piątek, 7 września 2012

Wersja Roberta

Zobligowana poleceniem szefa, pojawiłam się wieczorem w luksusowym hotelu celem przekazania mu ważnych dokumentów. Splot okoliczności sprawił, że zostałam wzięta za płatną dziewczynę do towarzystwa, „panienkę”. Całe szczęście, że pojawił się jednak mój wybawca!

- Alicjo, mam dzisiaj wieczorem spotkanie z klientami w „Novotelu”. Czy możesz mi podrzucić wzór umowy kooperacyjnej na 20-tą? – zapytał mnie szef przez telefon. Właściwie było to pytanie retoryczne. Jestem asystentką dyrektora agencji reklamowej i nie mam ośmiogodzinnego dnia pracy.
- Tak, oczywiście. Będę w „Novotelu” z dokumentami! – odpowiedziałam karnie. Nie mam wyboru, zależy mi na tej pracy.
- Dobrze! – powiedział po prostu dyrektor. – Poczekasz na mnie przy recepcji.

Tak naprawdę byłam na niego wściekła. Jest piątek, a ja zamiast snuć plany rozrywkowego spędzenia czasu z przyjaciółmi, mam wykonać jakąś służbową przejażdżkę na peryferie miasta. Pokręciłam się jeszcze po biurze, po czym zapakowałam dokumenty i wsiadłam do służbowej Toyoty. Jedyna satysfakcja z pracy po godzinach to ta, że nie muszę martwić się o taksówki – pomyślałam z wdzięcznością. Samochód jest bardzo elegancki, a ja bardzo lubię go prowadzić.
Nie było dużego tłoku, a może ja jechałam zbyt szybko, bo dotarłam na miejsce przed czasem. Zostawiłam samochód na parkingu i weszłam do hotelowego holu. Szefa z klientami firmy jeszcze nie było. Rozejrzałam się bacznie i dojrzałam drink-bar. Tu się przechowam! Usiadłam na wysokim stołku i zamówiłam wodę mineralną. W barze było sporo mężczyzn w różnym wieku, oraz dwie inne kobiety. Oni taksowali mnie wzrokiem, a one patrzyły na mnie... wrogo! Zelektryzowało mnie nagle pewne podejrzenie. To miejsce (elegancki hotel), czas (piątkowy wieczór) i towarzystwo (panowie plus dwie mocno wydekoltowane kobiety)... Czy ja nie jestem czasami brana za panienkę „lekkich obyczajów”?!! Jestem sama, właśnie jakbym szukała towarzystwa.
Jakby na potwierdzenie moich obaw obok usiadł jakiś mężczyzna i rzucił do barmana:
- Martini dla tej pani, a dla mnie burbon z colą!

Nie od razu zorientowałam się, jest grane. Dopiero kiedy pojawił się przede mną kieliszek, zrozumiałam.
- Dziękuję panu za martini, nie skorzystam, zostanę jednak przy swojej wodzie mineralnej! – powiedziałam stanowczo, by nie miał wątpliwości, że nie siedzę tu w oczekiwaniu na darmowego drinka.
- Nie, to nie, jak chcesz… – mój sąsiad wzruszył nonszalancko ramionami. – Chciałem ci postawić.
Tylko dlaczego mówił do mnie per „ty”?
- Przepraszam, czy my się znamy? Zwraca się pan do mnie tak bezpośrednio... – zaoponowałam.
- Aahaa, obrażalska się znalazła! Może mam mówić „jej wysokość”?
- Nie rozumiem... – zaczynałam czuć się okropnie.
- Wyjaśnię ci dokładniej w pokoju!
- Pan oszalał! – powiedziałam z przekonaniem. W tym momencie dostrzegłam szefa, wchodzącego z grupą ludzi. Zerwałam się ze stołka, chwyciłam torebkę i wpadłam do holu.
- Panie dyrektorze, jestem tutaj!
- To dobrze. Ma pani to, o co prosiłem?
- Tak, oczywiście! – zaczęłam szperać w torebce. Ręce trzęsły mi się ze zdenerwowania.
- Co się stało, Alicjo?
- Ach, miałam nieciekawą przygodę w barze, gdy czekałam na pana. Chyba wzięto mnie za panienkę do towarzystwa – poskarżyłam się.
- To zabawne, nie wyglądasz na nikogo takiego. Zwłaszcza w tym służbowym garniturze... – pocieszył mnie szef.

Wziął dokumenty i właściwie przestał zwracać na mnie uwagę, zajęty swoimi klientami i milionami dolarów, które miał nadzieję zarobić. Poszłam do toalety poprawić makijaż. Ten komentarz na temat mojego ubrania zbił mnie z tropu. Obejrzałam się dokładnie w dużym lustrze. „Garniturem” szef nazwał mój granatowy kostium, w którym chodzę do pracy. Ale spódniczka jest grubo przed kolana, odsłania więc nogi, obute zazwyczaj w drogie szpilki (jedyny luksus na który sobie pozwalam). Poza tym biała bluzka pod spodem jest zawsze nie do końca zapięta pod szyją i wygląda z niej kawałek ładnego dekoltu! Może nie podoba mu się moja fryzura – ciemnoblond włosy upięte w schludny kok na głowie?
W zamyśleniu zaczęłam wyjmować spinki z włosów, pozwalając im opaść kaskadą na ramiona. Od razu przestałam grzecznie wyglądać, chociaż tamtemu typkowi w barze wcale nie przeszkadzał mój kok i poważna mina. Wyszukałam w torebce jaskrawoczerwoną szminkę, której używam na wieczorne wyjścia i to wyłącznie po godzinach. Pociągnęłam nią usta, w końcu jestem po pracy. Twarz zmieniła wyraz. Sama nie wiem, czemu to zrobiłam? Poprawiwszy sobie humor, ruszyłam do wyjścia. Na dobrą sprawę wieczór nie był jeszcze stracony. Zadzwonię zaraz do Karola i może złapię jeszcze moją paczkę. Na zewnątrz hotelu, przed drzwiami stał typ z baru i palił papierosa.
- Co, nie udało się złapać klienta? – zapytał z kpiną. - A mówiłem przecież, żebyś na mnie poczekała!
Zignorowałam go i poszłam w kierunku samochodu. Najwidoczniej ruszył za mną, bo przy aucie złapał mnie za ramię i obrócił twarzą do siebie:
- Nie tak szybko! Dam ci pięćset za noc! – poczułam zapach alkoholu i brutalne ręce przyciskające mnie do samochodu. Zaczęłam się wyrywać.
- Niech mnie pan puści! Bierze mnie pan za kogoś innego!
- Ten opór to część gry, tak? Zaraz sprawdzimy, jaką masz bieliznę pod spodem. Założę się, że jak wszystkie dziwki, nosisz czarne pończochy! – przycisnął mnie ciałem, a jego ręce zaczęły zadzierać mi spódnicę! Wreszcie dotarło do mnie, że sytuacja stała się niebezpieczna i najwyższy czas stanowczo zareagować. Facet był strasznie napalony, jego naprężoną męskość czułam na swoich udach.
- Ratunku! Pomocy! – zaczęłam krzyczeć, nie mogąc w ogóle wyrwać się z jego łap.

Napastnik nic sobie z moich krzyków nie robił. Szarpaliśmy się, gdy omiotły nas światła jakiegoś samochodu. Najwyraźniej scena zaniepokoiła kierowcę, bo wysiadł z auta:
- Co tu się dzieje? – zapytał.
- Spadaj, to moja sprawa! – powiedział agresywnie mój napastnik.
- Proszę mi pomóc, ten facet oszalał! – zwróciłam się do kierowcy, nadal w kleszczach obleśnych łapsk.
- Daj pan spokój, to dziwka! Mały konflikt, ale zaraz sobie poradzę! – facet z baru trzymał się swojej wersji wydarzeń.
- Nie jestem dziwką!
- Tak czy owak, ta pani nie życzy sobie pańskiego towarzystwa. Niech pan odejdzie, bo zawołam ochronę hotelu! – powiedział wybawca, szarpiąc go za ramię.
- Wcale się ciebie nie boję, ale co mi zależy... Nie chce, to nie! Poszukam sobie innej! – napastnik oddalił się w ciemność, a ja spojrzałam na obrońcę. Nie widziałam go dokładnie, ale był chyba „normalny”. Zaczynałam już powoli wątpić, czy w tym miejscu można spotkać normalnego mężczyznę.
- Dziękuję panu! Gdyby nie pan, nie wiem, jak by się to skończyło. Przyjechałam tu na wezwanie szefa, miałam tylko dostarczyć pewne dokumenty. Musiałam chwilę na niego poczekać, siedziałam więc w barze i zostałam przez tego faceta zaczepiona. Widocznie wziął mnie za panienkę do towarzystwa. Nie wiem dlaczego. Słyszałam, że mężczyźni potrafią rozpoznać kobiety takiego pokroju. Czy ja wyglądam na kogoś takiego?
- Może zmyliło go miejsce i to, że była pani sama – powiedział mój wybawca, ale w jego głosie brzmiało powątpiewanie. Chyba nie do końca wierzył w moją wersję wydarzeń. – Poza tym ma pani dość ostry makijaż. W takich miejscach nie należy nikogo prowokować. – A więc jednak przypisywał mi część winy za to, co mnie spotkało. Mimo, że dopiero po „starciu” w barze pomalowałam sobie usta i rozpuściłam włosy.
- Pojadę już do domu – powiedziałam, nagle potwornie zmęczona. Cała się trzęsłam.
- Podwieźć panią?
- Dziękuję, mam samochód – powiedziałam, otwierając auto.
- Takim eleganckim autem zazwyczaj jeżdżą dobrze zarabiające kobiety... – chyba chciał mi coś zasugerować!
- To służbowe auto! – powiedziałam wściekła i trzasnęłam drzwiami. Oni wszyscy chyba się dzisiaj na mnie uwzięli! Choćbym ubrała habit i przyjechała tu furmanką, wzięliby mnie za dziwkę. Tyle, że oryginalniejszą od innych!

Ruszyłam ostro, byle dalej od tego wstrętnego hotelu i obleśnych facetów, którzy w każdej kobiecie widzą... uhhh! Płakać mi się chciało ze złości. Zaraz będę w domu, wezmę ciepłą kąpiel i zafunduję sobie relaks przed telewizorem. Może będzie leciała jakaś komedia? Straciłam ochotę na rajd po pubach, a tym bardziej na męskie towarzystwo! Gdy wysiadałam pod domem, zatrzymał się tuż obok jakiś samochód. Wysiadł z niego... mój wybawca spod „Novotelu”!
- Przepraszam panią, chyba udało mi się tam na parkingu niechcący panią zdenerwować. Bałem się, że w nerwach spowoduje pani wypadek, dlatego jechałem za panią aż tutaj...
- Chciał pan po prostu sprawdzić, czy nie pojechałam do innego hotelu?
- Nie, naprawdę nie! Ja znam wszystkie dziwki w tym mieście!
- A to dopiero wyznanie!
- Niech mnie pani źle nie zrozumie. Pracuję w policji, w wydziale przestępstw zorganizowanych. Środowisko hotelowo-agencyjne, jako mocno powiązane z przestępcami, znam na wylot.
- Od razu poczułam się bezpieczniej!
- Trochę się napatrzyłem na różne sytuacje. Nawet pani nie wie, że czasem zwykły przypadek sprawia, że ktoś schodzi na złą drogę. Widziałem parę takich kobiet, z których okazja uczyniła prostytutki. Nie byłem pewien, czy pani nie była jedną z nich. Taką, która próbuje, zaczyna albo waha się, czy nie zostać.
Przez moment poczułam się głupio. Przypomniałam sobie moje zachowanie w toalecie. Po co rozpuściłam włosy i pomalowałam usta?
- Myślę, że trochę się usprawiedliwiłem. Czy nie należy nam się wobec tego filiżanka gorącej herbaty?
- Możliwe.
- Zapraszam panią. Czy jest tu w pobliżu jakaś kawiarnia? Nie znam za dobrze tej okolicy.
- Wątpię, to osiedle to jedna wielka sypialnia. Do kawiarni jeździ się do centrum. Wypada tylko zaprosić pana do mnie do domu.
- Czy to nie będzie dla pani krepujące?
- Skoro sobie wyjaśniliśmy kim jesteśmy i kim nie jesteśmy...

Robert był w kuchni cudowny! Ubrał się w mój fartuszek, zawinął rękawy błękitnej koszuli i smażył steki. Doszliśmy bowiem do wniosku, że jesteśmy nieco głodni. Ja przygotowałam sałatę, popijając czerwone wino, które otworzyliśmy do kolacji. Z radia sączył się przyjemny smooth jazz. Patrzyłam na niego ukradkiem. Nie jest typem mężczyzny, który natychmiast może być uznany za przystojnego. Raczej średniego wzrostu, chociaż dobrze umięśniony (widziałam w końcu jego ręce...). Ma za to bardzo sympatyczną twarz o bystrym spojrzeniu niesamowicie błękitnych oczu. Dlatego ładnie mu w tej koszuli... Jest też ciekawym rozmówcą. Rozmawialiśmy trochę o jego pracy, ale nie za wiele mi powiedział. Więcej o kobietach, które uprawiają nierząd, a które dobrze (służbowo) zna. Nastrój miedzy nami zrobił się tak bezpośredni, że przyznałam mu się wreszcie do irracjonalnego uczynku w hotelowej toalecie.
- Chciałaś coś sprowokować, nie do końca zdając sobie sprawę z konsekwencji - podsumował
- To w myśl teorii, że w każdej kobiecie tkwi odrobina dziwki?
- Nie, to raczej pęd do przygód. Niespełnione erotyczne marzenia. Może się nudzisz? Masz w ogóle stałego faceta? – zapytał niewinnym tonem.
- Mam faceta, ale to nic zobowiązującego.
- Ale przez moment miałaś ochotę spróbować z innym?
- Nie, chyba nie.
- No, a wyobraź sobie, że twoim klientem byłby facet, który napadł cię na parkingu!
- W życiu!
- Przecież prostytutka nie wybiera. Idzie z każdym, kto zapłaci.
- No, ale taka „lepsza”, hotelowa, chyba ma wybór?
- Żadnego. Co najwyżej trafi jej się facet, który wie, do czego służy prysznic. Wtedy może mówić o szczęściu.
- Nie pomyślałam o tym.
- Jeśli chcesz spróbować z nieznajomym, spróbuj ze mną… – Robert powiedział to tak lekkim tonem, że nie od razu zrozumiałam. Jakby nigdy nic dalej pilnował steków.
- Wcale nie chcę!
- Chciałaś w hotelu. Masz tutaj okazję. Jestem w stanie spełnić twoje skryte marzenie erotyczne.
- Tak, i potwierdzę twoją teorie. Poza tym nie jesteś już nieznajomym.
- Trudno nazwać mnie znajomym po godzinie... Więc jak? Ja jestem już gotów! – odwrócił się do mnie, zdjął fartuszek, bym zobaczyła, jak wypełnione są jego dżinsy. Zaczął odsuwać zamek, a ja stałam jak zahipnotyzowana. Za chwilę stał tylko w (pękających w szwach) slipach. Reszta wydarzeń potoczyła się szybko. Za szybko. Zrobiliśmy to w kuchni, na stojąco, opierając się o szafkę, w jakieś trzy minuty.
- To była „wersja z nieznajomym” - powiedział potem. – Zero słów, czułości i pocałunków. Za chwilę pokażę ci moją wersję, „wersję Roberta”, muszę tylko zebrać siły przez chwilę. Zdążymy zjeść steki...

Tego samego wieczoru, tyle że trzy godziny później, leżałam z głową na jego nagim ramieniu. Nigdy w życiu nie czułam się szczęśliwsza. Jedyne, na co zebrałam siły to lakoniczne spostrzeżenie:
- Wiesz, zdecydowanie wolę „wersję Roberta”...
Robert przyjął to ze zrozumieniem. Postarał się nawet o powtórkę dla fanki...

Tekst: Beata Łukasiewicz©

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz