Pewnego dnia podczas pobytu na Riwierze Olimpijskiej (Grecja kontynentalna) udaliśmy się pożyczonym samochodem zwiedzać półwysep Chalkidiki. Zauroczył nas swoim pięknem, gdyż w odróżnieniu od Riwiery, która jest płaska jak stół i suto "ozdobiona" hotelami - ów był pełen ślicznych małych zatoczek, ukrytych wśród skał i makii. Troszkę utrudzeni upałem i przede wszystkim głodni zobaczyliśmy drogowskaz do tawerny na plaży, w jednej z takich właśnie ukrytych zatoczek.
Było pięknie - turkusowa woda, niesamowicie przejrzysta, piasek między skałkami, kameralna atmosfera i bufet - lokal gastronomiczny w każdym bądź razie. Na stolikach cerata i uprzejmy "oberżysta". Zamówiliśmy rybki (w karcie było chyba napisane gavros albo atherina) i dostaliśmy po kilku minutach głębokie talerze z usypaną na nich górą malutkich rybeniek, obłożonych ćwiartkami cytryny. Do tego wino (retsinę) w zmrożonej butelce!
Nie jadłem takich w Grecji, ale w tawernie na Cyprze w Limassol. Mały lokal, stoły nakryte ceratą, ale w czerwoną kratkę, zamiast półmisków emaliowane pobijane miski. Właściciel, podawał do stołu, jego żona i teściowa gotowały, a on sam kiedy nadeszła pora wziął gitarę, stanął prze mikrofonem i wraz z kumplami zabawiał gości tawerny.
OdpowiedzUsuńByć może byliśmy w Limassol nawet w tej samej tawernie, tuż przy morzu, a zaprowadziła nas tam poznana za pośrednictwem Hospitalityclub para angielsko-niemiecka, mieszkająca na Cyprze jako rentierzy. Właściciel stawiał nam wino i uczta była rybna, ale były to bardziej wyszukane gatunki :-)
OdpowiedzUsuń