czwartek, 18 kwietnia 2013

Miłosny amok

Agata, moja przyjaciółka, znowu się zadurzyła w nieznajomym. Odnoszę jednak wrażenie, że tym razem jest to całkowicie poważne uczucie, chociaż Agata jest najbardziej zwariowaną osobą, jaką znam...

Drzwi domu mojej przyjaciółki, Agaty, były szeroko otwarte. Zaniepokojona tym dziwnym zjawiskiem, niepewnie przestąpiłam próg i weszłam do obszernego hallu.

-        Agata! Agata, jesteś tu? - Nikt nie odpowiadał, chociaż słyszałam z oddali dziwne buczenie. Postałam chwile nieruchomo (dla przyzwoitości), po czym zaczęłam wspinać się po schodach, na poddasze, bo Agata ma tam swój pokój. Po drodze mijałam łazienkę na piętrze. Tutaj drzwi też były szeroko otwarte, a moja Agatka siedziała z zasępioną miną na brzegu wanny i suszyła sobie mokre włosy przykładając do nich... rurę (okropnie buczącego) odkurzacza. Patrzyła niewidzącym wzrokiem przed siebie. Nie muszę chyba dodawać, że w ogóle mnie nie zauważyła, mimo czerwonego koloru mojej minispódniczki. Gdybym była nosorożcem w fartuszku w biało-czarne grochy też by mnie nie raczyła dostrzec. Prawdopodobnie...

-        Agatko, co ci jest? – spytałam (dla przyzwoitości), chociaż znałam odpowiedź. Na jej twarzy malował się bowiem doskonale przeze mnie zdiagnozowany wyraz zwany „amokiem miłosnym”. Agata miała miękkie serducho i amoki zdarzały się jej przeciętnie 8 razy w roku. Ten był już 5-ty... Musiała się chyba zakochać w dość ekspresowym tempie zważywszy, że widziałyśmy się wczoraj.

-        Co mi jest? A, nic, suszarka mi się zepsuła... – odpowiedziała machinalnie.

-        Dlaczego nie wykorzystasz wentylatora?

-        Wentylator chłodzi mi herbatę w kuchni. Poza tym to jest bardzo dobry odkurzacz, z filtrem wodnym.

-        Ale nie do suszenia włosów, kobieto. Wyglądasz jak strzyga! Nie pomyślałaś, że będziesz dziwnie pachnieć?

-        Sądzisz?

-        Trzymajcie mnie, tego jeszcze nie grali. A co robi teraz drukarka twojego komputera? Podgrzewa ci pizzę?

-        Ty się mnie chyba czepiasz! – poskarżyła się, robiąc do mnie rozżalone oczy.

-        Bo zachowujesz się jeszcze gorzej, niż w czasach Michała III Pięknego! Wtedy uważałam, że głupotą jest paradowanie w płetwach i wbijanie się w ten cały strój nurka tylko po to, by facet zaczął zwracać uwagę na ciebie, a nie na jakieś mordercze ryby-piły.

-        Przypominam ci, że Michał był prawdziwym pasjonatem, ichtiologiem-amatorem.

-        Teraz jednak bijesz rekordy! – kontynuowałam, (dla przyzwoitości) nie zbita z tropu.

-        Przesadzasz i histeryzujesz. To samo wyrzucałaś mi w czasach Grzegorza I Mechanicznego, gdy zapisałam się na kurs prawa jazdy i zgłębiałam budowę silnika samochodowego.

-        Ha, był jeszcze D.J. Jacek, dla którego pomalowałaś włosy na fioletowo, bo rzekomo ładnie wyglądały w stroboskopowych światłach dyskoteki, w której pracował.

-        Ty nigdy tego nie zrozumiesz, bo nigdy nie byłaś zakochana. Zakochana kobieta zdolna jest do wszystkiego. – powiedziała z namaszczeniem Agata, odejmując siłę moim zdroworozsądkowym argumentom.

-        Mniejsza z tym, nie licytujmy się! Powiedz lepiej, kim jest ten szczęśliwiec, dla którego znów wpadłaś w amok? - zapytałam ją wprost.

-        Jakiś przystojny nieznajomy, który kosił trawnik u Cegielskich!

Cegielscy to sąsiedzi Agaty z domku po prawej. Z tego co wiedziałam, nie mieli dzieci, więc nie mógł to być ich syn.

-        I co? – zaciekawiłam się.

-        I nico. Ujrzałam, pokochałam, zacierpiałam. Widziałam go wczoraj. Dzisiaj nie.

-        Kobieto, może oni go wynajęli z jakiejś, na przykład spółdzielni studenckiej? I szukaj wiatru w polu!

-        Właśnie. Dlatego powiedziałam ci, że zacierpiałam. Kiedy cierpię miłośnie robię różne dziwne rzeczy.

Mnie to mówi! Zaczęłam jednak mieć dziwne wrażenie, że ta rozmowa wymyka mi się z rąk.

-        Czy mogę ci jakoś pomóc?

-        Uhm, idź do kuchni i zrób sobie herbatę. I wyłącz wentylator, bo moja będzie mrożona.

-        Wiesz, że masz pootwierany cały dom?

-        Robiłam przeciąg.

-        Żeby co?

-        Zapomniałam.

Fiuuu, fiuuu, zagwizdałam w duchu. Stan sercowy mojej przyjaciółki przedstawiał się dość opłakanie. Muszę natychmiast interweniować, w przeciwnym razie nie wiadomo czym się to skończy. Miłosnym obłędem?

-        Słuchaj, a może ja pójdę do Cegielskich i dowiem się, kto to był? – zaofiarowałam się (dla przyzwoitości) bezinteresownie.

-        Tak po prostu?

-        Coś wymyślę. Idę! – ruszyłam w stronę sąsiedniego domku, zastanawiając się po drodze nad pretekstem. „Powiem, że jestem akwizytorką... nie, sierotą z domu opieki... nie. Może zrobię jakąś ankietę o trawie? Albo sprzedam im fajne nasionka? – już stałam pod ich drzwiami. Otworzyły się dość szybko, a ja nie zdążyłam wybrać żadnej wersji, bo... oniemiałam. W drzwiach stało męskie cudo – skrzyżowanie Ricky Martina z Lorenco Lamasem: - Eeee, dzień dobry... Czy pan tu mieszka i kosił pan tu wczoraj trawnik? – wykazałam się jednak refleksem.

-        Tak, mieszkam czasowo i kosiłem trawnik. A w czym problem?

-        Jakieś trzy kilogramy trawy wpadły do pokoju tu w domu obok i nie umiem ich usunąć. Czy byłby pan łaskaw uprzątnąć szkodę?

-        To niemożliwe – odpowiedział mocno zdumiony. – Trawa przez okno? Jakim cudem?

-        Sam może pan zobaczyć! – ależ ze mnie ryzykantka! Bezwzględnymi metodami wabiłam go do domu-pułapki. Chłopak łyknął to jednak jak młody pelikan!

Oboje skierowaliśmy się w stronę domu Agaty. Nie wiem, czy moja przyjaciółka nas obserwowała, ale stała za drzwiami z włosami uporządkowanymi po huraganowym suszeniu odkurzaczem. Były spięte gumką. Na nogach, nie wiedzieć czemu, miała męskie kalosze w rozmiarze 45. Czarne. „Boże!” – jęknęłam w duchu.

-        Dzień dobry! – powiedział grzecznie gość. – Jest tu ponoć jakiś problem z trawą...

-        Z trawą? – zdumiała się Agata, wpatrując się w niego zachłannie i w całkowitym błogostanie.

-        No wiesz, z tą, która wpadła przez okno w wyniku koszenia jej wczoraj przez tego pana! – usiłowałam uratować moją wersję wydarzeń.

-        A, tą trawą... Zjadł ją chomik! – powiedziała stanowczo i bez namysłu, trzymając nas w drzwiach.

-        Chomik? Poradził sobie z trzema kilogramami trawy? – gość zamienił się w wielki znak zapytania.

-        Bo to jest wyjątkowo duży chomik. Bengalski. – łgała Agata brawurowo.

-        Czy mogę go obejrzeć? Jestem weterynarzem. Nigdy nie widziałem bengalskiego chomika. Czy muszę również założyć kalosze?

W tym momencie nie wytrzymaliśmy dłużej napięcia. Wybuch śmiechu, który właśnie nastąpił śmiało mógł się równać z eksplozją Wezuwiusza. Chłopak oparł się o framugę drzwi i zwijał w dziwacznych skłonach, podrygiwaniach. Ja wolałam usiąść na schodach – gdyby przyszło mi się z nich stoczyć, miałabym blisko do ziemi... Agata chichotała, opierając się o drzwi i ocierając łzy śmiechu.

-        Dzie...dzie...dziewczyny, ale...jesteście...zakręcone – dusił z siebie nasz gość. – Jak domek ślimaka! – wydukał wreszcie.

-        Z ciebie...też.... dobry... numer. Weterynarz się znalazł!

-        A to jest akurat prawda! Dostałem się na I rok i będę mieszkał u wujostwa, państwa Cegielskich na stancji.

-        To cudownie! – powiedziała nagle spokojnym głosem Agata, patrząc mu radośnie w oczy. Będziemy się mogli często spotykać.

-        Ja też się cieszę...

Cóż mi pozostawało innego, jak nie „odtoczyć” się dyskretnie w stronę furtki, pozostawiając ich sam na sam... Coś mi się zdaje, że Agata poprzestanie na tym „przypadku” na dłuższy czas. Ciekawe, kiedy na mnie przyjdzie wreszcie kolej – zakochać się! A tak na marginesie – muszę ją jutro koniecznie zapytać, po co włożyła te męskie kalosze?!?

 

Tekst: Beata Łukasiewicz, zdj.123.rf.com

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz