wtorek, 30 września 2014

Domowy fitness

Koło mojego domu otwarto nowy "salon fitnessu". Dwie przecznice do przejścia mam, więc wstyd było nie skorzystać.

Pierwsze zajęcia fat burnera przeżyłam, mimo że byłam jedyną ćwiczącą. Wiecie, jak się trzeba wtedy starać? Nic się nie ukryje, żadne maleńkie nawet oszustwo, półprzysiadzik albo co drugi podskok... Instruktorka wszystko widziała, niestety dobry wzrok ma szelma. Młoda jest, jeszcze się jej zepsuje, spoko. Po godzinie zwlokłam się z parkietu szukając osoby, która by mnie zrolowała i zaniosła na ramieniu jak dywan - do domu. Niestety, nie było chętnych, sama musiałam poczłapać do szatni i poczołgać się (dwie przecznice) do domu.

Potem poszłam sprawdzić, jak wygląda zumba w nowym salonie fitnessu. Fajnie wyglądała - znów byłam tylko ja i instruktorka, w dodatku po wypadku samochodowym - przyszła w gorsecie na szyi, bo nie mogła znaleźć zastępstwa. Uradowałam się wielce - będzie luzik!!! Co więcej - przecież  ja kolanko muszę oszczędzać, tak sobie sofcikowo poćwiczymy - ona w gorsecie, ja z racji wieku kolanka...

I zaczęłyśmy zajęcia. Pani Monika zmieniała tylko płyty, jak rasowy DJ - po 15 minutach  była cała mokra, a ja jeszcze mokrzejsza (jeśli się tak stopniuje ten przymiotnik). Co gorsza, układ choreograficzny do rock and rolla tak mi się spodobał, że poprosiłam panią Monikę o bis, dzięki temu zatańczyłyśmy Goldeneyes z Bonda w rokendrolowym tempie, był nawet passus imitacji gry na gitarze, rzucania się na kolana na wyimaginowanej scenie itd. Po półgodzinnych wymachach kończynami wszelakimi, jakie tylko znalazłam w pobliżu, uznałam że nawet do "Mam talent" byśmy się nadawały - instruktorka w gorsecie ortopedycznym i klientka z kontuzją kolana, która robi figury różne, zwłaszcza nożne niczym członkini irlandzkiego zespołu Gaelforce Dance...  Jak oni machają, zobaczycie tutaj:

http://www.youtube.com/watch?v=IdNQuZgDnZ8

U mnie było dość podobnie :-)

W efekcie piątkowych popisów do dziś jestem dość sztywna w kolanku, które nieco spuchło. Nie wiem, jak się czuje pani Monika. Musiałam sobie dzisiejsze zajęcia odpuścić. W ramach rekompensaty zamknęłam się w gabinecie (tylko tam jest sztywna podłoga...) i zrobiłam trzy rundy do takiego fajnego remixu, który mnie porywa nie tylko fitnessowo, ale dance'owo w ogóle:

http://www.youtube.com/watch?v=NZ6sLFDUPWg

8 komentarzy:

  1. Pasowałabym do Was jak ulał - jestem po skręceniu nogi (podczas tańca), więc też się muszę oszczędzać. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. To zapraszam do Wrocka w piątek - się wybieram ponownie...

    OdpowiedzUsuń
  3. Haha, Beta!
    Uśmiałam się przy Twoim wpisie (szczególnie przy fragmencie "[...]niestety dobry wzrok ma szelma. Młoda jest, jeszcze się jej zepsuje, spoko.") :D
    Ty kontuzjujesz kolano przy Bondzie, a ja biodro przy "Running" Jessie Ware. Taka karma : <
    Remixik fajny, a podejmowanie fitnessowych prób jeszcze fajniejsze!
    (Ja w Krakowie już nie mam takiej weny do ćwiczeń jak w rodzinnym domu, więc chociaż Tobie...)... Życzę dużo zapału, zabawy i efektów :) !
    Buziaki :D !

    OdpowiedzUsuń
  4. W piątki to ja mam niestety intensywną gimnastykę w pracy. Kończę po piątek i do domu wchodzę, szorując nosem. :D

    OdpowiedzUsuń
  5. Ale feler, jęknął seler... Ja akurat piątki mam najmilsze - kończę o 14-tej :-)))
    Nie żałuj jednak, kochana Pani S., bo i tak jutro nie pójdę jeszcze - kolanko niech dobrze odpocznie, trudno. Dam też szansę pani Monice :-))

    OdpowiedzUsuń
  6. Szacun wielki-Irlandczyków uwielbiam;:-)
    A jeszcze do tego Kanon po irlandzku-deserek pychotka :-))

    OdpowiedzUsuń
  7. Zdradź szczegóły deserku - będzie w sam raz po męczącej godzince fitnessu...

    OdpowiedzUsuń