środa, 3 września 2014

Błogo-niezdrowy domowy smalec po galicyjsku - z grzybami

Sezon na grzyby w rozkwicie. Naród ruszył w lasy, gdzie z zapałem uprawia nasz wyczynowy sport narodowy - grzybobranie. Co tam mistrzostwa świata w siatkówce - kapelusze (nie tyle z głów, co...) z trzonków! Czas przecież kosić!

Nie powiem,  bywam w lesie, bo sezon polowań trwa, a i ja ten rodzaj sportu szalenie lubię, aczkolwiek go uprawiam z dość mizernym skutkiem. Ponieważ jednak dostałam w prezencie mnóstwo prawdziwków i kozaków, które teraz przetwarzam w tę i z powrotem, przypomniało mi się danie grzybowe, które degustowałam... 7 lat temu: domowy smalec z grzybami. Pamięć mam jak słoń - wielką, ale powolną i trzeba na niej zawiązywać supełki, jak na trąbie słonia. Zanim więc dojdę do smalcowego sedna, pomęczę Was jeszcze trochę wspomnieniami.

7 lat temu, akurat wiosną pojechaliśmy na autokarową wycieczkę do krainy Drakuli - Transylwanii. Chodziło nam o to, by przećwiczyć dłuuuugie, męczące przejazdy, bo w grudniu tego samego roku wybieraliśmy się w naszą pierwszą azjatycką podróż i trzeba było przygotować się do 13-godzinnego lotu. Wybraliśmy więc kierunek autokarowego wyjazdu i jakieś nieznane nam biuro podróży, które organizowało iście hardcorową wyprawę - przejazd do Transylwanii w Rumunii trwał ponad dobę, a wyjazd (dla ułatwienia) był z Krakowa, nie z Wrocławia. 

Po zajęciu miejsc w autobusie okazało się, że jest to jakiś przedpotopowy San, siedzenia mają niskie oparcia (to znaczy - nie było podpórek dla głowy), jakoś w nim ciasno tak i siermiężnie. Nie było też toalety, video, a stewardessy nie roznosiły kawy. Ponieważ usiedliśmy przy końcu pojazdu, cały tył za nami zajęła szalenie sympatyczna (jak się wkrótce okazało) ekipa - chyba z 5 dziewcząt, z jednym chłopakiem z gitarą. Wszyscy byli z Krakowa, ponad 10 lat od nas młodsi, ale szybko znaleźliśmy kod międzypokoleniowego porozumienia.

Podróż mijała nam upojnie: to znaczy najpierw każdy pił swoje, ale wkrótce wszyscy pili wszystkich. Komuna normalnie. Śpiewaliśmy i graliśmy na gitarze, wkrótce dołączyły do nas jeszcze ze dwie pary z tyłu autokaru, tak że wesoły autobus był, chociaż tylko w połowie. Przód, bardzo serio serio, aż za często dawał nam do zrozumienia wzrokiem ciskającym gromy, że nie akceptuje naszych niestosownych zachowań.

A my postanowiliśmy się dobrze bawić, bo nuda i niewygoda tej podróży by nas zjadła. Zatem grupowo powyciągaliśmy swoje zapasy żywnościowe, by posilać się wspólnie. I właśnie w bagażu jednej z Krakowianek, zwanej przez pozostałych "cioteczką", znalazł się magiczny słoiczek smalcu domowego z grzybami. Dlatego nazwałam go galicyjskim w tytule, bo nigdy wcześniej takiego nie jadłam. U mnie w domu robiło się dawniej smalec, ale z cebulą i ewentualnie jabłkiem. A ten krakowski smakował genialnie!

A jeszcze jak on wchodził do wódeczki (a potem innych mocnych trunków, które gdy wjechaliśmy na teren Rumunii, młodzież jakimś psim węchem znajdowała na postojach w okolicznych spelunach, gdzie bimber pod nazwą śliwowicy lano z beczek jak wino w Chorwacji - wprost do plastikowych butelek po coli...)

Smakując te rumuńskie wspomnienia wzięłam się zatem za grzybowy smalec. Nie miałam przepisu, mętnie pamiętałam to, co "cioteczka" jako recepturę podawała. Poszperałam w necie, ale tam większość receptur opiera się na grzybach suszonych. Phi! Tymczasem pamiętam, że w tamtym galicyjskim smalcu były takie mięsiste duże kawałki grzybów, więc wzięłam sprawę na rozum (czy "zdrowy" to już mocno dyskusyjne) i zrobiłam galicyjski smalec po wrocławsku:
Składniki:
słonina świeża - 0,5 kg,
2 średnie cebule,
0,3 kg świeżych grzybów leśnych (podgrzybki, prawdziwki, kozaki),
pieprz, majeranek, szczypta soli

Słoninę pokroiłam w kostkę i zaczęłam topić w rozgrzanej, głębokiej patelni. Cebule pokroiłam w kostkę, odłożyłam.
Grzyby po oczyszczeniu wrzuciłam na wrzątek i gotowałam przez ok. 5 minut, odcedziłam, pokroiłam w kostkę.
Gdy słonina mocno się wytopiła, ale jeszcze pływały małe jasne skwarki, dorzuciłam cebulę i grzyby, smażąc dalej razem przez ok. 15 minut.
Gotowy smalec trzeba następnie przelać do szklanych słoiczków, wybierając łyżką na dno najpierw "farsz" a potem dolewając płynu (stopionego tłuszczu), by przykrył grzyby i cebulę w pojemniku.


Potrawa to okropnie niezdrowa, sama smalcu nie jadam i nie używam w kuchni od lat, ale tym razem złamałam reguły. Trudno. Jem go ze świeżym, chrupiącym chlebem i wywracam oczy z rozkoszy. Po konsumpcji dręczę się wyrzutami zdrowotnego sumienia przez jakąś minutę, ale co tam! To prawdziwa smalcowa nirwana! 

22 komentarze:

  1. I znowu kulinarne zaskoczenie. Smalec z grzybami! Nie znałam. Robię z cebulką, jabłkiem i majerankiem. Rzadko, ale jednak. Wiem, że niezdrowy, jednak raz na jakiś czas ze świeżym chlebem... Pycha!

    OdpowiedzUsuń
  2. No właśnie, Pani S. kochana, doszłam do wniosku, że skoro umartwianie się sałatą i tak nie daje efektów (w moim przypadku), to smolić diety, jak mawiał mój almost 100-letni dziadziuś-Lwowiak (w wersji oryginalnej było: smolić doktorów!). Pozdrawiam znad kromki ze smalcem. Jadam wieczorami, żeby było bardziej zabójczo...

    OdpowiedzUsuń
  3. Powiem szczerze, że to ciekawy pomysł wart przetestowania.

    OdpowiedzUsuń
  4. Polecam, bo sezon trwa, więc łatwo o podstawowy składnik :-)
    Pozdrawiam grzybowo-smalcowo!

    OdpowiedzUsuń
  5. To chyba dobrze trafiłem. Wszystko co tłuste, ciężkostrawne, niezdrowe, a da się zjeść to moje.A szczególnie smalec. Takiego z grzybami jeszcze nie robiłem. Tylko z tymi słoiczkami to lipa, u mnie w domu trzeba rondel a najlepiej wiadro i kogoś żeby pilnował bo na jutro nie starczy.

    OdpowiedzUsuń
  6. Hej :)

    Bardzo smakowity przepis :)
    W życiu bym nie wpadła na to, że do smalcu można grzyby...

    OdpowiedzUsuń
  7. Jadłam, polecam, cudowny, a wyrzuty sumienia z powodu mega ilości kalorii tak zżerają kalorie, że wychodzi na zero! A jak ktoś ma jeszcze większe wyrzuty na sumieniu to może nawet schudnąć!

    OdpowiedzUsuń
  8. Można zamówić w hucie szkła takie większe słoiczki, np. na 25 kg smalcu. Ważne tu bowiem jest wieczko ;-)
    Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  9. No ja tez sobie rychło przypomniałam - po 7 latach ;-))

    OdpowiedzUsuń
  10. Basiu, Ty to umiesz wszystko tak ładnie wytłumaczyć, że aż miło czytać!

    OdpowiedzUsuń
  11. lubie takie domowe sprawy :) kiedyś skorzystam z przepisu :) ja robię np, domową konserwę
    http://oobzarciuch.blogspot.nl/2013/09/konserwa-domowa.html

    pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
  12. Uwielbiam i czesto robie smalec czyli śląskie "Tuste" :)
    http://dobrakuchniamamy.blogspot.com/2013/08/blog-post_2540.html

    OdpowiedzUsuń
  13. tak, lasy pełne ludzi, mistrzostwa świata się zaczęły. świetny smalec do ogóreczka.
    http://ocetjablkowy.blog.pl

    OdpowiedzUsuń
  14. Ja robię smalec z pieczarkami ,słoninka plus podgardle wędzone i cebulka -pycha ale spróbuję zamienić pieczarki na grzyby

    OdpowiedzUsuń
  15. Jejku, pysznie brzmi ta Twoja szyneczka... Spróbuję, bo jak widzisz, ja też od czasu do czasu coś niezdrowego lubię... Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  16. Twój przepis przypomniał mi studenckie czasy w latach 80.-tych, gdy mięso było na kartki i takie własnie konserwy samemu się robiło w domu. Mniamuśne!

    OdpowiedzUsuń
  17. Ha, a co się dzisiaj działo! Kanie w parku można było kosić. Szczytnickim, we Wrocławiu...

    OdpowiedzUsuń
  18. Hm, hm, przepisy to u mnie tylko od czasu do czasu. Ale może coś się jeszcze zdarzy (kulinarnie) na tym blogu. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  19. super, dzięki za ten przepis, do tej pory robiłam tylko z mięsem, a w zamian do siebie zapraszam na domowe pyszne sery, winko, miód i cydr http://winoiser.com/blog-wino-i-ser/

    OdpowiedzUsuń
  20. Polecam, i nie muszą to być od razu prawdziwki...
    A propos, byłam ostatnio na filmie "Podróż na 100 stóp" i się dowiedziałam, że Francuzi jadają prawdziwki na surowo! Zaskoczyli mnie.

    OdpowiedzUsuń
  21. Wow, bardzo ciekawy ten Twój blog, zwłaszcza przepis na własny parmezan! Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń