piątek, 26 lipca 2013

Naleśniki po australijsku i kraj malinami płynący...

Mam gości z Australii. Serwowałam im naleśniki z  serem, posypane owocami i ozdobione kleksem własnoręcznie ubitej śmietany kremówki - i przy okazji dowiedziałam się, że w Perth (bynajmniej tam) jada się naleśniki nie tak "na bogato" - są to bowiem same placki posypane cukrem i skropione cytryną!

Moje, na sposób polski szalenie im jednak smakowały, a zrobiłam je tak:

Do placków usmażonych przez mamunię (nie miałam czasu samodzielnie, bo w pracy byłam) przygotowałam farszyk serowy z sera w wiadereczku (0,5 kg) firmy Jano. Może lepszy byłby twaróg, bo ten użyty przeze mnie ser na sernik jest mocno homogenizowany, ale łatwiej się za to wyrabia. Dodałam cukier waniliowy (ale prawdziwy, czyli cukier trzcinowy z utartą wanilią), żółtko i cynamon. Serową masę nakładałam na placki naleśnikowe i składałam w chusteczkę. Następnie odrobinę masełka na patelnię i naleśniki na to (pod przykrywkę), by się lekko przegryzły (zwłaszcza, że jest w farszu surowe żółtko). W międzyczasie ubiłam mikserem 30% śmietankę kremówkę i opłukałam różne owoce: maliny, poziomki (w ogrodzie mam, mniam!), truskawki, jagody, czarne porzeczki i wiśnie (tez własne, ogrodowe) - tyle, że trzeba ostrzec "zjadaczy" iż nie są wydrylowane. Serwowałam naleśniki na dużym obiadowym talerzu, posypane miksem owocowym ( a więc nie w środku, tylko na wierzchu) i ozdobione kleksikiem bitej śmietany.

Uszy się kangurzycom trzęsły i tyle! A wiśnie zrobiły furorę - u nich TAKICH owoców nie ma!!!! Podobnie jak poziomek, porzeczek, a pudełko malin (u nas to małe, które teraz kosztuje ok. 4 zł) w Australii kosztuje 20 dolarów... Jesteśmy więc krajem malinami płynącym!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz