niedziela, 2 czerwca 2013

Listowna miłość...

Jak zdobyć faceta? Może sposób Cyrano de Bergeraca okaże się skuteczny? Romans za pomocą liścików? Monika ma ochotę spróbować... 


- Monia, nie wiem, jak można go uwieść! Kręci się wokół niego tyle lasek, że nie przedrzesz się nawet na trzy kroki – powiedziała proroczym głosem Anita, karmiąc moje rybki w moim miniakwarium.

-  Jestem zdesperowana – oświadczyłam przyjaciółce, wydzierając jej z rąk torebkę z pokarmem. – Przekarmisz je!

- Jesteś zdesperowana, bo przekarmię ci gucie?

- Jestem zdesperowana z powodu tego „szlachetnego uczucia, które zawładnęło mym sercem” i sprawia, że każdy milimetr mego ciała drży na jego widok...

- Gadasz jakoś dziwnie... Przecież wiem, że ci kompletnie odbiło na punkcie Aleksandra. – Anita otrzepała ręce i usiadła w fotelu, przyglądając mi się badawczo. – Trzeba przyznać, że masz niezłą konkurencję. Kaśka z III D – miss szkoły, Ulka z II E – wojewódzka mistrzyni w sprincie. Kamila z I F – modelka, jeżdżąca z pokazami co weekend po całej Polsce.

- Interesujące lalki, no nie? A ja, biedny kurczaczek? – rozczuliłam się nagle nad sobą. Robię to perfekcyjnie.

- A ty, kurczaczku, wygrałaś olimpiadę astronomiczną! – odparowała Anita. I była to prawda, niestety...

- Ale nie mam tak zwanych walorów cielesnych. Kto ceni teraz intelekt? Choćby mój mózg miał miliardy pięknych, spiralnych zwojów czym jest wobec długich nóg Kamili? Galaretą!

- Aleksander wygląda akurat na faceta, który by to docenił. W końcu żadnej laski jeszcze nie wybrał, jest solo! Widzę w tym pewną szansę dla ciebie. Hm, tylko jak zwrócić jego uwagę? Skąd ma wiedzieć, że istniejesz i w dodatku się nim interesujesz?

- Że się interesuję to mało powiedziane! On mi jest potrzebny do życia jak woda, słońce, powietrze, kwiaty, palmy, ocean, rybki, hipopotamy, dżem figowy...

- Złapała falę, masz ci los! Będzie nadawać kwadrans. Znalazł się, Aleksander I Niezbędny! – przerwała moje rozmarzenie Anita. – Gdyby tak wykorzystać twój talent do ględzenia. Przecież możesz tak godzinami. Mam! Widziałam taką sztukę w tv: „Cyrano de Bergerac”. Generalnie chodziło o to, że niezbyt urodziwy facet z długim nosem zdobywa pewną kobietę pisząc do niej listy w imieniu przystojnego mężczyzny, który też się w niej kocha...

- To ty też się kochasz w Aleksandrze??? – wykrzyknęłam w najwyższym wzburzeniu. I pomyśleć, że dawałam jej karmić gucie!

- Nie, wariatko, nie zrozumiałaś mnie! Chodzi o pisanie listów. Że w ogóle można nimi kogoś uwieść!

- Ale sama mówisz, że to kobietę uwodziły listy tego Cyrano! Faceci nie są tacy spragnieni słów.

- No tak... – opadł z niej cały entuzjazm. – Ale... ale gdybyś była anonimowa i pisała tak ciekawe listy, że on zapragnąłby poznać ich autorkę? Zdradziłabyś, na przykład, dopiero w dwunastym swoje imię i numer telefonu. Reszta działań należałaby już do niego.

- Czy ja wiem? Tajemnicza wielbicielka, on intelektualista... hm. Tylko o czym ja mam mu pisać te listy? I aż tyle? Wysyłać je pocztą?

- To akurat jest proste. Co do treści - na pewno coś wymyślisz! – zmotywowała mnie przyjaciółka. – Dobra, lecę. Zrobiło się późno, muszę przecież zrobić zadania z chemii.

- Zrób i za mnie. Nie mam czasu na chemię. Dzisiaj powstanie pierwszy list – powiedziałam z namysłem. W co ja się pakuję? W literaturę piękną?

Cały wieczór myślałam o liście. Przeglądałam tomiki poezji i różne mądre książki. Wysłać mu wiersz, aforyzm, własną złotą myśl? W końcu napisałam na moim najlepszym, ozdobnym papierze: „Drogi Przyjacielu (pozwól, że będę się tak do Ciebie zwracać, mimo iż mnie jeszcze nie znasz. I pozwól mi pobawić się tą tajemnicą aż do chwili, w której uznam, że chcę Ci ją wyjawić. Nie jestem jeszcze pewna, czy umiałabym zwrócić twoją uwagę, gdybyś miał mnie wyłowić z tłumu. Może w ten tajemniczy sposób przekonam Cię, jak zależy mi na Twojej opinii. Wydajesz mi się kimś szalenie ciekawym. Kimś, komu można powierzyć najintymniejszą refleksję, podzielić się marzeniami... Lub spostrzeżeniem w rodzaju: dziś jest pełnia i Księżyc jest tak nadęty, że niewiele brakuje, by się przewrócił. Może zresztą ma na to prawdziwą ochotę, zważywszy ujadania pewnego rudego kundla. Co wieczór o ósmej przychodzi na moje podwórko i szczeka przez dwie godziny! Psi psychol! Doprowadza mnie do szału. Księżyc najwyraźniej także!”

W tym intrygującym (moim zdaniem) miejscu przerwałam pisanie, włożyłam list do koperty i z poczuciem dobrze wypełnionego obowiązku poszłam spać. Nazajutrz, w drodze do szkoły wrzuciłam list do skrzynki. Anita została o wszystkim poinformowana. Przez następne dni także pisałam listy. W jednym snułam refleksje natury kalorycznej: „Drogi Przyjacielu, wiesz, że podobno sześć „kulek Mozarta” (ulubione czekoladki mojej przyjaciółki) stanowi paliwo dla średniej wielkości łodzi podwodnej?” Nawet się rozkręciłam i nieźle mi szło. Zdecydowałam się nawet przemycać więcej informacji o sobie. Nie miałam jednak odwagi odsłonić się zupełnie. Tak więc wysłałam dziesięć miłosnych anonimów i rola damskiego Cyrano zaczynała mi się niebezpiecznie podobać. Przyspieszenia dokonała Anita:

- Mona, mam bombę! Kamila szlochała dzisiaj w damskiej toalecie, że Aleksander odebrał jej złudzenia. Ulka też chodzi jakaś markotna. Kaśka zaczęła się o nim wyrażać w niepochlebnych epitetach. Chyba coś między nimi zaszło. Musiał im coś takiego powiedzieć, że...

- Aha, powiedział może, że jest do szaleństwa zakochany w autorce anonimowych listów, które dostaje pocztą i z powodu tego szlachetnego uczucia, które zawładnęło jego sercem nie może się już z nimi spotykać i dawać im jakichkolwiek nadziei? – spytałam z sarkazmem.

- No nie, tak dobrze to chyba nie ma, ale może dojrzał do tego, żeby cię poznać?

Byłam przestraszona. Właściwie tak odsuwałam ten moment, że przestałam o nim myśleć, jak o czymś realnym.

- Przecież nie możesz bez końca wysyłać tych swoich listów! – Anita starała się mną potrząsnąć.

- Nawet gdyby je mieli kiedyś opublikować dla potomnych? –zapytałam, żeby rozzłościć tę moją mądralińską.

- Nie wygłupiaj się! Teraz albo nigdy więcej! Napisz mu swój numer i umów się na telefon za trzy dni o jakiejś tam godzinie. To proste!

- Jak konstrukcja cepa.

Ale zrobiłam to. Anita miała racje, nie można tego ciągnąć w nieskończoność (Cyrano mógł, aż do śmierci...). Ryzykowałam wiele. Jeśli on, mimo wszystko, nie zadzwoni? Z drugiej strony liczyłam na jego dobre wychowanie. Musi zadzwonić, choćby z grzeczności... Przez następne cztery dni chodziłam jak błędna. A jeśli poczta spóźni się z dostarczeniem listu i on nie dostanie go w określonym terminie? Cała intryga bierze w łeb!

Nadszedł jednak wyznaczony piątek. Cały ranek w szkole byłam nieprzytomna. Nosorożec zauważyłby, że ze mną jest coś nie tak. Do domu wracałam na skrzydłach nadziei. Szybko uporałam się z domowymi porządkami. Zaplanowałam, że nie będzie innych domowników, wiec robiłam wszystko, by pod byle pretekstem wypchnąć ich  z domu w okolicach 17-tej. Udało się! Włączyłam ulubiona kasetę, zaparzyłam meliskę i z drżącym sercem usiadłam w fotelu, by śledzić wskazówkę zegara. Zbliżała się nieuchronnie w oznaczone miejsce... Mimo że czekałam na niego, dzwonek telefonu poderwał mnie z fotela na równe nogi. Natychmiast zaschło mi w gardle. Zachrypnięta z emocji wydusiłam z siebie głosem chorego na koklusz wielbłąda:

-  Halo...

- Monika?

- Tak...

- Dzień dobry. Tu Aleksander. Jakie szczęście, że dostałem twój numer telefonu. Tak bardzo chciałem z tobą porozmawiać!

Księżycu, patronie zakochanych, miej mnie w swojej opiece!

Tekst: Beata Łukasiewicz, zdj. sp1.swidnica.pl

1 komentarz:

  1. To takie proste,ale takie trudne - komunikacja. Czasami wystarczyłoby tylko zapytać

    OdpowiedzUsuń