wtorek, 23 kwietnia 2013

Afrykańska przygoda

Karolina wyjeżdża z rodzicami na wyprawę do Afryki. Nigdy tam nie była, więc czeka ją wiele nowych wrażeń, doświadczeń, emocji... Niektóre będą z pewnością niezapomniane... 

- Mamuś? Naprawdę jedziemy do Afryki??? Wszyscy??? – o mało nie zemdlałam ze zdziwienia. Właśnie wydano rodzinny komunikat: rodzinka Jabczyńskich udaje się na 3 miesiące do Afryki za papciem, który został tam oddelegowany do pracy na jakiejś budowie. – I jaki to kraj?? Senegal???? Yyyy,  nawet nie mam atlasu w domu! –bebeszyłam swoje biurko w poszukiwaniu jakiejkolwiek geograficznej pomocy naukowej...

- Uspokój się, córeczko... – mama chyba się wystraszyła mojej euforii. – Wszystkim tato się zajmie, to służbowy wyjazd...

- Ojej, chciałabym to na mapie zobaczyć! Muszę się zastanowić, jakie wziąć ciuchy!

- To akurat jest najmniej ważne, kochanie – powiedziała mama z pobłażaniem. – Mamy większe problemy: ktoś musi zaopiekować się naszym mieszkaniem, psem, ja muszę wziąć dłuższy urlop z pracy, coś musimy zrobić z twoją szkołą. Jest niewiele czasu na to, ledwie miesiąc!

-  E, miesiąc mi wystarczy, żeby się spakować. Zacznę już dziś – pobiegłam do szafy, by wytaszczyć z niej wielką walizę.

- Głuptasku... – zaczęła mama.

-  Ależ mamuś, to będzie prawie jak „W pustyni i w puszczy!” – ekscytowałam się. – Tam są: lwy, pustynia, puszcza, palmy, kokosy, dzicy Murzyni!

- Właściwie to masz rację... – mama wreszcie się uśmiechnęła. Chyba ta wyprawa nieco ją przerażała.– Może i ja powinnam spojrzeć na to od tej strony i przestać się stresować?

Wieczorem zajrzałam do Anki:

- Nie uwierzysz, co mi się w życiu przytrafiło... – zaczęłam.

- Przystojny brunet wieczorową porą, hahaha!

- Nie, poza tym wolę blondynów, przecież wiesz... Jadę do Afryki. Na trzy miechy!

- Ściemniasz?

-  W życiu. Papcio ma jakiś kontrakt. A my– za nim, jak w dym!

-  O rany! – Ankę wiadomość prawie ścięła z nóg. Ale zaraz wróciła do siebie: – Wiesz? Wcale ci nie zazdroszczę! Tam mieszkają sami murzyni, fu! Nie będzie na kim oka zawiesić!

-  Oj, nie pomyślałam o tym - zasępiłam się nagle. – Nie będzie blondynów? To co ja tam będę robiła???

- Ha, tego to ja nie wiem... – no i Ance udało się jednym zdaniem ugasić mój entuzjazm. Nie ma co: fajnie jest mieć przyjaciółkę...

Miesiąc zleciał szybko jak kromka chleba masłem do dołu. Ani się obejrzałam, gdy po kilkunastogodzinnej podróży samolotem wszyscy byliśmy...w Afryce! Ale to brzmi! Na lotnisko przybył po nas szef papcia, pan jakiśtam, oczywiście murzyn, który będzie współpracował z ojcem, czy też raczej mój ojciec będzie pracował pod jego komendą. Był to pierwszy murzyn, którego w życiu widziałam z tak bliska i który miał się stać moim „znajomym murzynem”. Na początek olśniły mnie jego zęby. Zawieziono nas do willi, w której mieliśmy mieszkać przez te 3 miesiące. Pierwsze dni to było obserwowanie otoczenia i „badanie gruntu”. Mama wolała siedzieć w domu (na zewnątrz było gorąco), mnie gnało po przygodę, ale nie miałam z kim. Gdy poskarżyłam się tacie, że brak mi przewodnika, po dwóch dniach pojawiła się w naszym domu jakaś dziewczyna. Murzynka, oczywiście:

- Cześć, ty musisz być Karolina?

- Tak, to ja...

- Jestem Kariko. Kariko... – tu usłyszałam nazwisko jakaśtam. Domyśliłam się, że to jest córka taty szefa.- Podobno szukasz przewodnika. Wiem, gdzie można zjeść dobre lody i kupić ekstra ciuchy...

-  Ojej, jak miło, że chcesz mi pokazać miasto! – powiedziałam, dziękując w duchu pani Osełko, mojej anglistce za to, że jest taką piłą! Ha, teraz swobodnie mogę się porozumiewać! – Strasznie się tu nudziłam, a chcę zobaczyć lwy, pustynię, żyrafy i w ogóle...

- Aż tyle planów? Z lwami będzie kłopot, uprzedzam, chociaż może się jakiś wyliniały trafi... – zaśmiała się Kariko. – No to chodźmy zdobywać Afrykę!

To był milutki dzień, spędzony na zwiedzaniu i smakowaniu nowych zapachów, kolorów. Kariko wiele mi opowiadała o Senegalu. Szybko zaczęłyśmy gadać o wszystkim. Okazało się, że jest bardzo wesołą dziewczyną i podobną do mnie. Przestałam nawet zauważać, że ma inny kolor skóry, bo w wielu sprawach kompletnie się ode mnie nie różniła... Za to jak wspaniale leżały na niej białe bluzki! Któregoś dnia zaplanowałyśmy sobie z Kariko megawyprawę na zakupy. Chciałam zobaczyć sklepy z miejscową odzieżą, Kariko obiecała mi też wypad na afrykański targ. Dzień zapowiadał się superciekawie. W jakimś momencie moja nowa przyjaciółka spojrzała na zegarek i powiedziała, że musi mnie na pół godzinki zostawić, bo umówiła się z bratem. Mają coś do załatwienia, ale potem znów będzie ze mną. Nie chciało mi się zostawać samej, zapytałam więc, czy nie mogłaby wziąć mnie ze sobą.

- Okay, myślałam, że cię to znudzi, bo ja i Ben musimy urzędową sprawę ugryźć. Będzie za to okazja, byś poznała mojego starszego brata, jest naprawdę super! Studiuje medycynę we Francji. Teraz ma wakacje. Niestety rzadko bywa w domu. Jesteśmy ze sobą bardzo zaprzyjaźnieni.

- Tym chętniej go poznam! – ucieszyłam się.

Na miejscu spotkania ujrzałam bardzo sympatycznego...hm, murzyna, oczywiście. Uśmiechał się z daleka, machając radośnie do Kariko.

- Karolino, poznaj Bena – powiedziała Kariko. Podaliśmy sobie ręce. Uścisk jego dłoni był pewny i mocny.

- Słyszałem o tobie, przyjechałaś z Polski? – zagadnął mnie po angielsku.

- Tak, nie spodziewałam się, że ktoś w Senegalu będzie wiedział, co to za kraj. Ja z kolei słyszałam, że uczysz się we Francji.

- Tak, teraz tam studiuję.

-  A po studiach? Tam będziesz pracował?

-  Nie, wrócę i będę leczył ludzi tutaj, w Senegalu.

-  O, jak szlachetnie! – wcale nie kpiłam z niego.

Kiedy Ben i Kariko załatwili swoją sprawę, Ben zapytał, czy nie mam ochoty trochę się ochłodzić kąpielą w oceanie. Każdy by miał ochotę! Do oceanu było jednak kilkadziesiąt kilometrów.

- Jak się tam dostaniemy? – zapytałam.

- Mam samochód, zawiozę was.

- Muszę jednak powiadomić rodziców. Poza tym może dziś jest już troszkę późno na taką wyprawę. Czy moglibyśmy pojechać tam jutro, przed południem?

- Oczywiście! Ja mam mnóstwo czasu. Jestem tu na wakacjach – powiedział Ben.

Umówiliśmy się więc na następny dzień. Przynajmniej wezmę kostium i przygotuję się na taką wycieczkę. Jednak, kiedy wieczorem powiedziałam mamie, że poznałam brata Kariko i że chcemy we trójkę pojechać na plażę, mama zareagowała bardzo dziwnie:

- Jaki brat? Ile ma lat?

- Nie wiem dokładnie, studiuje we Francji medycynę.

- To jest młody mężczyzna. I oczywiście: murzyn – zagadkowo podsumowała mama.

- Nie wiem, czy zauważyłaś, ale tu mieszkają prawie sami murzyni... – powiedziałam nieco złośliwie.

- Nie bądź taka mądra. Masz 17 lat. Nie chcę, byś spotykała się z murzynem! – mama nagle wybuchnęła prawdziwą złością.

-  Ależ mamo, nie spotykam się! To żadna randka. To brat Kariko. Jedziemy na plażę, chyba fajnie byłoby się ochłodzić, zobaczyć kawałek kraju poza miastem? Co widzisz w tej wyprawie niestosownego?

-  Niestosowne jest to, że on jest murzynem! – upierała się mama.

- Kariko też jest murzynką, a jednak nie zabraniałaś mi się z nią spotykać!

- Bo to dziewczynka, taka jak ty.

-  Mamo, o co ci chodzi? – nic z tego nie rozumiałam!

-  O nic. Wolałabym, byś go unikała – powiedziała mama. Nagle uderzyło mnie dziwne podejrzenie... Moja mama jest chyba... rasistką???

-  Na razie jednak pojadę na tę plażę – zdecydowałam. - Zapytam zresztą tatę o pozwolenie.

Tato nie widział w tym nic niestosownego. Może patrzył na sprawę inaczej, bo pracował z murzynami, poza tym jeden był jego szefem.... A syn tego szefa miał mnie zabrać na wycieczkę... Wbrew mamie, pojechałam więc z Benem. I muszę przyznać, że był to udany dzień. Ben jest jeszcze weselszy od swojej siostry, jeszcze milszy i jeszcze ciekawiej opowiada o Senegalu. Kompletnie nie czułam żadnych barier między nami, poczucie humoru mamy oboje jednakowe, a kolor skóry to naprawdę rzecz nieistotna. Złapałam się na tym, że moja skóra wydawała mi się nienaturalnie blada w porównaniu z otoczeniem. No i wcale nie tęskniłam za blondynami! Ben zaczynał mi się coraz bardziej podobać. Przede wszystkim podobała mi się jego osobowość, ale fizycznie był również... przystojny. Ładnie zbudowany (czego nie omieszkałam zauważyć na plaży), zawsze świeży (wydawało mi się, że on się nigdy nie poci!) i pełen uroku. Nie miałabym nic przeciwko temu, by zaczął się mną interesować... Po kilku godzinach wspólnego plażowania zauważyłam, że i Ben przygląda mi się z sympatią. Łatwo przecież wyczuć, że się komuś ktoś podoba... Kiedy wyłowił dla mnie piękną, ogromną muszlę z oceanu, zdałam sobie sprawę, że zaczynam z nim na maksa flirtować! Wręczał mi ją, dotykając moich dłoni i opowiadając romantyczną, afrykańską przypowieść:

- Wiesz, Karolinko, tu w Senegalu wierzymy w to, że kiedy zakochani obdarowują się muszlą, to jest to taki rodzaj „morskiego telefonu”: gdy przyłożysz do niej ucho usłyszysz miłosne szepty ukochanego, nawet jeśli pojedziesz z tą muszlą na drugi koniec świata... – miałam ochotę najpierw się rozpłakać, bo tak mi się zrobiło romantycznie, a potem go uściskać. Ben jest taki milutki!

No i tak właściwie zaczął się mój afrykański romans. W drodze powrotnej znad oceanu Ben trzymał mnie cały czas za rękę (jak dobrze, że nie ma wielkiego ruchu na drogach przez sawannę), pokazując od czasu do czasu ciekawe zwierzątka w oddali. Było jak na safari! Kariko puszczała do mnie porozumiewawcze perskie oko. Kiedy się rozstaliśmy późnym wieczorem, rozmarzona poszłam spać i śniło mi się, że wielkie, pluszowe usta w kolorze czekolady zbliżają się do moich ust. Strasznie byłam ciekawa, jak smakuje taki mięciutki pocałunek... Rano usłyszałam odgłosy kłótni. Miałam dziwne wrażenie, że rodzice kłócą się o moją znajomość z Benem, ale gdy wychodziłam na spotkanie z nim, mama nie powiedziała ani słowa. Podejrzewam, że tato znów mnie obronił.

Tak więc kolejny dzień spędziliśmy razem i czułam się tak, jakbym znała Bena od lat. Cały dzień dręczyło mnie pragnienie z mojego snu – spróbować, jak smakuje jego pocałunek... Chyba powszechnie wiadomo, że jeśli ciekawska dziewczyna drąży temat, osiągnie cel. Tak też się stało. Kariko zostawiła nas na chwilę samych i wtedy bardzo spontanicznie przytuliłam się do Bena. Nawet nie wiem kiedy nasze usta się spotkały.... Jego pocałunek ma naprawdę smak czekolady!!!

Kolejne tygodnie to były randki, randki, randki i wzajemne poznawanie jeszcze innych smaków... Byłam coraz bardziej zaangażowana w tę znajomość, mimo tego, że wiedziałam, co się stanie za kilka tygodni -  ja wracam do Polski, on do Francji. No i ta mecząca walka z niechęcią mamy do Bena! Nic to, liczyło się dla mnie tylko „tu i teraz”: ślicznie opalony Ben, o pluszowych ustach, afrykański wiatr i słońce, które tylko zaostrzały apetyt na miłość. A jeśli nawet przyjdzie nam się wkrótce rozstać na wieki, to mam przecież senegalską muszlę, szepczącą miłosne wyznania...

 

Tekst: Beata Łukasiewicz, zdj. 123rf.com

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz