czwartek, 16 maja 2013

Chińska ceremonia herbaciana w moim domu!

Kolejna inspiracja do napisania na blogu wspomnienia kulinarnego. W „czterech stronach smaku” przeczytałam opowieść o ceremonii picia  herbaty w Himalajach, w namiocie japońskich wspinaczy, podczas mrozu, śniegu i wichru. Zziębnięci himalaiści w puchowych kurtkach - i ona jedna - czarka gorącej herbaty, przygotowana z namaszczeniem przez któregoś z uczestników. O tym, że dla Azjatów picie herbaty jest momentem szczególnym, ceremonią – tzn. wydarzeniem towarzyskim, obyczajowym i przeżyciem duchowym raczej mało kto u nas wie. Tymczasem u mnie w domu też miała miejsce taka wspaniała ceremonia.

Było to parę lat temu, gdy zaczęłam należeć do klubu gościnnych (www.hospitalityclub.org) i przyjęłam pod swój dach rodzinę z… Tajwanu. Była to Yen Chi, nauczycielka j. ang., która robiła stypendium w Wlk. Brytanii i wracała do domu przez Europę Wschodnią. Podróżowała z mężem, Li, oraz dwójką nastoletnich dzieci. Cała rodzina zatrzymała się w naszym domu i było to wspaniałe przeżycie dla nas wszystkich. Goście przybyli pociągiem, bardzo łatwo rozpoznaliśmy się na dworcu. Zaraz na peronie wręczyli nam gościniec (całkiem po polsku...), w którym znalazła się np. paczuszka 25-letniej czerwonej herbaty.

Podczas drugiej kolacji, gdy siedzieliśmy na tarasie (upał był niemożliwy, jak to w lipcu), syci zjedzonym jakimś polskim posiłkiem (chyba gołąbki, mama zrobiła), nad którym goście cmokali z zachwytu, Yen Chi zaproponowała, że zrobi „herbacianą ceremonię”. Nie do końca wiedziałam co to, ale herbaty - jasne, że się napijemy! Potrzebny jej był ode mnie tylko czajnik do zagotowania wrzątku, resztę wyjęła ze swojego bagażu. Był to maleńki gliniany dzbanuszek i piękne dwie porcelanowe czarki, zawinięte w jedwabną szmatkę, oraz siteczko. Wyjęła też herbatę – sprasowany kawałek, wyglądający jak tabliczka czekolady, z  którego ułamała część i wrzuciła do maleńkiego dzbanka. Zdziwiłam się w duchu, jak my się tą ilością napijemy, skoro dziennie ja sama wypijam kilka kubków herbaty? 

Yen Chi zaczęła ceremonię – już tego dokładnie nie pamiętam, ale przelewała napar kilka razy z dzbanuszka do większej filiżanki przez sitko, zlewała z powrotem - aż straciłam wątek – było to fascynujące. W końcu rozlała napar do tych swoich małych czarek i podała nam. Herbata pachniała ziemią, słońcem i jakimiś smakami, które były dla mnie wtedy obce, ale niewstrętne. Yen Chi i Li patrzyli na nas uważnie, obserwując nasze miny – nie musiałam niczego udawać, herbata mi smakowała.

Nastrój był miły (oni w ogóle byli strasznie mili), swobodny, a Yen Chi opowiadała, że np. podczas japońskiej ceremonii herbaty w ogóle się nie rozmawia. Oni są Chińczykami, więc ich ceremonia wygląda inaczej, można rozmawiać i się śmiać. Ciekawe. Zrobiło się chłodniej, bo lipcowy upał zelżał, na taras zajrzały gwiazdy, a my piliśmy herbatę. Ciepłą…

Kiedy tajwańska rodzina opuszczała nasz dom po wspólnie spędzonym weekendzie, otrzymałam na pożegnanie coś bardzo cennego – Yen Chi postanowiła podarować nam gliniany dzbanuszek i dwie wielkiej urody porcelanowe czarki, z  którymi przyjechała do Europy. Chińczycy podróżują bowiem ze swoim zestawem do herbacianej ceremonii. To był więc hojny dar, z serca płynący. Dla każdego Chińczyka jego przybory do przygotowania herbacianej ceremonii są jak dla nas jakiś domowy ołtarz – świętością.

Obecnie nie używam tego zestawu, stoi sobie w szafeczce w salonie, troszkę zapomniany (na zdj. z lewej). Któż z nas ma zresztą czas na herbaciane ceremonie? Poza tym nie wiem, czy sprostałabym zadaniu – rytuał jest dość skomplikowany, wymaga czasu i cierpliwości. I grona przyjaciół, z którym dzieli się czarkę herbaty…(na zdj. z prawej pokazałam rozmiar w stosunku do pudełka zapałek, byście nie myśleli,  że to wielki dzban jest!)

Ach, jeszcze jeden prezent od Yen Chi cały czas nam towarzyszy – w sypialni znalazł swoje miejsce chiński wisior ścienny, z ideogramami – mający przynieść pomyślność całemu domowi, jak zapewniała ofiarodawczyni. Muszę powiedzieć, że działa! I to już kilka lat…

2 komentarze:

  1. Trochę żartem mówiąc Chińszczyzny w naszych domach coraz więcej :-) To tak dla rozładowania atmosfery :-)
    A gości miałaś ciekawych i fajnie jest poznawać obyczaje innych. My Polacy (jak tak się zastanawiamy), chyba nie mamy jakiegoś rytuału, naszego, Polskiego żeby go tak celebrować.
    Uściski.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jedyny rytuał, jaki mi przychodzi na myśl, ale nie ma on wymiaru innego niż towarzysko-kulinarny, to moje spotkania z przyjaciółmi przy... tatarku. Ale jest zabawa, to mieszanie dodatków, doprawianie na wszelkie sposoby (ostatnie odkrycie - sok z cytryny), dezynfekowanie - koniecznie wódeczką...
    Pozdrawiam Was.

    OdpowiedzUsuń