wtorek, 2 kwietnia 2013

Zielona ekstrema

Ola, obrończyni zwierząt i ON - sprzedawca w sklepie zoologicznym. Wszystko ich dzieli. Czy coś może się okazać wspólne? Tak, zainteresowanie pewnym małym kajmanem...

-      Zapłacone, teraz to wszystko spakujmy! – rzuciłam w stronę siostry, urywając pęk reklamówek przy kasie supermarketu.

-        Znowu nakupowałyśmy jak wariatki. Mama nie będzie zadowolona, wysłała nas tylko po kilka drobiazgów! – przestraszyła się Joasia, oglądając sporą kupkę artykułów do spakowania.

-        Mam nadzieję, że nie... – pocieszyłam ją niepewnym głosem. Sama nie wiem, może mama będzie jednak zła? Gdy torby były już pełne, zaczęłyśmy iść w stronę wyjścia, mijając sklepy w galerii.

-        O, mój ulubiony sklep! – wykrzyknęłam, wskazując brodą „zoologa”.

-        Masz ci los, znowu będziemy tu stać godzinę z tym całym majdanem i podziwiać jakieś poczwary! – westchnęła ze zniecierpliwieniem Joaśka.

-        No, stój, może mój śliczny kajman jeszcze tu jest! – powiedziałam z nadzieją, wchodząc do wewnątrz sklepu i rozglądając się za dużym terrarium z małym krokodylkiem. A właściwie kajmankiem.

-        Jest!!!! Widzisz? Czyż nie śliczny? – zachwyconym okiem wpatrywałam się w urocze maleństwo, wielkości jakichś 30 cm.

-        Widzę. I ten potwór kosztuje 700 złotych? – zdziwiła się Joasia, stając bliżej.

-        Cudny jest, cudny – cmokałam zza szyby terrarium. Kajman łypnął na mnie zielonym oczkiem ustawiając się bokiem, bym lepiej dojrzała jego ząbki jak perełki, wystające z pyska. Wyglądał na uśmiechniętego. Przystojniak! - Jest słodki, absolutnie słodszy od tony czekolady i beczki batonów Mars!!

-        Moja siostra jest stuknięta! – powiedziała, nie wiadomo do kogo, Joasia. – Przecież to ohydny płaz czy gad, nie wiem sama, bo się nie znam na zoologii. Czym się tu zachwycać, jak słowo daję? Tymi brodawkami na grzbiecie? Nie mogą go zaprowadzić do jakiegoś krokodylego dermatologa? No, co innego, gdyby on był już rękawiczką albo torebką...

-        Jak możesz, podła jesteś! – obruszyłam się.

-        Zgadzam się z tą opinią! – powiedział męski głos, a ja spojrzałam w jego kierunku. Za ladą obok terrarium pojawił się chłopak, mniej więcej w naszym wieku. Sprzedawca?

-        Pan tu sprzedaje? – zapytałam.

-        Pomagam rodzicom, to ich sklep.

-        Jeśli chce pan znać moje zdanie, to w niczym nie jest pan lepszy od mojej siostry, która tego kajmanka przerobiłaby na rękawiczki. Po co w ogóle męczyć zwierzęta, sprzedawać je, zamiast pozostawiać w ich naturalnym środowisku, w spokoju?

-        Ale wiele ludzi chce mieć zwierzęta, bo je lubią.

-        W porządku: psa, kota, rybki, w ostateczności papugę, ale kajmana? Co ten biedny zwierzak będzie robił w Polsce?

-        Kupi go ktoś bogaty, kto ma willę z basenem i wpuści kajmana do niego. Za pół roku on może mieć nawet 2 metry długości! – z dumą z kajmana powiedział chłopak.

-        To ma jeszcze mniej sensu! Co ktoś może robić z dwumetrowym kajmanem w domu? To jakaś idiotyczna zabawa i męczenie zwierzęcia! Podobnie jak hodowanie węża boa w bloku!

-        Nie wiem, ale są chętni. Założymy się, że ten kajman zniknie za parę tygodni? Dwa, góra miesiąc!– chłopak był pewny swego.

-        Pewnie, zrobicie wszystko, by go sprzedać, bo gdyby się nie udało, to skąd wziąć takie wielkie terrarium w sklepie? – zapytałam z goryczą. - Wolałabym jakoś uzbierać albo zarobić te 700 złotych, kupić u was kajmana i oddać go do ZOO. Tam przynajmniej miałby fachową opiekę ludzi kochających zwierzęta, a nie jakichś bogaczy, kupujących go dla zrobienia wrażenia. A może kupują kajmany do basenów gangsterzy, którzy będą im rzucać na pożarcie swoich konkurentów z branży?

-        Pani się chyba naoglądała amerykańskich filmów – powiedział chłopak, ale usłyszałam w jego głosie nutkę niepewności i zastanowienia.

-        Chodź już, Ola, ty mój podręczny grinpisie! – powiedziała pojednawczo Joasia, popychając mnie ku wyjściu. – Niech się pan nie przejmuje – zwróciła się jeszcze do sprzedawcy – jest wegetarianką, a na wycieczce szkolnej zbeształa właściciela bryczki, że funduje turystom wątpliwą atrakcję, bo konie muszą się tak męczyć, ciągnąc bryczkę z pasażerami. To u niej normalne, ona jest ekstrema. Lepiej niech pan sprzeda tego kajmana, bo będzie tu przyłazić codziennie! Wywiesi transparent, zacznie głodówkę...

-        Zapraszam! – powiedział chłopak. Bo co miał powiedzieć...

-        Ohyda! – przepełniała mnie prawdziwa złość. - Tacy ludzie są wstrętni, nie wiem, kto gorszy – ty, przerabiająca kajmany na rękawiczki, czy oni - handlujący zwierzakami i udostępniający egzotyczne gatunki poza ich środowiskiem, różnym bogatym oszołomom!

-        A może kupują sami porządni ludzie? – powątpiewała w moje oburzenie Joasia.

-        Akurat! Porządny człowiek zostawia kajmana w jego rzece i tyle. Ten chłopak pośredniczy w niecnym procederze!

-        Aha! To kiedy wykradamy kajmana?

-        Daj mi spokój! – obraziłam się. Nikt mnie nie rozumie, nawet własna siostra!

 

Dwa dni później pojechałam do mojego przyjaciela, Artura po zeszyt z angielskiego. Mieszka na drugim końcu miasta. Wracając do domu, na przystanku spotkałam... sprzedawcę z zoologa. Szedł z pięknym psem na smyczy.

-        Dzień dobry! – ukłonił się.

-        Witam. Czy to husky? – chciałam się upewnić co do rasy psa.

-        Nie, alaskan. Ma piękne, błękitne oczy, chce pani zobaczyć? Jest pracowity i łagodny.

-        To pana pies? – zapytałam ostro.

-        Tak!

-        Coraz lepiej! Czy nie uważa pan, że hodowanie takiego psa w Polsce, w zbyt wysokich temperaturach to męka dla zwierzęcia? Przecież one żyją w surowym klimacie, od tego mają takie grube futro, a na co dzień pokonują dziesiątki kilometrów, pracując w psich zaprzęgach? Muszą mieć przestrzeń, biegać!

-        Wiedziałem, ale...

-        Jest pan jeszcze bardziej beznadziejny, niż sądziłam!

-        Cóż mogę powiedzieć na swoją obronę?

-        Nic, mój autobus nadjeżdża! – i wskoczyłam do pojazdu, zostawiając tego chłopaka i jego biednego (na pewno!) psa. Serce kroiło mi się w plasterki.

 

Tydzień później znów byłam na zakupach w centrum handlowym. Oczywiście, mijając zoologa, zajrzałam do wnętrza sklepu za „moim” kajmanem. Terrarium jednak było puste. „Sprzedali biedaka” – pomyślałam z żalem i gniewem. Ledwie hamując napływające spod powiek łzy, ruszyłam dalej. Wtem ktoś dotknął mego ramienia. Sprzedawca z zoologa wyszedł za mną ze sklepu!

-        Chciałem tylko powiedzieć, że nikt nie kupił kajmanka... – chyba widział moje łzy.

-        To co się z nim stało?

-        Ubłagałem rodziców, by go oddali do pewnej międzynarodowej centrali i ona zajmie się przetransportowaniem kajmana z powrotem do domu... Oczywiście, trzeba było za to dodatkowo zapłacić, ale udało się!

-        Naprawdę? To nie bujda? – jeszcze nie wierzyłam.

-        Nie, można zapytać moich rodziców, są teraz w sklepie. Kończymy z egzotami, będą tylko normalne, hodowlane zwierzęta w sprzedaży – rybki, chomiki, kanarki.

-        To już brzmi milion razy lepiej!

-        Jakoś tak otworzyły mi się oczy na pewne sprawy. Dziewczyny są chyba wrażliwsze i dzięki temu dotarło do mnie coś, nad czym wcześniej się wcale nie zastanawiałem... – podał mi bez słowa chusteczkę higieniczną. - Psa się nijak nie pozbędę, ale może odesłanie kajmana jakoś zmaże moje ciężkie winy?

-        Myślę, że już jest z tobą całkiem nieźle – wytarłam nos. - Jeszcze tylko troszkę popracuję nad tobą i będziesz jak nowy... – powiedziałam z namysłem, zaglądając w jego oczy. Miały ten sam zielony kolor, jaki dostrzegłam u „mojego” kajmanka.

-        Bardzo mi zależy, byś nade mną trochę popracowała – powiedział tak jakoś ciepło i niezdarnie. - Chodźmy na lody, by uczcić rozejm! – zaproponował. – A tak w ogóle to mam na imię Piotr.

-        Ola...

-        Wiem, słyszałem, jak siostra do ciebie tak mówi. Wiesz, bardzo mi zaimponowałaś! Chciałbym, żeby ktoś kiedyś tak o mnie myślał i dbał i się troszczył, jak ty troszczyłaś się o małego kajmana. Tym bardziej, że niewiele dziewcząt ma serce dla gadów. Wolą kotki, pieski, chomiki, coś pluszowego jednym słowem... Jesteś naprawdę niezwykła!

Cóż, czy muszę komukolwiek tłumaczyć, że ta opinia mojego nowego fana bardzo mi schlebiała. Coś czuję, że będą z niego ludzie! Już ja się o to postaram!

 

Tekst: Beata Łukasiewicz, zdj. terrarium.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz