piątek, 21 września 2012

MALEŃSTWA, KOMARY I INNE STWORZENIA



Justyna znalazła sobie wakacyjną pracę jako wychowawczyni na koloniach. Ma opiekować się najmłodszymi dziewczynkami. Słodkie maleństwa dają jej niezłą szkołę. Pojawia się też niezwykle kąśliwy komar...

 

- Justyna, dostaniesz najmłodszą grupę dziewczynek, dobrze? – stwierdziła raczej niż zapytała Iwona, żona kierownika kolonii, gdy pojawiłam się na zebraniu organizacyjnym. Miałam zadebiutować w roli wychowawczyni. Kolonia była niewielka, tylko trzy grupy: moja (dziewczynki z pierwszych klas podstawówki), druga Iwony (starsze dziewczęta) i trzecia Zbyszka, jej męża, kierownika kolonii. Zbyszek wziął pod swoje skrzydła wszystkich chłopców. Pojawił się wprawdzie jeszcze jakiś chłopak na zebraniu, ale nie wyglądał raczej na wychowawcę. Zblazowany, milczący i piekielnie znudzony życiem młodzieniec...

- Zgoda! – powiedziałam, bardzo zadowolona. „To będzie łatwe! Małe dziewczynki są takie słodkie! Będę im czesać warkoczyki i opowiadać bajki, nie napracuję się wiele. Żadnych problemów wychowawczych dorastającej młodzieży. Luz-blues, nacieszę się plażą, morzem. I jeszcze  zarobię pieniążki. To jak darmowe wczasy!” – pomyślałam uradowana.

- Weź teraz swoją grupę i rozlokujcie się w sali numer trzy. My zamieszkamy na parterze domu, z grupą Zbyszka. Gdybyś tylko miała jakiś problem, przychodź! O każdej porze dnia i nocy. Aha, poznaj naszego syna, Kamila. Chyba jesteście rówieśnikami? Przeżywa trudne chwile, bo nie dostał się na studia. Pobędzie z nami tydzień...

- Chyba za karę! – odezwał się grobowym głosem smutny młodzieniec, aż mi się go żal zrobiło. Faktycznie, w tym wieku jeździć z rodzicami na wakacje! Choćby byli tak sympatyczni jak Iwona i Zbyszek... Podałam Kamilowi rękę. Był tak sfrustrowany, że ledwie na mnie spojrzał. By poprawić sobie humor pomyślałam z satysfakcją: „a ja dostałam się na pedagogikę, i co ty na to, mądralo?” Sala numer trzy znajdowała się w pawilonie, w podwórku. Stało w niej 12 metalowych łóżek, łącznie z łóżkiem wychowawcy. Zagoniłam moją trzódkę do roboty i zarządziłam rozpakowywanie plecaków. Przyjrzałam się pierwszym w życiu podopiecznym. Rozkoszne maleństwa... Już po chwili wszystkie się do mnie kleiły i nazywały „swoją panią”. Ma się pedagogiczne podejście! Ale po kwadransie przeszła mi euforia....

- Psę pani, chcę siusiu! – powiedziała nagle Karolinka.

- Ubikacja jest tam.

- Ale mnie zawsze mama wysadza...

- Proszę pani, a mnie się wszystkie majtki w plecaku ubrudziły pastą do zębów! – oświadczyła rzeczowo Oleńka, wywracając u moich stóp plecak i wywalając z niego wszystkie rzeczy na podłogę.

- A mi ktoś zjadł czekoladę!!! – rozryczała się nagle, niczym syrena strażacka, Paulina. Zauważyłam brązowe obwódki na jej buzi wokół ust...

- Ja nie będę spała przy oknie, bo może mnie trafić piorun! – protestowała dobitnie Agnieszka, robiąc zamach na łóżko Karoliny, która siedziała już na „tronie” w łazience.

- Proszę mnie uczesać! – domagała się Anetka.

- Gdzie tu będziemy oglądać dobranocki? – płaczliwie zainteresowała się Emilka.

- A ona zajęła moje łóżko! – awanturowała się Karolina, która zdążyła już wrócić z łazienki.

 

„Ratunku!!”  - wykrzyczałam w myślach. W tej chwili żałowałam swojego naiwnego optymizmu sprzed pół godziny. A przede wszystkim żałowałam, że nie jestem głuchym, dziesięciorękim robotem, pokrytym nierdzewną stalą tytanową... Pierwszy wieczór nad morzem ma więc upłynąć mi na zażegnywaniu sporów, niebezpieczeństw, ocieraniu łez, czesaniu, przytulaniu, rozwiązywaniu kosmicznej liczby problemów i odpowiadaniu na pytania, redagowane chyba do nowej edycji encyklopedii?

 

W czasie kolacji spotkaliśmy się wszyscy na stołówce. Nie miałam jednak nawet czasu porozmawiać, czy zjeść, bo moje maleństwa odkrywały niekonwencjonalne sposoby używania dżemu truskawkowego. Na przykład: dżem jako ścienna tapeta lub ozdoba butów. W pewnej chwili usłyszałam sarkastyczną uwagę przechodzącego obok naszego stołu Kamila:

- Świetnie sobie radzisz z latającym dżemem...

Dziewczynki padły dopiero około pierwszej w nocy. Byłam wykończona. Ledwie zmrużyłam oko, coś mnie obudziło. Bzykanie wrednych komarów! Poczułam dziwne napięcie dolnej wargi, zwlokłam się więc do łazienki. Po zapaleniu światła, z lustra wiszącego nad umywalką spojrzała na mnie obca twarz. Przecież ta Murzynka to nie mogę być ja??! Połowa wargi była tak mocno opuchnięta, że aż wywijała się pod spód. Zawsze marzyłam, by być właścicielką namiętnych ust, ale ktoś przesadził ze spełnianiem życzeń... Dziwna asymetria warg sprawiała, że wyglądałam i strasznie i śmiesznie zarazem. „Rany! Przecież nikt nie może zobaczyć mnie w takim stanie!” Wróciłam do pokoju i pogrzebałam w swojej apteczce. Wśród niewielu lekarstw, jakie wzięłam ze sobą nie było, niestety, niczego na zlikwidowanie opuchlizny wargowej po ukąszeniu komara. „Zaraz! Przecież musi być kolonijna apteczka!” – przypomniałam sobie. Szybkie spojrzenie na zegarek. „Trzecia nad ranem... Nie mogę czekać do śniadania. Idę zbudzić Iwonę i Zbyszka. Oni na pewno mają porządną apteczkę!” Kierownictwo kolonii mieszkało na parterze sporej willi. Gdy usiłowałam sforsować drzwi domu, okazały się zamknięte. Obeszłam więc willę z drugiej strony i odetchnęłam z ulgą. Okno pokoju Iwony i Zbyszka było szeroko otwarte. Wysoki parter nie był przeszkodą, pod oknem stała ławeczka. Weszłam na nią i niczym biała dama w mojej powłóczystej, nocnej koszuli i wsadziłam głowę do pokoju, przeciskając ją między stojącymi na parapecie pelargoniami.

- Iwona! – zawołałam scenicznym szeptem, bo chciałam obudzić tylko żonę kierownika. Cisza.

- Hej, Iwonka!

-  Kto tam? – zapytała przestraszona Iwona.

- Ja! – uznałam się już za rozpoznaną i zaproszoną, bo gramoliłam się do pokoju przez okno, wyrywając pelargoniom nocną koszulę. Zeskoczyłam z parapetu i odeszłam bliżej jej łóżka.

- Boże, Justyna?? Co ci się stało? – zapytała zszokowana moim widokiem Iwona. Choć raz w życiu zrobiłam na kimś wstrząsające wrażenie! - Czy ty jesteś pierwszy raz nad morzem? Masz chyba opryszczkę! - diagnozowała.

- Jaka tam opryszczka! Ten bydlak ugryzł mnie w same usta... – powiedziałam, przeglądając się w lustrze. Wydawało mi się, że wargę mam jeszcze większą, niż na początku.

- Jaki bydlak? – zapytała z najwyższym zdumieniem Iwona.

- No, komar, oczywiście! Przyszłam do was po coś na opuchliznę. Może być altacet. Muszę to wymoczyć do rana, zanim mnie wszyscy koloniści zobaczą...

- Co tu się dzieje? – zapytał Zbyszek, budząc się nagle.

- Mogłam was ukraść i wynieść przez okno! – zganiłam go za brak czujności.

- Justynę ugryzł komar – powiedziała Iwona, znajdując w apteczce tabletkę altacetu i wrzucając ją do kubka z wodą.

- Czy to jest powód, żeby urządzać spotkanie towarzyskie bladym świtem i odmawiać zasłużonego wypoczynku spracowanemu szefowi? – zapytał skarżącym się głosem wspomniany szef.

- Najpierw zobacz, jak ona wygląda – powiedziała Iwona. Subtelna z niej kobietka. Podała mi roztwór. - Nie wiem tylko, jak ty to sobie nałożysz?

- Zwyczajnie, będę trzymać wargę w kubku. Dobrze, że to dolna. – zanurzyłam usta w chłodnym płynie i od razu poczułam się lepiej.

Zbyszek spojrzał na mnie i... wydobył z siebie najpierw jakiś gulgot, potem charkot, wreszcie zaczął się dusić. Dawno nikogo tak nie rozbawiłam! Obym tylko nie okazała się tak dowcipną dziewczyną, że konieczna będzie reanimacja! W tym momencie pojawił się pod oknem jeszcze ktoś. Zza pelargonii wychyliła się znajoma głowa. „Kamil!? Skąd on wraca nad ranem?” – zapytałam siebie w myślach, choć głośno podobne pytanie zadała mu Iwona. A on spojrzał na nasz egzotyczny tercet i zaczął śmiać się jak wariat. Nic dziwnego, scenka była z gatunku rodzajowych. Ja, rozczochrana w powłóczystej, nocnej koszuli, siedząca przy nocnym stoliku z wargą w kubku z napisem „to jest kubek szefa”. Zbyszek, gulgoczący i gęgający ze śmiechu. Iwona, walcząca z długim bandażem, który przy okazji poszukiwań altacetu rozwinął jej się i nie chciał zwinąć.

- Czy coś przegapiłem? – zapytał Kamil, gramoląc się, moim sposobem, przez okno do pokoju.

- Gdzie byłeś?

- Przecież jestem dorosły, nie wyobrażacie sobie chyba, że będę tu z wami i tymi bachorami przesiadywał cały dzień? Byłem na dyskotece w miasteczku.

- Mieliśmy umowę – powiedział nagle spoważniałym głosem Zbyszek do syna. – Wolałbym, żebyś nie oddalał się bez zezwolenia. Jeśli nie chcesz nas słuchać, przydzielam cię do grupy Justyny. Obowiązują ciebie takie same reguły, jak pozostałych kolonistów.

- Justyna, odprowadzić cię do pokoju? – zapytał Kamil, jakby zmieniając temat. Wyczułam rodzinne napięcie i pomyślałam, że najlepiej będzie wrócić do siebie.

- Uhm. Dobra, dzięki za „pierwszą pomoc” – zwróciłam się do Iwony. – Idę, do pobudki zostały tylko trzy godziny. Może warga zdąży sklęsnąć.

- Chyba nie masz dobrych układów z rodzicami? – zapytałam Kamila, gdy szliśmy przez podwórko do mojego pawilonu.

- To długa i skomplikowana historia. Opowiem ci przy okazji. Ale wiesz, może tu być całkiem wesoło. Przynajmniej pierwsza noc była pełna wrażeń. No i z tymi murzyńskimi ustami jesteś całkiem atrakcyjna...

- Potwór! – byłam oburzona, ale chwila zemsty była bliska. Właśnie weszliśmy do sali z moimi maleństwami, gdy na wpół śpiąca Emilka oświadczyła:

- Pse pani, chyba zrobiłam w łósku kupkę!

„No, Kamil, trzymaj się!” – pomyślałam mściwie.

Tekst©: Beata Łukasiewicz

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz