wtorek, 11 września 2012

Wózkowe kontra koty

Po felietonie prof. Mikołejko w „Wysokich Obcasach” i dyskusji, która przetoczyła się przez Internet, chciałam wyrazić również swoje zdanie. Nie chodzi mi bynajmniej o eskalację niechęci, ani o rozstrzygnięcie co ważniejsze: dzieci czy zwierzęta, lecz zastanowienie się, czy odkryte przez pana profesora zjawisko nie zatacza  szerszych kręgów…

 

Profesor Mikołejko, filozof religii, w swoim wrześniowym tekście w „Wysokich obcasach” ukuł nowe określenie niektórych młodych mam: wózkowe. Jak jednak wyjaśnia: „Nie chodzi o młode matki. Chodzi o wózkowe - wojowniczy, dziki i ekspansywny segment polskiego macierzyństwa. Macierzyństwa w natarciu, zawsze stadnego i rozwielmożnionego nad miarę. (…)Patrzę więc, jak to idą i gdaczą, jak stroją fochy, uważając się za Bóg wie co. Jak pytlują nieprzytomnie, gdy tymczasem ich potomstwo obrzuca się piachem albo wyrywa sobie nawzajem włosy. Jak rozkoszują się własnym klekotem i wrzaskiem swych pociech. Jak turkoczą ohydnymi plastikowymi "jeździkami", w które wyposażyły dzieci….”.

To cytat, który bardzo wiernie odtwarza rzeczywistość pewnej wspólnoty mieszkaniowej, w której żyje moja znajoma. Zanim nie przeczytałam felietonu pana profesora, nie wiedziałam, że to, czego doświadcza  ona sama, oraz inni mieszkańcy budynku, nieposiadający akurat dzieci, a także… dzikie koty - to terror wózkowych. Nie wiem, w jakim mieście mieszka prof. Mikołejko, ale widzę, że panoszenie się wspomnianych pań to nie jest sprawa marginalna, czy regionalna, lecz zjawisko o zasięgu krajowym. Spotkać je można m.in. we Wrocławiu.

 

Terrorystki z dzieckiem w wózku

Wspomniana wspólnota  to duży, nowy budynek ze 180 lokalami mieszkalnymi i użytkowymi. Wózkowych – czyli tych agresywnych młodych matek jest ok. dziesięciu – nie stanowią więc nawet 10% mieszkańców, natomiast dyktują warunki i rządzą głównie przy pomocy paszczy, awanturując o wszystko, co ich zdaniem, uszczęśliwi ich dzieci.

Przede wszystkim doprowadziły do tego, że zarządca zamontował (na koszt wspomnianych ponad 90% mieszkańców) dla dosłownie  kilkorga dzieci placyk zabaw, którego nie było w planie architektonicznym. Miejsce to wewnętrzny dziedziniec, na którym zaprojektowano pola  postojowe dla samochodów, okolony ze wszystkich stron oknami mieszkań, jak studnia, zwielokrotniająca każdy odgłos. Hałas bawiących się dzieci, ich krzyki, ultradźwiękowe piski i wrzaski, oraz turkotanie opisanymi przez pana profesora plastikowymi jeździkami sprawia, że nie da się mieszkać przy otwartych oknach. No, ale dobro dzieci – dobrem narodu.

Tyle, że to nie koniec roszczeń, bo wózkowe wciąż czegoś chcą, ale wymuszają to krzykami i agresją skierowaną przeciw innym mieszkańcom i ich ewentualnym potrzebom. Od kilku miesięcy wrogiem numer jeden dla wózkowych jest moja znajoma, 72-letnia emerytka, która ma niewinne, zdawałoby się zajęcie i przyjemność: dokarmia bowiem dwa dzikie koty. Zwierzaki przychodzą do niej już od kilku lat, pod okno na pierwszym piętrze, zupełnie od zewnętrznej strony budynku, pokonując 2-metrowy ceglany mur, jakim otoczona i ochroniona jest cała posesja. Kiedy koty pojawiają się, czekając na posiłek na wspomnianym murze, znajoma schodzi do nich, podaje miseczkę w zacisznym miejscu i czeka aż zjedzą. Gdy najedzone (albo wygłaskane tylko, bo czasem pragną tylko tego) koty odchudzą (płoszy je każdy dźwięk, obecność innych osób), znajoma zabiera naczynie, nie zostawiając śladów kociego posiłku. Koty są nieufne – jedzą tylko podaną przez znajomą karmę, i tylko jej dają się dotykać. Nie bywają na dziedzińcu budynku, ani tym bardziej na placu zabaw, gdyż na widok dzieci umykają gdzie pieprze rośnie. Dzieci, widząc koty, często podbiegają do nich, ale zwierzaki wpadają wtedy w wielki popłoch i znikają z posesji.

Kocia wojna

No i pojawił się koci problem: wózkowe dzięki dzieciom koty zauważyły, lecz nabrały przekonania, że dwa karmione przez znajomą zwierzaki… załatwiają się do piaskownicy, w których bawią się ich dzieci. Zaczęły więc „kampanię”, której celem stało się zmuszenie starszej pani do zaprzestania karmienia.

Najpierw były anonimy, podrzucane na wycieraczkę, podpisane enigmatycznie „sąsiedzi”, w których drukowanymi literami zaznaczono, że  piaskownica to nie kuweta!!!! To oczywiste, ale przecież znajoma do piaskownicy, ani w ogóle na plac zabaw kotów nie przyprowadza! Tak do końca nie wiadomo, czy i jakie w ogóle koty tam się załatwiają, bo we wspólnocie żyje też kilkanaście psów oraz wychodzących na zewnątrz - kotów mieszkańców. Jednak celem „antykocich” działań stała się jedna starsza pani.

Kolejnym krokiem było przyprowadzanie znajomej do piaskownicy (prawie „za ucho”), celem pokazania i udowodnienia, że to kocia toaleta, co oczywiście jest wyłącznie jej winą, bo gdyby kotów nie karmiła, nie przychodziłyby na posesję. Znajoma jakoś nie mogła dostrzec  żadnych śladów nieczystości (było za to mnóstwo petów papierosowych), ale może jest stronnicza w przekazie – nie wiem. Wózkowe zastosowały więc wobec niej szantaż: jeśli nie przestanie ich karmić, one otrują koty! A jedna z nich przechwalała się nawet, że rzucała kamieniami za kotami, które tak s…y (tu użyła wulgarnego określenia czynności umykania w popłochu). Zastraszona znajoma zaproponowała więc, że skoro problem „toaletowy” jest taki poważny, to ona zapłaci z własnej kieszeni za zamontowanie plandeki na piaskownicę, byle kobiety przestały nękać ją i koty.

Wózkowe na taką zatwardziałą w miłości do zwierząt postawę wezwały na pomoc SANEPID: widziano osoby pobierające jakieś próbki piasku, ktoś z ochrony budynku znajomą ostrzegł, że teraz to na pewno dostanie zakaz karmienia od instytucji państwowej, ale jakie były wyniki badań - nie wiadomo, bo nie omawiano ich na żadnym zebraniu, nie pojawiło się też żadne oficjalne pismo.

Nie muszę chyba tłumaczyć, że znajoma po każdym takim „starciu” przez kilka dni nie śpi. Boi się wychylić nos z balkonu, by koty jej nie zobaczyły i nie przyszły na posiłek. Bała się też pójść na zebranie wspólnoty i wysłała swego pełnomocnika. Jej obawy okazały się słuszne – wózkowe jako jeden z punktów zebrania zaproponowały zatwierdzenie kosztów zamontowania plandeki na piaskownicę, oraz chciały zmusić zarządcę do usunięcia z posesji dzikich kotów (jakby było ich tam co najmniej 10 i sypiały w piaskownicy), ale ów sprawę jako niewchodzącą w zakres jego kompetencji - uciął. W dyskusji wózkowe sugerowały, że: „ktoś, nie mając chyba nic innego do roboty, karmi koty, które zanieczyszczają piaskownicę” - jakby dokarmianie dzikich zwierząt było wykroczeniem albo przestępstwem.

I tak trwa wojna o piaskownicę, z użyciem najcięższej, kamiennej artylerii i kamienia słów. Grupa wózkowych kontra emerytka i dwa (słownie dwa), dochodzące sporadycznie, na kilka minut dziennie – koty! Jakąż lekcje wrażliwości dają te matki, na oczach swoich małych dzieci rzucające kamieniami za kotami, do których garną się (o zgrozo!)  ich pociechy? Czego uczą, napadając z krzykiem na starszą panią, używając obelżywych słów, by oskarżyć ją o… brudzenie piasku w piaskownicy? Dlaczego nękają ją anonimami, napaścią, straszą urzędnikami? Wózkowym wydaje się, że tylko one, matki dzieciom, święte krowy mają prawa, a prawo starszej, samotnej osoby do spokoju i kojącego kontaktu ze zwierzęciem mogą odbierać i przyznawać według swego widzimisię.

Nikt we wspólnocie nie ma śmiałości wystąpić przed sforę rozgdakanych, okupujących piaskownicę dam, tkwiących tam całymi dniami (zamiast pójść na spacer z dzieckiem nad pobliską Odrę), palących papierosy  i rzucających pety gdzie popadnie, których dzieci w straszliwie rozklekotanych jeździkach czynią nieopisany hałas i dewastują kafle podjazdów i bruk miejsc parkingowych. Kto im powiedział, że karmienie kotów jest nielegalne, aspołeczne i wstrętne, a nie powiedział im, że znęcanie się nad zwierzętami jest karalne? Kto utwierdził je w przekonaniu, że mogą tu dyktować warunki, że ich potrzeby są najważniejsze i jedyne. We wspólnocie jest kilka innych grup, np. posiadający i parkujący samochody, właściciele psów, organizatorzy hucznych imprez nocnych – żadna jednak nie jest tak bezsensownie wojownicza.

Beta

2 komentarze:

  1. Niestety, niektórym na mózg się rzuca fakt,że dokonały tak "wiekopomnego" dzieła jakim zdaje im się romnażanie....Brońmy się przed tym, bo to ekstrema która ma spore szanse wychować równie roszczeniowe,koszmarne potomstwo..

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo mi miło, że odwiedziłaś mojego bloga, w dodatku poprzez stronę tak dawno opublikowaną... Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń