączą, przez osobę księżnej Daisy - panią na zamku Książ, która w Mokrzeszowie też miała swoje ustronie - tzw. jeziorko. No ale to temat na inny wpis. zapraszam, poszukajcie na blogu!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz