czwartek, 2 października 2014

Kociokwik i jeżokwik


Lola, nasza dochodząca koteczka przeczytała chyba książkę R. Cialdiniego "Wywieranie wpływu na ludzi", bo co ona z nami teraz wyprawia!

Od jakiegoś czasu mój mąż znikał na długie godziny w piwnicy. Dochodziły z niej różne dziwaczne i czasem niepokojące odgłosy. Nie odważyłam się jednak tam zaglądać, ani choćby pytać o powód takiego zaambarasowania piwnicznego. Wiem bowiem, że jeśli COŚ tworzy to nie lubi, by mu patrzeć przez ramię. Trzeba cierpliwie czekać, aż sam pokaże DZIEŁO. Ponadto wiedziałam, że wszystkie produkowane przez nas wyskokowe napoje (wina, nalewki) - po pierwsze: stoją w drugiej piwnicy, a po wtóre,  Andrzej nie jest jakimś szczególnie  oddanym ich degustatorem. Nie mogły zatem być powodem jego znikania w piwnicznych czeluściach i porzucania ulubionych programów telewizyjnych!

Po wielu spędzonych w piwnicy godzinach światu została zaprezentowana... willa dla Lolki! Ocieplona styropianem, z otwieranym dachem, markowanym okienkiem i kominem - po prostu coś pięknego (i niedrogo, jak to mówią).



Rezydencja została ustawiona w ogrodzie na wysokościach drewnianych półek na tyłach naszego Domku Toskańskiego. Wyścielona od wewnątrz płytą meblową oraz cieplutkim polarkiem na podłodze na początku nie wzbudzała specjalnego entuzjazmu właścicielki. Jednak po wielokrotnym spryskaniu wnętrza kocimiętką, Lola łaskawie zaczęła do niej zaglądać, a teraz - podglądamy ją przez lornetkę z domu - normalnie w niej rezyduje. 

Ja natomiast zrobiłam portret Loli w glince. Wygląda tak:


 No i proszę, jaki kreatywny wpływ ma na nas Lola!

ps. Njus z ostatniej chwili: To co Andrzej wykonał to mały pikuś wobec konstrukcji naszego znajomego, zresztą imiennika przy okazji (czy wszystkie Andrzeje kochają tak czynnie?). Otóż rok temu, we wrześniu znajomi znaleźli w ogrodzie parę młodziutkich jeży. Po researchingu na temat pielęgnacji i karmienia, Jędrek zbudował terrarium dla jeżyków z... podgrzewaną podłogą, bo jeże muszą mieć ciepło!!!

Przez całą zimę miały opiekę (potem tylko jeden, bo brat zdechł z powodu rozedmy płucek), rezydencję w ogrodzie. Były karmione najpierw mlekiem zastępczym dla kociąt (za pomocą pipetki), potem polędwiczką i... robalami. To znaczy robale były kupowane hurtowo w sklepie wędkarskim, wsypywane do wielkiego słoja i dokarmiane przez koleżankę, żeby jeżyki się porządnie najadły takimi tłustymi, utuczonymi robalkami! Wieczorami siadywali przed TV i każde z nich trzymało w dłoni swojego jeżyka. Ponoć cudownie się je głaskało. Jez w zdrowiu przetrwał do wiosny, został wypuszczony, wracał ze dwa razy, w końcu sobie poszedł. 

Teraz znajomi rozglądają się za nową porcją porzuconych jeżyków - terrarium, czy też jeżarium już przecież mają!





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz