wtorek, 16 września 2014

Trzy razy K: karpie, krasnoludki i kanie, czyli Milicz

W minioną niedzielę wybraliśmy się na Dni Karpia do Milicza. Ta wspaniała impreza plenerowa trwa przez kilka tygodni i odbywa się w różnych miejscach (nawet we Wrocławiu). Promuje stawy milickie (cud cysterskiej techniki sprzed 700 laty), hodowanego w nich królewskiego karpia (najsmaczniejszy w Polsce i na świecie) oraz produkty regionalne całej Doliny Baryczy. 

Dolina Baryczy  to utworzony w 1996 r. park krajobrazowy o powierzchni 87 040 ha. Zawiera stawy rybne, podmokłe łąki oraz lasy, Europejską Ostoję Ptaków. Sercem doliny jest Milicz - miasto o bogatej historii. 
Milickie stawy, których początki sięgają XIII wieku, zbudowali Cystersi z dość oddalonego, słynnego na Dolnym Śląsku klasztoru w Lubiążu. Obecnie stawy są największym w Polsce i Europie ośrodkiem hodowli karpi. Co więcej - wyglądają jak jeziora. Po porośniętych drzewami groblach można wędrować, jeździć rowerem, bryczką, spędzać czas w tzw. czatowniach, w których podgląda się... ptaki i dzika zwierzynę. Wrażenia są niezapomniane. 
W ub. weekend Dni Karpia zakotwiczyły akurat w samym Miliczu-Zamku. Mieliśmy trochę kłopotów, żeby tam trafić, gdyż ubzduraliśmy sobie, że są to tereny szkoły leśnej, rezydującej w wielkim Pałacu Maltzanów. Pomimo więc tego, że koszmarny jarmark ujrzeliśmy tuż przy drodze wjazdowej do Milicza, popruliśmy dalej, w nadziei, że jednak prawdziwe Dni Karpia odbywają się w miejscu bardziej urokliwym i magicznym, związanym z miastem od wieków i dysponującym 50 hektarowym angielskim parkiem. Niestety, okazało się, że nic się koło pałacu nie dzieje. Ale był pretekst, by tu zajrzeć i uczyniliśmy to zaraz na początku naszej niedzielnej wyprawy. 
Przy pałacowej bramie powitał nas "wyleniały" kamienny lew z uszami jak trąbki. Taki był śmieszny i niepasujący do okazałego wejścia, że nawet go nie sfotografowaliśmy. Tymczasem lwisko siedziało sobie niegdyś (tzn. początku XIX wieku...) na tzw. Łuku Triumfalnym, który właściciel pałacu (i całego Milicza) ufundował, by uczcić wizytę cara Aleksandra I oraz cesarza pruskiego Fryderyka Wilhelma III w tej właśnie rezydencji, podczas której to wizyty zawiązała się liga antynapoleońska! (Nota bene czy to nie ten sam cesarz, który odkupił od Sissi rezydencję na Korfu, o której pisałam wcześniej w kategorii światowa dziewczyna, czyli podróże.....?)
Podeszliśmy pod pałac (od 1963 r. mieści się tu Technikum Leśne) i szczęki nam opadły. Budynek jest okazały, wręcz imponujący - i coś mi przypominał, niestety zasłonięty rusztowaniem (trwa tu bowiem jego modernizacja) nie od razu zdradził swe pokrewieństwo do... Sans-Souci! 
Architektem budynku powstałego pod koniec XVIII w. był znany mistrz, autor wielu okazałych budowli m.in. we Wrocławiu (pałacu biskupa) - Karl G. Geissler. Wybudował pałac na zamówienie rodu Maltzanów, który miał Milicz w posiadaniu od XVI wieku. Była to niemiecka arystokracja, mieszkająca przez tyle wieków tutaj, w milickim pałacu - aż do 1945 roku. Wpływowa rodzina II i III Rzeszy, o prohitlerowskich sympatiach. Jedynie Maria się wyrodziła... Ta ostatnia urodzona w Miliczu, najmłodsza Maltzanówna, Maria Graefin von Maltzan zmarła całkiem niedawno - w 1997 r., w Berlinie. Była niezwykłą osobowością, uhonorowaną orderem Sprawiedliwy wśród narodów świata (za uratowanie 60 Żydów, zresztą za jednego z nich wyszła za mąż...) - wyróżnienia tego jednak nie przyjęła, bo wtedy akurat Izrael napadł na Palestynę. O historii milickiego pałacu opowiada w swojej autobiografii, wydanej również w Polsce ("Bij w werbel i nie lękaj się").
Z powodu remontu nie weszliśmy do środka pałacu-szkoły (poza tym była niedziela, więc szkoła i tak zamknięta).  Z opisów wiem jednak, że we wnętrzach zachowała się sala balowa i piękne marmurowe portale (są zdjęcia w internecie). Jest też eliptyczny, zdobiony japońskimi kolumnami salon. 
Częściowo przebudowano ten XVIII wieczny pałac w XX wieku (dokładnie w 1910), a modernizowano w latach 1959–1960 - nie była to już jednak robota właścicieli. Jest to budowla dwupiętrowa w kształcie litery C, z częścią centralną nakrytą cynowym cylindrem-kopułą z latarnią, w klasycznym stylu pruskim (nie wiem dlaczego tak mi się skojarzył).
Przed II wojną światową pałac oraz jego wyposażenie, gdyż mieścił liczne kolekcje (malarską - np. dzieła Cranacha, instrumentów - m.in. Stradivariusy, oraz kolekcję zegarów) wyceniano na ok. 14 milionów marek niemieckich. Przedwojennych, licho wie, ile to teraz byłoby warte, ale myślę, że razy 100 albo 1000....
W 50 hektarowym angielskim parku (największe i najstarsze takie założenie na Dolnym Śląsku) ze starodrzewiem (ach, jakie piękne i potężne tulipanowce tu rosną!) wije się sztuczny kanał, zasilający pałacowe stawy. Milicz słynie właśnie ze stawów i całego systemu wodnego założonego przez Cystersów... siedem wieków temu! 
To stąd, dzięki Maltzanom, pochodziły karpie, lądujące na stołach dworu królewskiego w Berlinie. 
No dobra, ale gdzie tytułowe krasnoludki??? Z pałacem wiąże się urocza rodowa legenda. Jedna z matron rodu, ciężarna Eva-Popelia miała sen: pojawił się jej krasnolud. Prosił o przesunięcie stojącej w jej komnacie lampy, bo kapiąca z niej oliwa przeszkadza ciężarnej księżniczce królestwa krasnoludków, mieszczącego się pod pałacem. Eva-Popelia prośbę zignorowała, ale następnej nocy sen się powtórzył. Lampę więc przestawiono, a karzeł w podzięce podarował sznur pereł ze skrzaciego królestwa. Oznajmił, że dopóki perły będą w pałacu - nic mu  się nie stanie... Te perły nosiły wszystkie kolejne dziedziczki Milicza. Klejnoty miały niezwykłą właściwość - ilekroć umierał członek rodu Maltzanów, jedna perła ciemniała, by po kilku dniach wrócić do właściwego koloru. Maria Maltzan opowiada w swojej książce, jak to  jej ojciec, ujrzawszy pewnego dnia czarną perłę na sznurze zaczął rozpytywać w rodzinie - kto umarł? Okazało się po wielu tygodniach, że informowała ona o śmierci pewnego zubożałego krewnego w... Nowym Jorku! Maria von Maltzan była pewna, że perły nadal znajdują się w  Miliczu, ponieważ pałac nie uległ zniszczeniu, tak jak obiecywał krasnolud. 
Nad wejściem, mimo rusztowań, udało mi się zrobić zdjęcie fragmentu herbu. To godło Maltzanów, które w kolorach wygląda tak jak poniżej, tyle że tutaj dopatrzyłam się jeszcze jakiegoś tajemniczego klucza:

Według mnie w tarczy herbowej z lewej jest... głowa osiołka - w heraldyce oznacza umiarkowanie, cierpliwość i pokorę wobec przeciwności losu. Po prawej widać winorośl i kiść owoców. Ale dlaczego nie ma karpia???
Po pobieżnym obejrzeniu pałacu z zewnątrz, oraz parku, wróciliśmy na tę wielką łąkę, gdzie trwały w najlepsze Dni Karpia. Na stoiskach gastronomicznych można było degustować różne karpiowe i rybne potrawy: np. pierogi z karpiem, karpia po milicku, zupę karpiową po serbsku z kociołka. Smaczne, jadłam. Byłam tu kolejny raz, ale najmniej mi się to miejsce w Miliczu podoba: ogromne pole, wielka estrada, spiekota i jarmarczne budki, wesołe miasteczko, balony i toy-toyki. Miejsce całkowicie  pozbawione klimatu, w przeciwieństwie do tego nad stawem. Ale tam obchody przenoszą się później, w październiku.
Kupiłam słoiczek musztardy z gruszką i postanowiliśmy wracać do Wrocławia. Po drodze i przy niej kręciło się mnóstwo grzybiarzy, jakiś chyba wysyp kani był, bo zatrzęsienie tych właśnie grzybów w koszykach. Zatrzymaliśmy się najpierw na przystanku, gdzie stało kilka osób z grzybami, ale  - jaka heca - oni czekali na autobus...  W końcu kupiliśmy od jakiejś kobieciny całą skrzyneczkę  wielkich kapeluszy za całe 10 zł i pojechaliśmy do domu smażyć kanie ala schabowe.
Po degustacji we czwórkę tego leśnego "urobku" nasi goście poszli do domu - a my postanowiliśmy wybrać się jeszcze na rower, do Parku Szczytnickiego. Jedziemy sobie, a tu pod starymi iglakami - kanie rosną! Ktoś nazbierał nieopodal, ale wyrzucił - może się wystraszył, że to muchomory? Kawałek dalej było całe stadko niezerwanych...

I po co myśmy je spod Milicza taszczyli????

1 komentarz:

  1. Historia rodu Malzanów niezwykle interesująca. A sam pałac wygląda niezwykle okazale. Dobrze, że ktoś o niego dba. Nie podzieli losu wielu perełek architektonicznych Dolnego Śląska. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń