sobota, 23 listopada 2013

OCZY BOGINI BASTET

Artur, znany w mieście łamacz serc niewieścich, w niesprzyjających dla siebie okolicznościach poznaje Joannę. Sam nie wie dlaczego, ale myśli o niej zbyt często. Czyżby wmieszała się w sprawę tajemnicza, egipska figurka?

Jedyna budka telefoniczna w okolicy była, oczywiście, zajęta. Ze złości kopnąłem kamyk i stanąłem zniecierpliwiony pod drzwiami. W budce jakaś panienka wykręcała dopiero numer. „Pewnie dzwoni do przyjaciółki, 10 minut jak nic! Jeśli nie złapię Pawła w ciągu trzech minut to jestem załatwiony!” – pomyślałem chyba tylko po to, żeby się bardziej zdołować. Wskazówki mojego swatcha nieubłaganie zbliżały się do niewłaściwego punktu na tarczy. Nie widziałem czy pannica już prowadzi rozmowę, bo długie, ciemne włosy zasłaniały całą twarz. Może w innych okolicznościach zainteresowałbym się nią... Przecież lubię brunetki! I świetna okazja do zawarcia nowej znajomości. Akurat zerwałem z Martą, miałem luz. Jest wprawdzie Alicja, ale dziewczyny tak szybko stają się nudne! „Trudno! Nie mam czasu i głowy do głupot. Czekają ważniejsze rzeczy: Paweł i interes!” – uspokoiłem w sobie instynkt łowcy. W roztargnieniu podszedłem jeszcze bliżej drzwi, spojrzałem przez szybę, a potem znowu na zegarek. Odkąd istnieją automaty na karty magnetyczne nie ma sensu awanturować się o czas trwania rozmowy. Każdy gada tyle, ile mu kredytu starcza. A ty, człowieku, stercz pod budką. Koszmar!

W tym momencie ujrzałem ciemność i gwiazdy, choć dzień był, jak to w czerwcu, słoneczny. Dopiero straszliwy ból w nosie przywrócił mi świadomość. Usłyszałem słowa, które prawdopodobnie były skierowane do mnie:

- Boże, strasznie pana przepraszam! Moja wina, wyskoczyłam z budki jak z procy. Nie zauważyłam, że ktoś w ogóle stoi tuż przy drzwiach. Czy nic się panu nie sta... jejku! Leci panu krew z nosa!!

- A co, wolałaby pani colę? – spytałem z przekąsem, bo mnie wkurzyła. „Nie zauważyłam, że ktoś...” – dobre sobie! Jak można mnie nie zauważyć?? 192 centymetry wzrostu i uroda powalająca panienki w promieniu 150 kilometrów! Narzeczona w każdym pubie w mieście! A ona mnie po prostu nie dostrzegła!

- Obawiam się, że zaraz pobrudzi pan sobie koszulę... Poszukam jakiejś chusteczki... Cholera, nie mam. Wyleciałam z domu bez torebki, tylko żeby zadzwonić...

- Ja chyba mam jakąś chusteczkę... – pogrzebałem w kieszeniach, ale bez rezultatów. Wszystkie moje chusteczki zużywają zawsze panienki, z którymi akurat zrywam...

- Wie pan co? Mieszkam tu niedaleko. Chodźmy do mnie, do domu. Zrobię panu okład z lodu, bo nos wygląda koszmarnie!

- Piękne dzięki, mam nadzieję, że obejdzie się bez operacji plastycznej. I może przestaniemy sobie „panować”? Jestem twoją krwawą ofiarą, należą mi się chyba jakieś względy? Mam na imię Artur – zacząłem ją podrywać tylko po to, by się przekonać, czy nadal jestem w myśliwskiej formie. Podałem dziewczynie rękę zadzierając jednocześnie nieco głowę. Czułem, że mój nos jest na granicy wybuchu. Cóż, pod budką telefoniczną odbyły się prawdziwe, krwawe jatki! Dziewczyna ujęła moją dłoń, powiedziała, że ma na imię Joanna i stanowczo poprowadziła w sobie tylko wiadomym kierunku. Jak na rzeźnika miała delikatne dłonie... Nie szliśmy długo. Mieszkała na piętrze w domu na wprost budki.

Pierwszą rzeczą, jaką ujrzałem po wejściu do jej mieszkania był... aparat telefoniczny! „To już szczyt wszystkiego” – pomyślałem naprawdę zły. Zauważyła moje spojrzenie, bo usprawiedliwiła się szybko:

- Dzwoniłam do kogoś na komórkę, a nie chciałam, by rozpoznał mój numer telefonu...

„Pewnie wydzwaniała do kochasia, który ją lekko olewa. Górą nasi!” – pomyślałem z satysfakcją. Joanna zaprosiła mnie do pokoju i wyszła do kuchni po lód. Pokój był niezwykły – na ścianach aż pod sufit ciągnęły się półki z książkami. Mogłyby spokojnie zapełnić kilka dużych hurtowni. Poza tym stało tu kilka ciekawych przedmiotów: posążki, starożytne naczynia, tajemniczego przeznaczenia przedmioty. Kątem oka dostrzegłem jakiś ruch. Mój wzrok padł na niedużą figurkę kobiety z ciemnego drewna. Stała z rękoma skrzyżowanymi na piersiach. Była naga, z przepaską na biodrach. Artysta wyrzeźbił ją oryginalnie. Z głową kotki. Figurka patrzyła na mnie oczami w kolorze miodu. Kawałki nieznanego mi kamienia, przycięte w kształt migdała były wciśnięte w drewno. Poczułem nagle, jakby przeszywało mnie badawcze spojrzenie żywej kobiety... Niesamowite wrażenie.

- Można powiedzieć, że zawarliśmy swoiste braterstwo krwi – powiedziała ze śmiechem Joanna, pojawiając się z lodem.

- Uhm, jak na filmach o Indianach. Słuchaj, co to za figurka? – zapytałem wskazując kobieto-kotkę.

- Egipska. Mój ojciec jest etnografem i archeologiem. To jest Bastet, bogini przedstawiana jako kobieta z głową kota. Patronka wiedzy tajemnej, magii. Piękna, prawda? Jest potrójnie bezcenna, bo ma oczy z orykalku, legendarnego kamienia Atlantów. Podobno były z niego zbudowane mury Atlantydy. Zmieniały kolor, gdy nadchodziło niebezpieczeństwo... – Joanna zbliżyła się do mnie i zaczęła robić okład na moim spuchniętym już nosie. On też zmieniał kolor. I bez tego wiedziałem, że nadchodzi niebezpieczeństwo.

Miałem wreszcie sposobność, by się przyjrzeć Joannie. Nic nadzwyczajnego. Uroda dość przeciętna, chociaż należy jej się plus za naturalność. Ładne usta, nieduży nosek. Hm, właściwie... im dłużej patrzyłem, tym bardziej... Chwila! A oczy? Migdałowy kształt, wielkie. Miodowo-złocisty kolor tęczówki jak u figurki Bastet. Czarne brwi i gęste rzęsy, jak wachlarz. Nie, to nie są pospolite oczy. Nie są nawet przeciętne. Czegoś równie pięknego nigdy nie widziałem! Chyba, że u Bastet.

- No, chyba uporaliśmy się z problemem – powiedziała, mocując okład na mojej twarzy. – Posiedź z tym chwilę spokojnie... W tym momencie zadzwonił telefon. Joanna  wyszła do przedpokoju. Nic nie mogłem zrozumieć z cicho prowadzonej rozmowy. Jakieś pojedyncze słowa: nie mogę ci ufać... dlaczego kłamiesz... „Chyba facet od komórki” – pomyślałem. Ale tym razem bez satysfakcji. Dziewczyna wróciła smutna i roztargniona. Rozmowa nam się nie kleiła. Po kwadransie mój nos poczuł się na tyle dobrze, że obaj mogliśmy wyjść...

Przez kilka najbliższych nocy ciągle śniły mi się orykalkowe oczy. Nie wiem, czy były to oczy Bastet czy Joanny, ale emanowało z nich złociste, przyjazne  światło. Może mnie hipnotyzowały, bo  pragnąłem patrzeć w nie bez końca. W ciągu dnia jednak, zajęty zwykłym młynem (opędzaniem się od panienek) nie miałem czasu myśleć o Joannie czy też egipskich boginiach. Kolejna okazja nadarzyła się dopiero dwa tygodnie później. Paweł wyciągnął mnie do night-clubu, bo znów motał tam jakiś interes. Były z nami dwie lalki z rodzaju „dwa zet” (zaliczyć, zapomnieć). Z powodów taktycznych - kobiety na spotkaniach biznesowych odwracają po prostu uwagę przeciwnika. Siedzieliśmy już przy stoliku, gdy ujrzałem Joannę. Zmieniona była nie do poznania: czarna sukienka z dekoltem, makijaż, Francja elegancja. I w dodatku jakiś supermen u jej boku! Wysoki blondas, wcale nieźle zbudowany. Ukłoniłem się jej z daleka. Paweł zamarł:

- Skąd znasz tę piękność? – zapytał z najwyższym zdziwieniem.

- To dokładnie ta sama panienka, która rozkwasiła mi nos! Daje słowo, nie wyglądała wtedy tak pięknie!

- A kim jest ten gość, który z nią przyszedł? Wydaje się jakiś znajomy... zamyślił się Paweł.

- Może sobie przypomnisz – wtrąciła się Ewka, jedna z naszych lalek. – To właściciel sklepu muzycznego w Rynku. Jest w mieście od niedawna, taki światowy krążownik. Znam go z kilku imprez... – jeśli Ewka mówiła, że go zna, to on nie był aniołem. Ewka znała większość facetów w tym mieście i to od tej najintymniejszej strony. Półświatek. Nie wyłączając mnie. Wieczór toczył się dalej. Zerkałem na Joannę od czasu do czasu. Chyba nie bawiła się  zbyt dobrze. Podeszła do mnie zresztą, by zapytać o nos. Porozmawialiśmy chwilkę. Była smutna. Chciałem sprawić, by jej oczy uśmiechnęły się do mnie, ale to chyba nie było dobre miejsce i czas. Z godziny na godzinę jej facet był coraz mniej trzeźwy. Zaczął kleić się do jakiejś babki, potem dostrzegł Ewę i przestał zwracać uwagę na kogokolwiek innego. Joanna podeszła do mnie ponownie:

- Czy mógłbyś odprowadzić mnie do domu? Wiesz, gdzie mieszkam... – poprosiła cicho. Wyszliśmy stamtąd natychmiast. Na zewnątrz szalała noc czerwcowa. Dziwne, nigdy nie dostrzegałem pór roku...

- Przepraszam, że pomieszałam ci wieczorne plany. Pewnie chciałeś jeszcze zostać w klubie? Właściwie wcale się nie znamy, a proszę cię o przysługę.

- Przecież zawarliśmy „braterstwo krwi”! Nie przejmuj się, poradzę sobie. Poza tym twoje towarzystwo sprawia mi ogromną przyjemność – powiedziałem. Wyjątkowo nie bajerowałem.

- Dobrze, że chociaż tobie. Mój towarzysz był wyraźnie znudzony...

- To palant! – powiedziałem. Nie wiem, dlaczego podsumowałem go tak brutalnie, bo patrzyłem na niego w klubie i jakbym patrzył w lustro. Zachowywałem się często identycznie. Ale nigdy nie miałem przy sobie dziewczyny o takich oczach jak Joanna...

- Bardzo mi na nim zależy... Zależało! – powiedziała z nagłym postanowieniem, a we mnie aż coś podskoczyło z radości. Jest zatem szansa, że będę częściej patrzył w miodowo-bursztynowe oczy Bastet. Nie, nie Bastet! Joanny...

Tekst: Beata Łukasiewcz©, zdj. secretsnicholasflamel.wikia.com

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz