Ratowanie malutkich, osieroconych jeży staje się pretekstem do odwiedzin w lecznicy dla zwierząt. Czy to dobre miejsce na flirt z kolegą ze szkoły?
Siedziałam właśnie nad strasznie trudnym zadaniem z fizyki (dla mnie wszystkie one są strasznie trudne!), gdy do mojego pokoju wpadł Paweł, mój 9-letni brat.
- Tyle razy cię prosiłam, żebyś pukał!
- Oj, nie mogłem, bo....
- Wyjdź i zapukaj. Inaczej nie będę z tobą rozmawiać!
- Ale Baśka, mam...
- Wyjdź i zapukaj! – nie odpuszczę smarkowi. Jak raz pozwolę, będzie to robił ciągle. Paweł już bez dyskusji odwrócił się i pomaszerował za drzwi. Po chwili usłyszałam ciche „puk, puk”.
- Proszę!
- Czemu się tak bałaś, co ja mogłem tu zobaczyć? Że wyciskasz sobie pryszcze na nosie?
- Wcale sobie nie wyciskam! Po prostu młode kobiety mają prawo do swoich tajemnic.
- I tak znam wszystkie twoje tajemnice...
- Aha, chciałbyś!
- Jedna nawet wisi w łazience na sznurku.
- Tajemnica na sznurku?
- No to takie coś, co kobiety zakładają sobie pod bluzkę.
- Nie bajeruj, biustonosz już od dawna nie jest dla ciebie żadną tajemnicą. Ale co miałeś mi do powiedzenia?
- Baśka, mówię ci, w parku znaleźliśmy z chłopakami małe jeże! Dużego jeża przejechał samochód, to może była ich mama. Musisz zanieść je do lekarza od zwierząt!
- Zwariowałeś? Jakie jeże, co, jak? Po kolei - gdzie one teraz są?
- W moim pokoju, w pudełku...
- O rany! – jęknęłam, bo już przeczuwałam kłopoty. Z Pawłem zawsze są kłopoty, ale jakoś od 9 lat nie mogę się do tego przyzwyczaić...
W jego pokoju siedziało trzech jego najlepszych kolegów i pochylało się nad pudełkiem po butach, które ostatnio kupił sobie tata. Rzeczywiście, tuliło się w nim do siebie 5 malutkich, ślicznych jeżyków. Chłopcy popiskiwali z zachwytu. Sama miałam na to ochotę. Były rozkoszne.
- I co snimi srobimy plosę pani? – zapytał „Sepleniący Jacek” z szacunkiem. Wszyscy mówią do mnie „pani”, bo ja, 17-letnia siostra Pawła, jestem dla nich już starą kobietą.
- Macie jakąś propozycję?
- Trzeba je zanieść do lecznicy albo do ZOO. My sami nie możemy, bo to jest za daleko. Musi pójść z nami jakiś dorosły... – lizus z tego Maćka!
- Ale ja mam tyle nauki! Jutro sprawdzian z fizy – wiecie co to fiza? Muszę jeszcze napisać opowiadanie na polaka, a wy każecie mi włóczyć się z jeżami!
- Przecież to nie my przejechaliśmy ich mamę! – Paweł zaczął wywierać na mnie presję. Oczy mu się zaszkliły.
- No dobrze, spróbujmy najpierw do lecznicy, bo to bliżej. Może podpowiedzą, co mamy z nimi zrobić... – wiedziałam, że i tak nie odczepię się od nich. Z westchnieniem rezygnacji poszłam ubrać buty.
W poczekalni lecznicy dla zwierząt było trochę ludzi. Dwie starsze panie z kotami, jakiś pan z wiewiórką, chłopczyk z mamą i małym psiakiem. Ja z pięcioma jeżami i czterema chłopcami, czy też na odwrót. Było nas trochę dużo... Rozsiedliśmy się na krzesłach, czekając na swoją kolej. Po chwili w poczekalni pojawił się jeszcze jeden pacjent – owczarek niemiecki z łapą w gipsie. Niósł go na rękach chłopak. Usiedli na jedynym wolnym krześle naprzeciwko mnie. Spojrzałam baczniej na chłopaka i oniemiałam – to Marcin z IV E!!! Najprzystojniejszy facio w szkole, który nie może opędzić się od babek! Nigdy jakoś nie było okazji, żebyśmy się poznali, bo nie byłam chyba w jego typie. Nie miałam pojęcia, że on ma psa i... najwyraźniej ludzkie uczucia. On też spojrzał na mnie badawczo, ale nie sądzę, by mnie w ogóle rozpoznał. Nie wie chyba, że chodzimy do tej samej budy.
No więc, najpierw przyjrzał się mnie, a potem zerknął do pudełka, które trzymałam na kolanach. Siedzący na jego kolanach pies też zainteresował się zawartością mojego pudełka. Wyciągał pysk, by wywąchać zapach zwierzątek. Pies był piękny.
- Co tam masz? – zapytał nagle Marcin, zwracając się do mnie bezpośrednio.
- Jeże.
- Co im jest?
- Są sierotkami.
- A ci chłopcy to też twoje sierotki?
- Nie, to moi asystenci.
- Ma się powodzenie u płci przeciwnej, no nie?
- Cóż, jakby ci to powiedzieć...
- Czterech facetów i jeszcze ci mało?
- Ale oni są nieletni! Ty za to na pewno nie wiesz, że chodzimy do tej samej szkoły!
- Naprawdę? I ja do tej pory nie zauważyłem takiej interesującej istoty, która opiekuje się sierotkami i ma nieletnich adoratorów?
- Ja nie jestem jej adorem, tylko bratem! – powiedział urażonym głosem Paweł.
- Adoratorem, nie adorem – poprawiłam Pawła odruchowo.
- Plose pani, cy ten pan mówi o nas? – zainteresował się Jacuś.
- Poniekąd. Powiedz lepiej, Marcinie, co stało się twojemu psu?
- To nawet znasz moje imię? – zdziwił się chłopak. – Rzeczywiście, chyba chodzimy do tej samej budy... Cóż, Chilli została potrącona przez samochód. Musimy skontrolować, czy łapa dobrze się zrasta.
- Biedna Chilli. Jest taka piękna!
- Teraz czuje się już dobrze, ale była w szoku przez tydzień po wypadku. Nie do końca odzyskała dobry humor.
- Mamę tych jeży też przejechał samochód – odezwał się Paweł.
- To okropne! – powiedział Marcin, mrugając do mnie porozumiewawczo. I co teraz z nimi będzie?
- Moja siostra się nimi zajmie! – oznajmił Paweł. Spojrzałam na niego z politowaniem:
- Sam się nimi zajmiesz i tyle!
Nawet nie zauważyliśmy, że przez czas naszej sprzeczki ubyło nieco pacjentów w poczekalni. Koty chyba zostały uzdrowione, wiewiórka ktoś się tu zajął. Chłopczyk z psiakiem właśnie siedział w gabinecie. Chyba nadeszła moja kolej. Chciałam wejść sama do pokoju lekarza, ale chłopcy wcisnęli się za mną.
- Ho, ho, ho, kogo my tu mamy! – zaśmiał się lekarz.- Wy wszyscy do mnie? Pediatra przyjmuje w przychodni obok!
- Panie doktorze, co mamy zrobić z tymi sierotkami? – zapytałam, pokazując mu jeże.
- Są jeszcze dość małe. Hm, powinniście pokarmić je przez jakiś tydzień, dwa, a potem wypuścić do parku, tam gdzie je znaleźliście. Zaraz wam zrobię listę artykułów, którymi będziecie odżywiać zwierzątka.
- No nie! – powiedziałam do Pawła, gdy wyszliśmy z gabinetu. – Wychodzi na to, że jednak będę mamką jeży!
- Baśka, błagam, nie zostawiaj ich! Ja ci pomogę! – powiedział płaczliwym głosem Paweł. Brzmiało to jak jakaś scena z sądu rodzinnego...
- Wszyscy pani pomożemy – odezwał się Maciek. - Słowo honoru!
- Na czym stanęło? – zainteresował się Marcin.
- Będę je karmić butelką przez jakieś dwa tygodnie. Będą u nas mieszkać – pochwaliłam się, ale mój głos nie był specjalnie szczęśliwy. - Jejku, chyba muszę iść na zakupy do sklepu z odżywkami dla niemowląt!
- Przyda ci się taka praktyka – powiedział lekko Marcin, a ja zaczerwieniłam się po same uszy. - Słyszałem też, że jeże w nocy strasznie tupią
- Dobrze, że w twoim pokoju jest dywan – pocieszył mnie brat.
- Poczekajcie na mnie chwilę! – zawołał Marcin i wszedł z Chilli do gabinetu. Oblała mnie fala gorąca. Dlaczego chce, żebym na niego poczekała? Czyżby potrzebował mojego towarzystwa?
Gdy wyszedł po kwadransie, niosąc psa na ramionach, uśmiechał się szeroko:
- Z łapą Chilli już wszystko w porządku. Pomęczy się jeszcze parę dni i zdejmiemy wreszcie gips!
- To wspaniale! Będzie mogła sobie biegać po parku.
- No! Może z twoimi jeżami? Chodź, sprawdzimy, czy mogą się ze sobą zaprzyjaźnić!
- Chcesz, żeby Chilli poudawała ich mamę?
- Czemu nie? Może dla nich wszystkich będzie to dobra terapia? Najlepiej chodźmy już teraz do parku, wypuścimy jeże na chwilę z pudełka, a Chilli je obwącha i pobawi się z nimi, leżąc na trawie. Nie może jeszcze za wiele chodzić.
- Chodźmy, chodźmy! – wykrzyknęli chłopcy. Byłam w rozterce.
Jest już późnawo, zaczyna się ściemniać, zadanie z fizy nie odrobione, opowiadanie na polaka - w lesie. Ale z drugiej strony: Marcin... Takiej okazji nie mogę przepuścić! On najwyraźniej szuka mojego towarzystwa. Byłabym kaczką w pomarańczach, gdybym przepuściła taką szansę!
- Dobra, ale kupmy im najpierw butelkę ze smoczkiem, bo padną nam w parku z głodu!
- Nam też by się przydało coś przekąsić... Wiecie, zapraszam was wszystkich na pizzę - powiedział Marcin.
Wieczór zapowiadał się bardzo interesująco...
Tekst: Beata Łukasiewicz, zdj. fotosik.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz