wtorek, 24 marca 2015

Warsaw story

Wczoraj miałam okazję zajrzeć do "stolycy". Uwielbiam to miasto, dawno tam nie byłam, więc z przyjemnością po raz kolejny  zabawiłam się w "podróżną" damę do towarzystwa...

Znowu Andrzejek miał coś do załatwienia, najpierw w Piastowie, potem w samej Warszawie. Dojechaliśmy więc samochodem do Piastowa, on tam został na parę godzin razem z autem, a ja postanowiłam w tym czasie przedostać się do centrum miejską komunikacją -  w Piastowie nie było co robić. 

Pogoda była bajeczna, chyba dlatego uciekł mi autobus, bo nie spieszyłam się na przystanek. Poszłam szukać alternatywy na dworzec kolejowy - tu przecież kursuje SKM! Kupiłam bilet 90-minutowy i rozkoszowałam się słoneczną jazdą ni to metrem, ni to tramwajem. Dosłownie rozkoszowałam się, ponieważ kolejne przystanki zapowiadał swoim seksownym głosem mój  ulubiony lektor filmów w tv - Maciej Gudowski (chociaż mogę się mylić co do nazwiska, natomiast pewna jestem, że to głos znany i "filmowy" bardzo...).

Już po kwadransie znalazłam się w okolicy Dworca Centralnego. Jeszcze rano miałam w planie shopping w Złotych Tarasach, ale było zbyt pięknie, wiosennie, warszawsko, więc doszłam do wniosku, że zakupy to straszna nuda.  Ileż można oglądać ciuchy i buty? Ciekawiej będzie powłóczyć się po miejscach, które darzę sentymentem z czasów gdy dekadę temu pracowałam tu przez kilka lat w tzw. "koncernach mediowych" :-)

IMAG1014Wyszłam z podziemi przy Pałacu Kultury, zwanym przez niektórych warszawiaków Pajacem, który natychmiast stał się wdzięcznym obiektem moich sweet foci. Zawsze mi się podobał...

Zegar na wieży przypomniał mi jednak, że mam do wykorzystania jeszcze godzinę jazdy komunikacją miejską i powiem szczerze, że nie z lenistwa (bo chodzić uwielbiam), ale z potrzeby słuchania cudownego głosu lektora wsiadłam do pierwszego z brzegu tramwaju i pojechałam w stronę Pragi. Dojechałam pod Stadion Narodowy, wysiadłam, przyjrzałam się biało-czerwonemu koszykowi (błeeeeeeeeeeeeeee), przesiadłam się na powrotny tramwaj (wszystko przez Gudowskiego), a potem znowu się przesiadłam... I tak przez godzinę, bo poza powodem numer jeden był jeszcze i ten, że trochę oszczędna jestem - zapłaciłam, to jadę! :-) 

Moja przyjaciółka zwróciła mi właśnie uwagę, że zachowywałam się w Warszawie jak red. Kuźniar, który przesiaduje na zajezdni, bo nabył bilet 20-minutowy!



 

Widocznie w stołecznym powietrzu lata mór sknerstwa! Kiedy wreszcie wyjeździłam zakupiony czas (nie wiem, jak na tym wyszło stołeczne przedsiębiorstwo komunikacyjne - chyba żaden pasażer nie wyciera siedzeń w tylu środkach w tak krótkim czasie!), ruszyłam Nowym Światem ku Krakowskiemu Przedmieściu... Prawa strona zalana był słońcem, lewa w cieniu. Po prawej kusiły więc stoliki, europejskim zwyczajem wysunięte przed restauracjami na chodnik i zapraszające do relaksu... No to się nie oparłam, zwłaszcza że od tych tramwajowych pętli wyschło mi w gardle i burczało w brzuszku. 

Pocieszyłam się szybko bruschettą i zimnym piwem, siedząc przy stoliku na ulicy i podglądając warszawski szyk. Bo to, w czym chodzi się na Nowym Świecie wyznacza modowe kierunki. Jednak nic szczególnego, oprócz studentki w srebrnych trampkach i złoto-srebrnej skórzanej ramonesce nie zaciekawiło mnie jako supertrend.

Ruszyłam dalej, bo umówiona byłam ze znajomymi i zanim otrzymałabym telefon, że mają już dla mnie czas, chciałam dotrzeć do Starówki. Mijając Pałac Prezydencki          natknęłam się na kilka ekip telewizyjnych i małą grupkę obserwatorów zmiany warty pod pomnikiem Poniatowskiego. Gdy ujrzałam jednak, że ustawiane są znicze pod portretem śp. Marii Kaczyńskiej szybko stamtąd umknęłam, zastanawiając się gorączkowo, czy to dziś jest 10 kwietnia????? Za skarby świata nie chciałam znaleźć się, choćby przypadkiem, w jakimś telewizyjnym serwisie informacyjnym spod pałacu...

Dotarłam do Placu Zamkowego, zdążyłam zrobić sweet focię kolumnie Zygmunta gdy zaniepokoiły IMAG1024mnie głośne, dziwaczne pomrukiwania, które kojarzyły mi się raczej z ZOO albo jakimś safari. Nie myliłam się - nieopodal siedział wielki pluszowy miś panda... na wrotkach i żałośnie jęczał. Żaden przechodzień nie zwracał na niego uwagi, a może on był głodny, nieszczęśliwy, zagubiony albo samotny???? Co za znieczulica społeczna! Gdy już-już miałam się zająć miśkiem, zadzwonili znajomi i popędziłam na spotkanie.

Są to ludzie, których poznaliśmy na wyprawie do Syrii, Jordanii i Libanu, 10 lat temu. I cały czas podtrzymujemy te kontakty, czasem wysyłając sobie tylko pozdrowienia z różnych stron świata, bo z nas tzw. globtrotuary. O pozdrowieniach z Islandii już pisałam tutaj... Czasem jednak uda nam się zobaczyć face to face, i są to bardzo miłe chwile, bo rozrywkowa z nich para. Zaczęliśmy na słodko - od Wedla, tam doszedł do nas Andrzejek i już w komplecie poszliśmy na obiad do Sfinksa. Jerzy ordynował nam (poza kierowcą) do posiłku drinki pod nazwą wściekły pies, pewnie znacie - wódka z tabasco i sokiem malinowym.... O rany, ale te psy wchodziły! Wódkowa nie jestem, ale ten drink mi smakował. Co więcej - żadnych skutków ubocznych...

Miło się ucztowało, ale czekał nas powrót do Wrocka. Z żalem rozstaliśmy się i późnym wieczorem byliśmy już w domku.

A w nocy... przyśniła mi się Warszawa:  Sen o Warszawie

3 komentarze:

  1. Beta,
    zaczęłam czytać Twój wpis 2 dni temu, ale przerwałam w połowie, bo zorientowałam się, że jeszcze chwila zapomnienia i ucieknie mi autobus (mam bilet miesięczny, a nie 20-minutowy, pewnie stąd moje rozpasanie!).
    Ja również bardzo cenię Warszawę- mimo pochodów dzisięciokwietniowych i korków.

    PS. https://www.youtube.com/watch?v=XCqg-g377-g
    chociaż i tak największym fenomenem jest dla mnie https://www.youtube.com/watch?v=pb5NUdqgSew :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Aguś, dzięki za wizytę! Fajnie, że jeszcze ktoś lubi Warszawę... No ale ten lektor w tramwajach to mnie naprawdę rozwalił...

    OdpowiedzUsuń
  3. Aaaa, Knapika też uwielbiam! Wszyscy polscy lektorzy są rewelacyjni i już!

    OdpowiedzUsuń