środa, 15 maja 2013

Beatka, owady i róża

W sobote byłam na naszej łące za miastem, wykopałam sobie (łapkami Andrzeja) dwie przecudnej urody kępki chwastów z zamiarem przeflancowania ich do ogrodu oraz małą brzózke, o której też marzyłam już od lat, a się nigdy nie składało. Cuś mi wlazło pod nogawkę widocznie, bo gdy wróciłam do miasta i byłam akurat w sklepie, użarło mnie w stopę. Nie widziałam jednak, co to. Po powrocie do domu ranę niewielką zdezynfekowałam, wtarłam maść z antybiotykiem i tyle. Jednak nie chciała zniknąć, więc w poniedziałek, gdy czułam swedzenie, a noga jakby mi miała odpaśc i miałam dreszcze, postanowiłam pokazać ranę lekarzowi. Koleżanka w pracy, farmaceutka powiedziała wprawdzie, że to pewnie meszka mnie uchlała, ale jako że się boje kleszzcy, chciałam się skonsultować. Dostałam sie do gabinetu we wtorek, gdy objawem był swędzący pagórek nad kostką, czerwonawy i nabrzmiały, wielkości 5-cio złotówki. Bede żyła brzmiała dagnoza doktora. To odczyn alergiczny i tyle. W lepszym więc nastroju przybyłam dziś do pracy. Plama jest mniejsza, ale krwistoczerwona. No i już nie swędzi. Przed południem przyszła jednak ta sama koleżanka-farmaceutka. Co z twoją noga? - pyta. Aaaaa, już dobrze, będę żyła. O, to fajnie - ona na to - bo nie chciałam cie straszyć ale myślałam, że to róża... Jaka róża? - pytam, przecież to meszka mnie jakas jadowita użarła. Taka ciężka do wyleczenia choroba skóry - powiedziała niefrasobliwie Basia, i poszła sobie. Ale robak hipochondrii mej powolny jest, lecz dokładny. Najpierw udawałam, że informację ignoruję. Potem zajrzałam do netu. Rany Boskie! 3 godziny po jej słowach miałam już autodiagnozę - to róża! Pełnoobjawowa! Choroba skórna powodowana przez paciorkowce, trudna piekielnie do wyleczenia, długa antybiotykoterapia. Powiadomiłam już męża. Zanotował sobie, bo od lat prowadzi pamiętnik moich ciężkich, nieuleczalnych i nawet śmiertelnych chorób.

I tak to zmagam się w pracy z deadline'mi i różą (sztuk jedna). Oj.

2 komentarze:

  1. w sumie to nie wiemy co robić ? cieszyć się że sobie chwastów do flancowania i brzózkę wykopałaś Andrzejem :-) , czy smucić się że Cię coś użarło, czy w ogóle użarło czy oprócz brzózki jeszcze faktycznie róże przyniosłaś i co z tymi ostatecznymi terminami.
    Szczerze mówiąc potrafisz pisać tak że ciarki przechodzą, zwłaszcza że jutro wybieram się do lasu fotografować i wyobraźnia już pracuje, bo ja to Beatko trochę cykorowata jestem i nie lubie jak coś po mnie łazi, jah, muszę chyba węższe spodnie założyć. :-)
    Pozdrawiamy serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  2. Reniu, że coś w lesie będzie po Tobie łazić - to pewne...
    Obecnie pogodziłam się z tym, że to jednak nie róża, aczkolwiek plamka czerwona wciąż trwa na kostce - uznałam, że to taki kolorowy tatuaż... :-)
    Deadline'sy mam co miesiąc, więc przywykłam :-) Oj tam, oj tam, trochę adrenaliny!
    Brzózka wygląda średnio - zastanawia się, czy się przyjąć czy wyjść ostentacyjnie z tego ogrodowego towarzystwa. Moja mama-ogrodniczka pękła ze śmiechu jak zobaczyła moje kępki, ale jedną wsadziłam i wygląda cudnie na trawniku, drugą dodałam do kompostownika w ogrodzie. Ostatnio w szale odchwaszczania ogrodu wyrwałam swoimi łapkami cudne floksy biorąc je za badyle. Nie mogę odżałować.
    Jak będziesz w lesie zasadź się na czosnek niedźwiedzi.
    Miłego lasowania!

    OdpowiedzUsuń