niedziela, 2 lutego 2014

Beatka w opałach (motoryzacyjnych)

Ależ miałam sobotę, dopiero do siebie dochodzę...

Zaczęło się niewinnie - pojechałam przed południem na myjnię (bo w odróżnieniu od wschodniej Polski we Wrocławiu było plus 10 stopni i  wiosenne słońce, które sprawiło, że zachciało mi się wyszorować autko...). Po umyciu w zaprzyjaźnionej ręcznej myjni pojechałam jeszcze coś pozałatwiać "na mieście", a tu mi zaczyna migać ikonka akumulatora na wyświetlaczu. Ponieważ wożę ze sobą instrukcję obsługi samochodu (czy to nie genialne?), zaglądam na jakimś skrzyżowaniu przez ramię do książki, gdzie zauważam najpierw zdanie: "niskie ładowanie akumulatora" i zaraz potem "jazda z niskim poziomem elektrolitu grozi nieodwracalnym uszkodzeniem akumulatora a nawet wybuchem". Rany boskie!!! Włos zjeżył mi się na głowie, postanowiłam więc zawrócić do domu, bo wydedukowałam, że... z bombą jeżdżę. A miałam jeszcze zatankować! Nic z tego, boję się jechać na stację w uzbrojonym w akumulatorowy niewybuch, samochodzie...

Niezwykle rozsądnie (jak na kobietę za kierownicą) zawracam do domu, by zasięgnąć porady Andrzejka i ewentualnie serwisu. Nie wjeżdżam do garażu (ten wybuch...), zostawiam auto w uliczce dalej, gdzie nie ma zabudowań i pędzę do męża, który majstruje coś w piwnicy. Opowiadam roztrzęsiona, czytamy w instrukcji, że trzeba się zgłosić do ASO. Andrzej idzie jeszcze zajrzeć pod maskę, do akumulatora. Płyn jest. Nic niebezpiecznego nie widać.

Dzwonię do serwisu. Pan radzi mi przyjechać. Pytam, czy mogę się poruszać sama? Ustalamy, że mam do pokonania 10 km (ASO jest na południu miasta, a ja mieszkam na północy - przez cały Wrocek będę jechać głównymi arteriami!), mam nie włączać świateł mijania, tylko na pozycyjnych i prawdopodobnie dojadę. A jak coś, to auto mi się zatrzyma w czasie jazdy...

No pięknie! Proszę więc męża, żeby jechał za mną i mnie ubezpieczał - wiedząc, że mam awarię będzie uważał i nie wjedzie mi w tyłek...

Z duszą na ramieniu jadę. Powyłączałam klimę, radio, zaświeciłam pozycyjne tylko - i w drogę. Po 2 km stoję akurat na światłach na wielkim rondzie, a tu komunikaty mi wysyła Bella, że właśnie przestał działać ABS, ASR, VOD, nie działa żadna z 8 poduszek powietrznych. Nic to jadę dalej. Zaczyna świecić się ikona zaciągniętego hamulca ręcznego!!!! Znaczy się co: mam te hamulce, czy ich już nie mam? Po kolejnym kilometrze Bella uprzejmie mnie informuje, że wyłączyła Hill holdera (na szczęście nie jestem w terenie górzystym...) i że temperatura oleju jej się nie podoba (a główny wskaźnik jest OK) i pisze do mnie komunikat, żebym natychmiast wyłączyła silnik. No to zjeżdżam w boczną uliczkę - kierunkowskazy już nie działają, Andrzej jakimś cudem się orientuje i zjeżdża za mną. Staję. Nie mogę wyłączyć silnika ani wyjąć kluczyka (elektronicznego), PANIKA na maksa. Dzwonię do serwisu (telefon też mi się rozładowuje...), a oni na to, że muszę wezwać lawetę. Czekamy, czytając instrukcję i to, jak wyjąć kluczyk ze stacyjki awaryjnie. Okazuje się to bardzo sprytne: w kluczyku jest schowany bolec, który wkłada się w maleńki otwór przy kluczyku, by zwolnić blokadę. Genialne!

Po 40 minutach pojawia się zbawca żółtą półciężarówką, odpala auto kablami, Andrzej wjeżdża mi na lawetę (w życiu bym tego sama nie zrobiła, nie w tej trzęsiawce, w której byłam), Bella zostaje przypięta pasami jak jakiś pacjent psychiatryczny - i jedziemy do serwisu. Po drodze wymieniam uwagi z panem lawecistą, który mnie informuje, że dużo aut z myjni musi holować,  bo jak myją silnik czy podwozie, to zalewa się często alternator i problemy z autem są. Hmmm, przecież ja nie myłam podwozia, ale zostawiłam kluczyk panu w myjni i poszłam na zakupy, może on coś zbroił?

Dojechaliśmy do serwisu, auto zostało tam na weekend, zabiorą się do niego w poniedziałek. Kompletnie wykończona stresem wróciłam do domu po 15-tej i już nie miałam na nic siły - a wieczorem wybieraliśmy się na "domówkę"  w stylu Kasyno Royale - prywatną imprezkę. Mieliśmy się pięknie ubrać w długie suknie, pić szampana i grać w ruletkę, Black Jacka i pokerka (jak karnawał, to karnawał!). Jakoś się zebrałam jednak i o 19.00 dotarliśmy do przyjaciół. "Hazardowaliśmy" się do 1 w nocy... Gra i szampan najwyraźniej podziałały jak melisa albo inny Walerin...

zdj. gadzetomania.pl

6 komentarzy:

  1. Drogowe perypetie na najwyższym poziomie. Podziwiam Twoją rozwagę i to, że masz głowę na karku, bo ja spanikowałabym po pierwszym ostrzeżeniu!
    Najważniejsze, że Bella dała radę i się nie poddała na tym wielkim rondzie (olaboga! wyobraziłam sobie to!).
    Teraz już jestem pewna, że baba za kierownicą to mit!
    Gratulacje! : )

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetnie to Opisałaś, Beatko:)))
    Dzielna z Ciebie Baba:))) I niech ktoś teraz mi powie, ze kobiety nie wiedzą, jak sobie poradzić w kryzysowych sytuacjach:) Ja zostawiłabym samochód na środku drogi:)
    No, ale ja świadomie i z pełną odpowiedzialnością nie jestem kierowcą ,mimo różnych podchodów w tym względzie Mężula. Odpowiadam niezmiennie, że póki drzewa są drewniane,a nie gumowe - na prawo jazdy nie idę:)))

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie jestem z siebie dumna, bo trzęsłam się jak galareta, no i był ze mną mężczyzna, więc jednak nie do końca samodzielnie dałam radę...

    OdpowiedzUsuń
  4. Witaj, Maryniu, stres był i tak, ale czy uwierzysz, że kiedyś pisywałam do CKM-u porady motoryzacyjne? Że np. dziurawą chłodnicę można naprędce gumą do żucia załatać...
    I posłuchaj męża. Mój mnie też namówił na zrobienie prawka, dopiero 20 lat temu, byłam już po 30-tce i broniłam się mocno, a teraz naprawdę mu za to dziękuję prawie codziennie. Własne auto (bo też mi od razu samochód kupił, i wcale nie nowy i drogi, tylko żebym mogła sama jeździć) daje duuuuuuuuuuuuuuużo wolności. Polecam!

    OdpowiedzUsuń
  5. No dobra dobra!
    Tylko co z tymi drzewami????
    W dalszym ciągu nie są gumowe:)))
    Miłego dnia, Beatko:)

    OdpowiedzUsuń
  6. Oj tam, oj tam, obłożysz poduszkami te wokół domu, poćwiczysz na podwórku najpierw, a potem w drogę!
    Ja na początku tez się "rozgrzewałam" wokół domu, ustalałam najłatwiejsza trasę (żeby nie było za dużo skrętów w lewo) i dopiero jechałam np. 3 kilometry do pracy... :-)

    OdpowiedzUsuń