niedziela, 10 listopada 2013

Uciekające złoto

To niesamowite, jakie nagromadzenie złotych zgub mi się ostatnio zrobiło...

Po zgubieniu i znalezieniu egipskiej bransoletki w Dreźnie (opisanym niedawno w poście pt. Zwariowany weekend w Dreźnie), bezcennego dla mnie amuletu, miałam kolejną przygodę. Zaraz następnego dnia po powrocie z tego wyjazdowego weekendu pojechałam wieczorem do galerii handlowej coś tam sobie załatwić. Weszłam dosłownie do 3 sklepów i już, już miałam, kobiecym zwyczajem, zdobyć czwarty, gdy tknęło mnie jakieś przeczucie - i zerknęłam na rękę. No tak, nie mam drugiej bransoletki (ta egipska była w naprawie) - równie dla mnie cennej. 
Od lat bowiem noszę dwie, nie zdejmuję ich nigdy - druga została kupiona wieki temu we Florencji na słynnym Ponte Vecchio - moście złotników. To najstarszy z florenckich mostów, pochodzi  z XIV wieku, ale tak naprawdę drewniany most był tu już w czasach starożytnego Rzymu. W XIII w. powstały tu pierwsze sklepy, początkowo rybne. W XVI w. na ich miejsce pojawiły się warsztaty jubilerów i złotników. Nie jest to może najpiękniejszy z mostów (poniżej focia z 2001 roku, z rodzicami), ale jaką owiany legendą i jakąż patyną wieków pokryty!


W jednym ze sklepów złotniczych wówczas rodzice kupili mi złotą bransoletkę - prezent na 40-te urodziny. Była dla mnie niezwykła, gdyż naśladowała stary wzór Etrusków. A właśnie wyprawa śladami etruskich grobowców zawiodła nas w 2001 roku do Toskanii. No i masz ci los, ta druga bezcenna ozdoba z mocą piękna sprzed 2500 tysięcy lat - właśnie ode mnie uciekła. 
Wróciłam natychmiast swoim śladem, pytając w odwiedzanych sklepach, czy ktoś nie znalazł mojej zguby. Potem przejrzałam parking pod galerią i trasę od samochodu do sklepów w centrum handlowym - nic.
Po powrocie do domu obejrzałam okolice garażu, garaż, wreszcie sprawdziłam samochód (może spadła mi z ręki w kabinie), torebkę - nic. Kamień w wodę. Tym razem modlitwy do św. Antoniego uznałam za bezcelowe do kwadratu - raz mi przecież pomógł w nieprawdopodobny wręcz sposób, ale drugi - nie, to niemożliwe, ileż można liczyć na wyrozumiałość Antoniego? Minęły dwa dni, zdążyłam już odebrać z naprawy egipską, pierwszą zgubę. Cieszyłam się z odzyskania bransoletki, ale zgubienie drugiej martwiło mnie podobnie. Uknułam sobie nawet hipotezę, że ta druga się zgubiła, by sprawdzić, czy będę za nią tak samą rozpaczać, jak za pierwszą.
Jestem w pracy, sięgam po torebkę, szukając czegoś, stawiam ją więc na biurku i patrzę z góry, bo wyciągam coś tam. Moja torebka to taki worek, w którym jest druga, mniejsza, zamykana na zamek. Patrzę więc i coś mi się tam błyszczy na dnie tegoż worka. Co to? Co to???? Co to????????? O rany, moja etruska bransoletka!!!!! Zerwała się i spadła prosto do mego przepastnego torbiszcza. Ooochhh, święty Antoni, ależ Ty masz do mnie cierpliwość!!!!!!
Jeśli ktoś uważa, że te zguby i znalezienia to pryszcz, no to teraz najgorsze: jest trzecia zguba. Tym razem już nie moja, ale przyjaciółki. I to tej zasłużonej znalazczyni pierwszej zgubionej w Dreźnie bransoletki. Małgosia zgubiła złoty kolczyk. Prawdopodobnie w autobusie, w drodze do pracy. Poprosiła już moją mamę o wsparcie u Antoniego - ale zguba zaszyła się na amen... Tym razem sprawa wygląda beznadziejnie do sześcianu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz