niedziela, 6 października 2013

Bułgarski deser z dyni - nie polecam

Jeszcze w bułgarskim klimacie będąc (tzn. w nawiązaniu do mojego poprzedniego postu - relacji z wakacji) akurat trafiłam na przepis na bułgarski deser dyniowy.

Pochodzi on z książki kucharskiej zredagowanej przez europejskie i pozaeuropejskie towarzystwa kardiologiczne. Książkę otrzymałam na konferencji prasowej Polskiego Towarzystwa Kardiologicznego, a receptury są przygotowane pod kątem profilaktyki i terapii chorób serca. Zatem dieta to z założenia lekka i przyjazna w zapobieganiu schorzeniom kardiologicznym.

Piękna edytorsko pozycja zachęciła mnie do eksperymentowania. Kiedy natknęłam się na hasło: Bułgaria i deserowe wydanie dyni natychmiast wzięłam się do roboty, bo na zgubę kulinarną Andrzejka, dynię zawsze mam pod ręką... Nie ustaję bowiem w wysiłkach, by przekonać go w sezonie jesiennym do tego warzywa, co przychodzi mi, przyznam szczerze, z wielkim trudem. Wszystkie wykonane do tej pory dyniowe dzieła sztuki kulinarnej zyskały pochwałę za wygląd i... to by było na tyle. Myślałam, że deserem go wreszcie złamię, tymczasem sama w nim nie zagustowałam i pół wylądowało w koszu.

Potrzebny był kilogram dyni, 1/3 szklanki ryżu, tyleż mąki, 800 ml odtłuszczonego mleka, 3 jaja, 3 łyżki cukru, cynamon i wanilia, 2 łyżki posiekanych orzechów włoskich. (uwaga, aktualizacja! zapomniałam o cukrze i orzechach włoskich!!!)

Dynię należało obrać, pokroić w kostkę i obtoczyć mąką. Naczynie żaroodporne natłuścić, na dno wysypać ryż, na to warstwę dyni uprzednio obtoczonej w mące (sic!). Jaja rozmieszać z mlekiem jak na omlet, dodać wanilię i cynamon, zalać dynię tą miksturą. Piec 25 minut w 180 st. C.

Pierwszym problemem był sos, który wyglądał na rzadki. Dodałam ciut mąki do niego, ale tak czy siak po 25 minutach pieczenia deser ani drgnął. W sumie piekłam to cholerstwo chyba z 1,5 godziny i podkręciłam temperaturę. Dopiero w 200 stopniach zaczął się jakoś porządnie zachowywać - napuszył się i zaczął wyglądać jak suflet. Zgęstniał i stwardniał, pod domu rozchodził się apetyczny zapach cynamonu. Akurat był Dzień Chłopaka i Andrzej przypadkiem przyprowadził do domu kolegę z jakąś sprawą, więc wmówiłam chłopcom, że to prezent dla nich i uraczyłam ciepłym deserem dyniowym. Kolega się zajadał, my z Andrzejkiem miny mieliśmy takie antydyniowe. Kolega wziął dokładkę, a my męczymy się z pierwszą porcją... W końcu Andrzej zaproponował koledze, ze dostanie deser na wynos, skoro mu tak smakuje...

No ale mimo wszystko nie załatwiło to naszego problemu, bo deseru zostało dużo, a chętnych do konsumpcji było brak. Przez chwilę rozważaliśmy  czy nie poczęstować sąsiadów, ale pora była już późna, więc...

Wzięłam go nazajutrz do pracy sądząc, że jak głód mnie przyciśnie, to dam radę - ale gdzie tam! Muszę przyznać rację Andrzejowi - dynia naprawdę czasem lepiej wygląda, niż smakuje, howgh...

2 komentarze:

  1. Ja zaś przerabiam na różne dania dynię i zajadamy się z Elą od kremu, przez mus, risotto, desery po ciasto. Ale kwestia gustu. A jeśli chodzi o przepisy, to już dawno z nimi zerwałem. Kombinuję sam. W wielu książkach czy popularnych gazetach, przepisy nie są sprawdzone, Nikt nigdy tego nie ugotował. A czytając je już na wstępie można się zorientować, że nie ma szansy by wyszło.

    OdpowiedzUsuń
  2. No nabrałam się na dzieło: R. Ferrari, C. Florio "Europejska książka kucharska" - zdrowe diety, zdrowe serca - pod redakcją wydania polskiego Władysława Grzeszczaka, ROBERTA SOWY itd. Pan Sowa zdaje się, że nazwiskiem firmował jako taką wykonalność tych dań. A może się mylę.
    Dziękuję za wizytę, dawno Cię tu nie było, pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń