czwartek, 13 czerwca 2013

Splecione dłonie

Joanna przylatuje do Londynu na  intensywny kurs języka angielskiego. Poznaje tu niezwykłą rodzinę, której historia sięga słynnej tragedii statku  "TITANIC"...

- Dzień dobry, czy rozmawiam z panią Blacksdale? - przez telefon angielszczyzna Joanny brzmi chropawo niczym skórka ogórka, ale trudno. - Nazywam się Joanna Karewicz, przyleciałam z Polski na kurs językowy. Mam u Pani zamieszkać, niestety, nikt nie przyszedł mnie odebrać z lotniska, a ja nie wiem, jak dostać się do Greenwillage?

- Witaj, moja droga! - głos pani Blacksdale sprawia wrażenie niezwykle sympatycznego.

- Przepraszam cię, ale dopiero przed chwilą dowiedziałam się, że miss Cartman, która miała się tutaj tobą opiekować, złamała nogę. Jesteś teraz na Heathrow?

- Tak, jestem jeszcze na lotnisku....

- Bądź cierpliwa, już wysyłam męża. Odbierze cię z hallu głównego, poznasz go po gęstej brodzie. Siwej, chociaż on twierdzi, że jest brunetem. Czy jesteś szczupłą, wysoką dziewczyną o jasnych włosach ...? - końca pytania Joanna wprawdzie nie zrozumiała, ale na wszelki wypadek przytaknęła

- Tak właśnie wyobrażałam sobie Polki! - radośnie stwierdziła pani Blacksdale i odłożyła słuchawkę. "Co to było za słowo? Pigtail? Gdzie mój słownik... warkoczyk? Aha, pani Blacksdale wyobraża mnie sobie z warkoczykami! Polki to po prostu długie włosy koloru blond, zaplecione w warkoczyki! No nie! Czeka ją niespodzianka..." Joanna uśmiechnęła się pod nosem. Nieco uspokojona pomyślnym obrotem sprawy skierowała się do toalety, by poprawić zwichrzoną fryzurę ala Anita Lipnicka, zanim ujrzy ją Sinobrody pan Blacksdale. Nie było jej najwyżej kwadrans. Gdy pojawiła się w hallu, pewna barwna postać szczególnie zwracała na siebie uwagę. Nie sposób było nie dostrzec barczystego mężczyzny z gęstą, siwą brodą, przechadzającego się niecierpliwie, kołyszącym krokiem wilka morskiego.

- Czy pan Blacksdale? - spytała drżącym głosem, bo wyglądał trochę jak pirat sprzed wieków. Dyskretnie spojrzała, czy nie ma drewnianej nogi...

- Tak, to ja! - zahuczało jakby tajfun z gradobiciem przetoczył się przez hall. - Miałaś mieć warkoczyki! - stwierdził z wyrzutem pan Blacksdale i Joannie wydawało się, że wszyscy podróżni spojrzeli na nią. - Mniejsza z tym, chodźmy do samochodu! - olbrzym chwycił jej plecak niczym piórko, zarzucił go sobie nonszalancko na wielkie jak dźwig ramię. Na zewnątrz czekał wielki samochód, chociaż przy gabarytach pana Blacksdale nawet autobus "Jelcz" wydawałby się maluchem. Droga upłynęła im w krępującym milczeniu. Sinobrody najwyraźniej nie należał do gadatliwych towarzyszy podróży. Joanna czuła się niepewnie, nie tylko ze względu na swój angielski. Wydawało jej się, że gospodarz nie jest wcale zachwycony jej przybyciem. Dojechali wreszcie na miejsce. Dom państwa Blacksdale, dość obszerna posiadłość, nonszalancko pysznił się wśród drzew. Na ganek wyszła gospodyni - niska, pulchna kobieta uczesana w siwy kok, z dobrodusznym uśmiechem na ustach. Powitała Joannę serdeczniej niż można się było spodziewać po brytyjskiej powściągliwości. Zaprowadziła utrudzoną już podróżniczkę do jej nowego pokoju na poddaszu. Wyglądał szalenie przytulnie. Powiedziała, że kolacja będzie o 19-tej, w jadalni, i zostawiła ja samą. Joanna miała dwie godziny dla siebie. Gdy w całym domu rozdzwoniły się zegary, Joanna wyszła z pokoju i skierowała się schodami w dół. Nie miała pojęcia, gdzie znajduje się jadalnia. W domu było cicho, jedynie gdzieś z prawej strony dochodził do niej brzęk sztućców. Zeszła na parter. W wielkim pokoju były szeroko otwarte drzwi. Stał tam duży stół na dwanaście osób, wesoło trzaskał ogień na kominku. Nakryto tylko dla trzech biesiadników. Pan Blacksdale siedział już za stołem, z białą serwetką wetkniętą w kołnierzyk koszuli. Wyglądał komicznie, jak niemowlę ze śliniakiem... wielkości prześcieradła. Jego żona krzątała się, ustawiając półmiski.

- Przynajmniej jest punktualna! - burknął pod nosem pan i władca tego domu. Pani Blacksdale uśmiechnęła się Joanny:

- Nie zwracaj na niego uwagi. To strasznie dobry człowiek, muchy by nie skrzywdził, ale jego nieszczęściem jest to, że wygląda jak King Kong. Zaraz zaczniemy kolację, przyniosę tylko wołowinę z kuchni, bo jeszcze trzymam ją  na ruszcie! - gospodyni wyszła z jadalni, a Joanna wykorzystała ten moment, by rozejrzeć się wokół, omijając wzrokiem sinobrodego "dzidziusia". Na wszystkich ścianach wisiały czarno-białe fotografie, rysunki, oprawione w ramkę wycinki ze starych gazet, wykonany ołówkiem portret młodego mężczyzny, ślubne zdjęcie pary młodej z bardzo zamierzchłych czasów  (co zdradzały ubiory i nakrycia głowy). Na kominku stał sporych rozmiarów model statku. Na burcie miał wielki napis TITANIC. Był tam jeszcze pokryty patyną czasu... puzon!

- Już jestem, możemy zaczynać! - gospodyni przerwała Joannie obserwację. Danie, które przyniosła pachniało smakowicie. Dziewczyna poczuła, że jest głodna. Gdy kilka pierwszych kęsów potrawki ukoiło żołądek ośmieliła się przerwać milczenie:

- Czy często macie państwo gości z Polski?

- Z Polski jeszcze nigdy, ale już od pięciu lat współpracujemy ze szkołą językową i "przechowujemy" u siebie studentów ze wszystkich zakątków świata. Widzisz, jesteśmy w tym wielkim domu tylko we trójkę. Dwóch starszych synów mieszka na stałe w Australii, mają tam ciekawą pracę i rodziny. Mój mąż i trzeci syn związali się z morzem, najczęściej więc zostaję sama. George jest jeszcze kawalerem i chyba długo nim będzie. Kiedy ma niby poznawać dziewczęta, skoro większość dni w roku spędza na wodzie? Od dwóch miesięcy George jest w rejsie szkoleniowym, bo kończy niebawem wyższą szkołę morską. A mój mąż dopiero tydzień temu wrócił z półtorarocznego rejsu na Karaiby, wybacz mu więc zdziczenie obyczajów. Gdyby nie studenci, którzy osładzają mi samotne od jakiegoś czasu życie, dawno bym zwariowała!

- Ależ duszko, przecież nigdy nie narzekałaś! Masz swoje zajęcia, swój ogród, poznajesz ciekawych, młodych ludzi... - pan Blacksdale przemówił nagle ludzkim głosem i głos ten brzmiał wyjątkowo czule!

- Mój drogi, kiedy jest się żoną i matką, najbardziej pożądane towarzystwo dla kobiety to jej  mąż i jej dzieci! Pogodziłam się jednak z fatum ciążącym nad całym rodem Blacksdale'ów, choć gdybym wyszła za Henry Mofeta byłabym dzisiaj szanowaną babcią, która nie może opędzić się od hałasu wnucząt.

- Henry Mofet już pięć lat temu całkiem wyłysiał - zaczął nieśmiało zza brody i śliniaka pan Blacksdale.

- I jest to jedyne znane mi fatum, ciążące nad rodem Mofetów. Przynajmniej nie gubi włosów na umywalce - odcięła się pani Blacksdale.

- O jakim fatum pani mówi? - zaciekawiła się Joanna przerywając wymianę zdań między małżonkami.

- Pewnie zauważyłaś, że ten pokój to prawie muzeum. Jest tu wszystko, co wiąże się z tragiczną historią TITANICA...

- Tego superokrętu, który zatonął w swoim pierwszym rejsie, przepiłowany górą lodową? - wtrąciła się Joanna, choć z trudem przypomniała sobie angielskie słowo "przepiłować".

- A więc słyszałaś o tym! Działo się to dawno temu, w 1912 roku. Na nieszczęście, na ten okręt zaciągnął się dziadek mojego męża, Joseph Blacksdale. Był z zawodu muzykiem, nawet niezłym, ale bezrobotnym. Wtedy od dwóch lat żonaty z piękną kobietą, został właśnie (powtórnie) ojcem małego Jamesa. TITANIC był dla ich czwórki wielką szansą. Czasy były ciężkie. Praca w okrętowej orkiestrze miała im przynieść, okupione kilkumiesięczną rozłąką, pieniądze na życie. Statek był luksusowy, podróż zapowiadała się na fantastyczną przygodę, dziadek więc z entuzjazmem czekał na wielki dzień - rejs do Ameryki. Wszystko jednak skończyło się wielką katastrofą. Podobno orkiestra grała do końca. Nawet wtedy, gdy połowa statku znalazła się pod wodą, a dźwięki muzyki zagłuszały rozpaczliwe krzyki tonących ludzi. Wyobrażam sobie, co musiał przeżywać dziadek Joseph, dmiąc w puzon do rytmu walca i bojąc się panicznie śmierci w morskich odmętach.

- Co stało się z jego rodziną?

- Za odszkodowanie od rządu jakoś się urządzili, ale babka mojego męża nigdy nie przestała rozpaczać za Josephem. To ona zbierała te wszystkie rzeczy, które wiązały się z katastrofą. Nie wyszła więcej za mąż i zmarła we wdowieństwie. Spotkała ją jeszcze jedna tragedia. Podczas I Wojny Światowej straciła starszego syna, Alexa. Zmarł na gruźlicę. Jamesowi jakoś się udało, choć był chorowitym dzieckiem. Późno się ożenił, pierwsza żona od niego uciekła. Dopiero z drugą stworzył rodzinę, ale zapadł bardzo na zdrowiu. Jest już staruszkiem i od 30-tu  lat jeździ na wózku inwalidzkim. To mój teść.

- Wydaje mi się jednak, że fatum wygasło. Pani mąż, synowie cieszą się dobrym zdrowiem?

- Co z tego, skoro aż dwóch związało się z morzem? Cały czas drżę, czy nie przydarzy im się to samo, co Josephowi Blacksdale...

- Ależ duszko, dziadek był muzykiem, nie marynarzem... - zaoponował nieśmiało pan Blacksdale.

- No tak, jego od utonięcia nie uratował puzon, a ciebie uratuje marynarski kołnierz?... - zakpiła żona.

Kolacja dobiegła końca. Pani Blacksdale zajęła się sprzątaniem ze stołu, gospodarz poszedł na fajkę do biblioteki. Ogień na kominku powoli dogasał. Joanna podeszła bliżej do portretu pary młodej. Ciemnowłosa, urodziwa kobieta o hiszpańskich rysach twarzy patrzyła wesoło wprost przed siebie. Obok niej szczupła twarz blondyna o rozmarzonych oczach i  niesfornych lokach spadających na czoło. Pełne, namiętne usta. Kołnierzyk koszuli nieco przekręcony. Trzymał żonę za rękę w taki jakiś rozpaczliwy sposób, zachłannie. Może przeczuwał, że niewiele mają dla siebie czasu? "Ładna z nich była para" - pomyślała Joanna zanim opuściła jadalnię.

Dni u Blacksdale'ów mijały pracowicie na nauce i dość spokojnie. Joanna zdążyła się już całkiem zadomowić. Pewnego popołudnia, gdy Sinobrody udał się na poobiednią drzemkę, a jego żona poszła przycinać róże w ogrodzie, rozdzwonił się gong przy drzwiach. Joanna, niewiele się zastanawiając, otworzyła. Na progu stał młody człowiek w eleganckim mundurze. Twarz miał przyjemnie ogorzałą słońcem, może wiatrem? Gdy spojrzała mu w oczy pomyślała, że czas się cofnął - "Dziadek Joseph!". Zanim zdążyła coś powiedzieć, odezwał się równie zaskoczony gość:

- Dzień dobry, czy zastałem panią Blacksdale? Mam dla niej pilną wiadomość...

- Oczywiście, jest w ogrodzie na tyłach domu. Zaprowadzę pana. - "To chyba listonosz?" - pomyślała Joanna nie potrafiąc zidentyfikować munduru. Gość wziął wielki, ciemny wór, oparty do tej pory w niewidoczny dla niej sposób o ścianę. "Tyle listów musi dźwigać? To strasznie ciężka praca!"

- Pani jest cudzoziemką? - z ciekawością dopytywał się "listonosz".

- Uhm, przyjechałam z Polski. Uczę się angielskiego.

- Nie przypuszczałem, że Polki są takie piękne... - urwał tę  niewątpliwie interesującą dla Joanny wypowiedź, bo zobaczył panią Blacksdale. Joanna miała właśnie powiedzieć, że przyprowadziła listonosza, gdy ta dwójka rzuciła się do siebie z dziką radością. Usłyszała tylko "mamo!" oraz "synku!". "No pięknie, dobrze, że nie przedstawiłam George'a matce jako listonosza" - pomyślała z ulgą.

Kilka godzin później państwo Blacksdale fetowali wcześniejszy powrót syna z rejsu wystawną kolacją. Posadzili Joannę obok George'a. Śmiechom nie było końca. Sinobrody zmienił się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Był rozmowny, dowcipny, jowialny. Cierpliwie tłumaczył Joannie trudniejsze słowa z marynarskiego żargonu. Atmosfera była coraz gorętsza, ale Joanna nie potrafiłaby powiedzieć, czy to ciepło buzującego kominka, ciepło Blacksdale'ów czy może lampki wina do kolacji. Zauważyła tylko, że George rzuca jej coraz dłuższe spojrzenia. Tak długie, że speszona musiała spuszczać wzrok. Siła jego błękitnych oczu była zniewalająca.

- Mamo, nie uważasz, że Joanna jest najpiękniejszą studentką, jaka kiedykolwiek mieszkała u ciebie? - spytał znienacka George panią Blacksdale. Ona uśmiechnęła się i spojrzała z miłością na syna.

- Odnoszę wrażenie, że masz całkowitą rację! - wtrącił, nie pytany, Sinobrody. Joanna poczuła się osaczona. W tym momencie George pewnym ruchem ujął jej schowaną dotąd pod stołem dłoń. Jego dłoń była gorąca, aż parzyła. Gdy Joanna dyskretnie spuściła wzrok na splecione ręce, ujrzała dokładnie obrazek ze śłubnej fotografii na ścianie jadalni. Dłoń George'a chwytała jej dłoń takim samym zachłannym i namiętnym gestem, jakim przed ponad 75 laty pradziadek Joseph trzymał dłoń swojej świeżo poślubionej żony...

Tekst: Beata Łukasiewicz

 

4 komentarze:

  1. Jestem od pewnego czasu wiernym czytelnikiem tych opowiadań. Każde ma swój klimat. A jeśli chodzi o Titanica , to uzmysłowiłem sobie jaki jest wielki kiedy zobaczyłem w Belfaście dół, który był kiedyś suchym dokiem, w którym budowano ten statek.

    OdpowiedzUsuń
  2. Witam:) Twój blog został przeze mnie nominowany do Liebster Awards. Zapraszam w związku z tym do odpowiedzi na moje pytania, które znajdują się we wpisie: „Liebster Awards” na moim blogu: http://pisze-co-widzialem.blog.pl
    Pozdrawiam!;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo mi miło, że ktoś czytuje główną przyczynę założenia tego bloga.
    Kłaniam się pięknie!

    OdpowiedzUsuń
  4. To bardzo miłe wyróżnienie, jednak taki głąb blogowy jak ja nie ma pojęcia, co się z tym dalej robi... jak wrzucić logo nagrody na stronę? I skąd wziąć 11 innych blogerów, których chce się polecić? wszystkie blogi, które przychodzą mi na myśl mają większe czytelnictwo niż mój niszowy...

    OdpowiedzUsuń