niedziela, 30 marca 2014

Co za dzień!

Załatwianie spraw w mało znanej dzielnicy rodzinnego miasta może stać się przygodą niczym w podróży zagranicznej...

Musiałam pojechać na wrocławskie Psie Pole. Tylko tam funkcjonuje bowiem serwis sprzętu AGD, który sprzedaje części do Elektroluxa, a ktoś uszkodził mi szczotkę do odkurzacza, nie do zdobycia w normalnych sklepach AGD. Zamówiona tydzień wcześniej czekała na odbiór, a trudno tam w normalny czas dojechać, bo szybko zamykają. Zanim z pracy na Krzykach przedostanę się na Psie Pole - po godzinach jestem, więc jedynie piątek był możliwy, bo krócej siedzę w redakcji. Poza tym na pobliskim Zakrzowie chciałam przy okazji załatwić mamie zabiegi rehabilitacyjne w ramach NFZ, bo na peryferiach miasta mają jakieś ludzkie terminy, a nie np. listopadowe...

Zaopatrzyłam się "GPS", czyli własnoręcznie wyrysowaną ołówkiem mapę dojazdu (na zasadzie: prosto Bora-Komorowskiego, potem skręć w prawo, w Armii Ludowej, w lewo w Irkucką itd.)  -  proste jak drut. Pojechałam.

Serwis znalazłam po kilku zawracaniach, bo nigdzie numeru nie było, a barak, który dwukrotnie mijałam, nie wydał mi się godny uwagi. Złapałam języka na rowerze, nakrzyczałam na biedaka, że na tym "psiaku" nie ma żadnych tablic z nazwą ulicy czy numerami, wydusiłam z niego zeznania i dotarłam do serwisu. Podjeżdżam wreszcie, a to jakaś rampa - doły i wykroty, mój samochód delikatne ma zawieszenie - byłam w strachu, że zawisnę na jakimś wybrzuszeniu. No, dałam radę.

Nabyłam cholerną szczotkę, wychodzę - przeraźliwy gwizd mało mnie na śmierć nie ogłuszył, pod samym serwisem... lokomotywa sobie przejeżdża, zielona w żółte pasy, po torach, które jezdnię przecinają w dwóch miejscach. Przejechała, ostrzegawczo pogwizdując i zatrzymała się gdzieś krzakach. Bosz, dziwne zwyczaje mają na tym Psim Polu, przejazdy lokomotyw, a tory bez sygnalizacji czy szlabanu - no strach się bać.

Dobra, wyjeżdżam ze szczotką, trzeba jechać na Zakrzów do tej całej przychodni. Przystaję przed torami, bo rozglądam się czy ta lokomotywa pojechała sobie na dobre - krzaki widzę, czyli nic nie widzę, chcę jechać, lecz nagle w lusterku wstecznym, na moim tyle jakiś wielki zielony potwór w żółte pasy! Rany boskie, skąd ta straszna lokomotywa siedzi mi na ogonie, przecież stała w krzakach, a ja stoję na drodze, ale czy ona nie jest czasami na musiku??? Z racji gabarytów przynajmniej? Jak wcisnęłam gaz, to te 150 koni, co je pod maską karmię, ryknęło, pół gumy ze zmienionych dopiero co letnich opon zostawiłam na asfalcie, normalnie Formuła jeden, zawał serca i mokre piersi, a to się okazuje, że... tylko podobna w kolorze ciężarówka była!!!!!!

Jadę, próbuję dojść do siebie, trzymam się kierownicy, uspokajam oddech, serce dawno wyskoczyło i leży gdzieś pod pedałem gazu, ale zanim się obejrzałam, chyba ujechałam z kilometr. Sięgam do papierowego GPSa, rozglądam się, ale... ulica nazywa się Okulickiego. Gdzie Armii Ludowej, z której miałam w Irkucką skręcić?????

Nie wiadomo, Psie Pole się chyba skończyło, pola widzę z jednej, z drugiej domki jednorodzinne - jakaś wylotowa ulica. Chyba na Warszawę. Co robić???? Patrzę - kobieta z pieseczkiem idzie. Jest jakiś "język"! Zatrzymuję się, pytam ją o Irkucką. Niedobrze, skomplikowany dojazd. Pytam O Armii Ludowej. Jeszcze trudniej, bo w remoncie rozkopana cała. No to pytam wreszcie o cel - przychodnie na Zatorskiej. A, to w dobrym kierunku generalnie jechałam, ale ta pani mnie zawróciła, więc poczuła się odpowiedzialna, bo sama jest kierowca, a mnie tak zwodzi. Ja na to, ale skąd, przecież ja pytałam panią o tyle ulic, zamiast od razu zapytać  o docelową. Ale pani się upiera, że mnie poprowadzi, bo sama jest kierowcą i wie, jak trudno się połapać. Ja dziękuję bardzo za nadmiar dobrych chęci, ona nadal się upiera, tylko psa odprowadzi i jedzie mnie pilotować. Ja, speszona, zawracam kolejny raz auto, widzę, że pieseczek już trzymany na smyczy przez kogoś innego - i daję w gaz, bo nie chcę tej kobiety fatygować.

Jadę, spieszę się, pusta droga przez pola, więc szybko dość pruję - w lusterku nagle widzę, że goni mnie jakiś srebrny samochód. Dojeżdżam do Mirkowa i skręt znów do Wrocławia wykonuję, on za mną, zrównuje się na lewym pasie - i widzę, że to pani z pieskiem, tylko bez pieska macha do mnie, żebym jechała za nią. To jadę, jest ograniczenie do 70, pani grzeje 100, ja za nią - Bosz, chyba obie mandat zapłacimy. Skręca w osiedle na Zakrzowie, między blokami mnie wiedzie - myślę sobie, że może ona np. do fryzjera jedzie, bo według mego GPSa własnoręcznego, przychodnia powinna być po lewej, a pani mnie na prawo generalnie pilotuje. Ale ufnie podążam czterema kołami za jej Volkswagenem. Zatrzymujemy się przed jakąś niepozornie wyglądająca bramą w bloku. Rety, jeju, jeju! Przychodnia!!! W życiu bym tu nie trafiła bez tej pani!!!!

Podziękowałam, ale czuję niedosyt, bo obie rozmawiałyśmy wystawiając tylko głowy przez okno. Zamiast ją uściskać, pozwoliłam jej odjechać.

I mamie zabiegi załatwiłam, na czerwiec (już). Co to za dzień był...

8 komentarzy:

  1. wow, niezła przygoda, a to tylko jedno miasto :) uwielbiam takie doskonałe oznakowanie

    OdpowiedzUsuń
  2. Hm, oznakowanie może i dobre było, tylko ten GPS na papierze nie dał rady. W ogóle do kitu te Gie Pe esy! :-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak już na Warszawę jechałaś, było pojechać do mnie:-).

    OdpowiedzUsuń
  4. A to Ci historia!
    Psie Pole. Taka ładna nazwa, a taka niewdzięczna!
    Adrenalina, strach, pościg. Jak w filmie jakimś co najmniej!
    Pani ścigająca absolutnie godna zgłoszenia do akcji "Zwykły bohater" za swoje poświęcenie : )

    OdpowiedzUsuń
  5. Oj Typciu Typciu,
    Na gumtree trzeba się wystawić a nie żebrać w blogosferze.
    Google wie wszystko, a 56 identycznych komentarzy na różnych blogach nie kłamie : )
    PS. Byłoby 57, ale Bezokienna nie da sobie w komentarze dmuchać ; )

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie byłam tak bystra, by spisać numery rej....

    OdpowiedzUsuń
  7. Ja już wesel nie urządzam, w dodatku na Ślunsku?

    OdpowiedzUsuń