Dzisiejsza informacja o nieudanym lądowaniu na Bali (całe szczęście, że nikt nie zginął!) Boeinga 737 wcale mnie nie zdziwiła...
Rzeczywiście, położenie tego pasa startowego/lądowiska, jedynego na wyspie Bali wzbudzało nasze niepomierne zdziwienie w czasie naszego urlopu w tym egzotycznym miejscu.
Zaraz drugiego dnia po przylocie wybraliśmy się na urodzinową kolację nad brzegiem oceanu (był to w ogóle główny pretekst naszego przybycia na Bali - moje 50-te urodziny...), na "słynną" plażę Jimbaran, gdzie kilkanaście restauracji rybnych serwuje specjały morza przy stolikach rozstawionych na piasku, na plaży i elegancko przykrytych obrusami. Cała atrakcja kulinarno-przyrodniczo-romantyczna rozpoczyna się wieczorem, przed zachodem słońca, bo clou tego party jest właśnie możliwość obserwowania rozżarzonej kuli ognia, zanurzającej się w wodzie - zdj. po prawej zrobione przez męża "w trakcie"...
Przybyliśmy na plażę jak widać - grubo przed czasem (restauracja jeszcze pusta), było jeszcze widno i siedząc przy stoliku, twarzą do oceanu i zachodzącego niebawem słońca, czekając na zamówionego homara, kraby, krewetki, mule, wielkie ryby z grilla podane z fantastycznie aromatycznymi sosami - rozglądaliśmy się ciekawie po plaży, popijając napój z kokosa aż nagle... po prostu wbiło nas w krzesła! Zauważyliśmy po prawej stronie plaży, w całkiem niedalekiej odległości (jak nam się zdawało) - jak co parę minut startują i lądują samoloty!!! Tyle, że wyglądały one, jakby lądowały w... oceanie! Po prostu ten pas startowy jest niesamowity na Bali. Zastanawialiśmy się, jak piloci radzą sobie z tym lądowaniem tuż przy wodzie... Na zdjęciu po prawej u dołu, jest widoczna taka cienka kreseczka na morzu - cypel - to ten pas!!!! Na nim właśnie "siadały" obserwowane przez nas przez cały wieczór stalowe ptaki... Co ciekawe, nie było słychać żadnego hałasu, odgłosu silników - nic. Można było tego nie zauważyć, jeśli się nie trafiło na właściwy moment.
Jak zaszło słońce było jeszcze ciekawiej - samoloty migały światłami, czerń nieba i wody zlewała się ze sobą, zapalono milion świec na stolikach na plaży, a ocean podkradał się niespodziewanie, liżąc nam obute w sandały stopy pod stołem. Jej, ależ było romantycznie! I tak, trochę głupio że z informacji o katastrofie, "urodziło" mi się piękne wspomnienie...
Jak tyle świec płonęło i klimat ciepłego wieczoru i lądujące samoloty z migającymi światłami to musiało być romantycznie. Wyobrażamy sobie to "zanurzone" w oceanie zachodzące rozpalone do czerwoności słońce. Piękne miałaś urodziny.
OdpowiedzUsuńPozdrawiamy i uściskujemy.