wtorek, 30 lipca 2013

Durian, czyli owocowe smaki i zapachy Azji

Od kilku tygodni chciałam napisać post o niesamowitych owocach, które swego czasu jadłam podczas podróży do Azji. Część z nich przybywa już do naszych supermarketów (np. pittaja, liczi), ale wiele jest po prostu nie do zdobycia. I nigdy nie będzie, z pewnych intrygujących względów.

Najbardziej dziwacznym i kontrowersyjnym owocem świata, przez wielu nazywanym królem owoców i przez równie wielu znienawidzonym jest DURIAN. To najbardziej według mnie zagadkowy owoc, gdyż jego zapach jest zniewalająco śmierdzący, a smak (jak dla mnie) - raz wręcz niebiański to znów… obrzydliwy. O ile zapach można porównać do wielu śmierdzących potraw, jak np. gnijąca cebula, stare skarpety itp., to smak duriana jest zmienny. Raz wydawało mi się, że jem budyń waniliowy z dodatkiem advocata, a raz – że stare warzywo, a dokładniej tak jak pachniał - zgniłą cebulę. Duriana nie można (w Bangkoku) przynosić do hotelu ani jeść w środkach komunikacji publicznej. Jest sprzedawany na ulicy, a straganik wyczuwa się z odległości kilku metrów – bo tak „zajeżdża”. Sprzedają go różnie - w cząstkach (jak na zdjęciu), albo w całości (tak nabyliśmy go np. na Bali, ale sprzedawczyni nam go później własnoręcznie obrała – chciała chyba zobaczyć, jaką będziemy mieć minę podczas degustacji, oczekiwała ubawu, a my już starzy wyjadacze durianowi byliśmy…). Jest dużym owocem, wielkości sporego podłużnego arbuza, ma smoczą skórę – pokrytą dziwnymi łuskami co  widać na zdjęciu po lewej.

Jeszcze większym od duriana, wręcz olbrzymim owocem jest JACKFRUIT czyli chlebowiec. Wygląda jak bochen wiejskiego chleba, jest żywozielony i pokryty jak durian kolcami, ale mniejszymi i nie kłującymi  – takie raczej różki to są (widać na zdjęciu z prawej, które zrobiliśmy na ulicy w Bangkoku). Ten owoc ma wspaniały żółty miąższ, który dzieli się na cząstki. Owoc jest słodki i przeprzeprzesmaczny! Nie wydziela przykrego zapachu, ale jest nietrwały – z tego powodu nie dotarł do Europy. Można natomiast kupić u nas np.  zieloną herbatę aromatyzowaną jackfruitem.

Jeśli zgodzimy się z tezą, ze durian jest królem owoców, to musi być i królowa. Dla wielu osób jest nią niewątpliwie MANGOSTAN. Niewielki owoc w kształcie i rozmiarze pomidora, ale koloru bakłażana, z twardą skórką pod którą chowa się delikatny biały miąższ podzielony na ząbki przypominające… czosnek. Smak jest zdecydowanie owocowy: kremowy i po prostu słodko mangostanowy. Pycha! W dodatku mangostany mają niesamowite właściwości lecznicze. (na zdj. z lewej ten najbardziej fioletowy).

Na zdjęciu obok fioletowych mangostanów i kolczastych czerwonych  liczi leżą niepozorne beżowe kuleczki – nie wiem, jak się nazywają, skórkę się obiera palcami (jest dość łamliwa i krucha), a środek to  lekko przezroczysta kuleczka – słodka i winna, równie smaczna jak liczi. Pittaja, czyli smoczy owoc (na zdj. w górnym lewym rogu widać 2 egzemplarze) wygląda przepięknie i w środku i na zewnątrz, ale nie oszołomiła mnie smakiem tak jak mangostany.

Nie mam natomiast zielonego pojęcia jak się nazywają te czerwone niby grzybki – były twarde i kwaśne w smaku, ale zjadliwe.

Zajadaliśmy się też namiętnie zwykłym pomelo - tylko jak oni je w Tajlandii podają! No i nie z Chin chyba ten owoc był, tylko własny, tajski, bo przesmaczne, a kupuje się na tacce zafoliowane, na świeżo obierane przez pana sprzedawcę/panią ze skórki  i albedo. Potem namiętnie kupowaliśmy chińskie pomelo w polskich supermarketach, ale niestety nigdy już nie trafiliśmy na ten smak z Tajlandii.

Kilka pierwszych owoców np. w Tajlandii nabyliśmy i degustowaliśmy, gdy popłynęliśmy do miasta na wodzie niedaleko Bangkoku, w którym odbywa się niesamowity wodny targ. Straganami są łódki, kobiety mają przecudne nakrycia głowy i jak chce się coś kupić - trzeba przeskakiwać z łodzi na łódź lub przywoływać, by dopłynęła do pomostu przy drewnianej chacie, przy której jest centrum targowiska.

I takie to mnie naszły owocowe refleksje w czasie upalnego polskiego lata, gdy pisząc to obżeram się papierówkami, zerwanymi prosto z własnego drzewa...

2 komentarze:

  1. Bardzo podoba mi sie opis tych owocow.Jadlam wszystie z nich sa bardzo pyszne.Takie owoce mozna przywiezdz do Polski,pod warunkie ze sa w puszcze we wlasnym syropie ,no jak nasze komooty.

    OdpowiedzUsuń
  2. Witaj, Iwonko. No w puszce można przywieźć, ale to nie to samo, co świeży, kupiony na targu i podany przez miłego sprzedawcę zadziwionemu turyście :-) Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń