sobota, 27 kwietnia 2013

Pogryziony adorator

Nie wiem, co mnie opętało, że wciąż sterczałem pod oknami Wioletty. I nie wiedziałem, że tuż obok mieszka ktoś o wiele wspanialszy, niż ta Barbie w ludzkiej skórze... 


-  „Znowu tu jestem, pod jej oknem!” – pomyślałem wściekły. Nie wiem jak to się dzieje, ale już od jakiegoś czasu codziennie po południu przychodzę pod blok Wioletty. To moja koleżanka z klasy. Co się będę rozwodzić: długie nogi, długie kasztanowe włosy, szafirowe oczy i uśmiech, którym mogłaby rozmrozić mrożonego dorsza. Chyba się w niej beznadziejnie zakochałem, podobnie jak kilku innych facetów w całej naszej szkole. To dlatego tu przychodzę sprawdzając, kiedy wraca do domu, z kim się spotyka, dokąd i kiedy wychodzi. Jestem kretynem. Sam sobie wydaję się śmieszny. Tym bardziej, że nic mi to nie daje. Ona i tak nawet nie spojrzy na mnie z niczym więcej, niż koleżeńską sympatią. Jest miła i tyle, a ja tracę po prostu czas. Wiem o tym, lecz... Jakaś dziwna siła każe mi tu przychodzić. Tak bardzo mnie Wioletta interesuje, że skłonny jestem dla niej narazić się nawet na śmieszność. Właściwie zrobiłbym wszystko, co tylko by chciała. - „Żeby jednak zechciała...” - westchnąłem głęboko nad swoim losem Romea. Nagle coś szarpnęło mnie za nogawkę. Spojrzałem w dół i ujrzałem strasznie zabawnego, łaciatego kundelka, szarpiącego zębami... moje dżinsy! Wydawał przy tym taki gulgot, jakby był co najmniej wielkości wołu a nie mojego buta.

-   Kaziu, zostaw tego pana! – krzyknęła jakaś, podbiegająca do psa, dziewczynka. Złapała Kazia za obrożę i próbowała odciągnąć go od mojej nogi. A on się zakleszczył. Patrzyłem, nie wiem dlaczego spokojnie, jak moje dżinsy tracą swą szlachetną całość. Gulgot nie ustawał, dziwnie jednak miałem wrażenie, że pies nie jest zły, tylko chce się bawić. Piegowata twarz kilkuletniej dziewczynki popatrzyła na mnie ciekawością z dołu, po czym znów zwróciła się do psiaka:

-   Zostaw tego pana, mówię ci, to na pewno nie jest żaden zboczeniec! – A potem zwróciła się do mnie:

-   Julia mówiła, że mam wystrzegać się zboczeńców, a pana to mi nawet przez okno pokazywała. Mówi, że pan tu codziennie przychodzi i chyba jest jakimś maniakiem, tym, no... podokiennym! Julia twierdzi, że pan tu kogoś podgląda!

-   Nie jestem żadnym maniakiem! To już nie można sobie postać pod drzewem? – oburzyłem się szczerze.

-   Też tak Julii tłumaczyłam, ale ona jest taka stara jak pan. I mówi, że lepiej zna życie niż ja, więc żebym się nie wymądrzała. Wie pan, muszę jej słuchać, jest moją starszą siostrą!

-   No, siostra to siostra, lepiej z nią nie zadzieraj! – Powiedziałem pojednawczo, ale mała, nie zwracając na mnie uwagi, nadal monologowała:

-   No więc to ona przyuważyła pana już ze dwa tygodnie temu i powiedziała, żebym nie dawała się panu zapraszać na lody czy coś takiego. Gdyby pan próbował. Ale ja myślę, że z Kaziem jestem bezpieczna, więc sobie z panem porozmawiam. W razie czego mogę go poprosić, żeby pana pogryzł!

-   Mam dziwne wrażenie, że już go o to prosiłaś! – powiedziałem z przekąsem, bowiem Kaziu nadal delektował się moimi dżinsami.

-   Nieprawda, nie wiem, co mu się stało! On chyba chce się z panem bawić? – powiedziała, najwyraźniej zdumiona takim wnioskiem.

-   W takim razie moje szanse są nierówne. Co ja mógłbym mu pogryźć w zabawie?

W tym momencie Kaziu najwyraźniej przestraszył się mojego żartu, bo puścił nogawkę. Minę miał bardzo zawadiacką i prawdę mówiąc trudno mi było się na niego gniewać. Za to moje spodnie nie wyglądały wyjściowo...

-   O rany, nieźle pana urządził! – powiedziała dziewczynka.

-   Umiesz szyć? – zapytałem podchwytliwie.

-   Ja nie, ale Julia na pewno by to panu zacerowała.

-   Zawołasz ją, z igłą i nitką w kolorze niebieskim?

-   Jeszcze nie ma jej ze szkoły. Jest albo na angielskim albo jeździ konno albo nie wiadomo co jeszcze. Jeśli jednak poczeka pan z godzinkę, to kto wie, coś da się załatwić...

-   To ja tu sobie jeszcze postoję. Jak Julia wróci, przyślij ją na pertraktacje. Ale Kazia zostawcie w domu. Kto mu dał w ogóle takie archaiczne imię?

-   Julia. Ale ja mam za to na imię Małgosia!

-   A ja Michał.

-   No to jesteśmy oboje na „m”! – Stwierdziła moja nowa znajoma, pociągnęła Kazia za smycz i pobiegła.

Przez dłuższy czas nic się nie działo. Wioletta nie pojawiła się, Małgosia również. Spojrzałem na zegarek z zamiarem ewakuowania się spod „mojego” drzewa, ale w tym momencie podeszła do mnie jakaś nieznajoma dziewczyna. Wyglądała dość zwyczajnie – w dżinsach i kurteczce, blond włosy miała związane w ogonek. Na nosie okulary:

-   Cześć, jestem Julia! – powiedziała poważnie. Jak na Julię nie była chodzącą pięknością, mogącą przyprawić jakiegoś Romeo o szybsze bicie serca. – Zdaje się, że Kaziu narobił dzisiaj kłopotu...

-   Chyba nie mnie? Ja tego nie będę szył!

-   O.k. To daj te spodnie – powiedziała, wyciągając z kieszeni igłę i nici.

-   Mam się tutaj rozebrać? Żebyś potwierdziła swoją teorię o moim rzekomym zboczeniu? Małgosia mi wszystko powiedziała.

-   Sam przyznasz, że dziwnie to wygląda – widuję cię tu regularnie od dwóch tygodni...

-   Słyszałaś o Romeo i Julii? A jeśli ja bawię się w Romeo?

-   W takim razie ciekawa jestem, kim jest ta dziewczyna, dla której się tak poświęcasz. To jakaś wyjątkowa osoba?

-   Dla mnie tak... – w tym momencie uświadomiłem sobie, że gdybym chciał powiedzieć Julii o Wioletcie, to zaczęłoby się i skończyło na opisie jej nóg oraz włosów...

-   Dobrze, więc wszystko jasne. Nie jesteś psycholem, tylko zakochanym... hm, nieważne. Zapraszam cię do mnie, tam spokojnie naprawię twoje dżinsy.

-   Już się mnie nie boisz?

-   Nieistotne. Kaziu jest w domu...

Mieszkanie Julii i  Małgosi było urządzone wyjątkowo przytulnie. Panowała w nim ciepła atmosfera. Pojawiła się jeszcze mama dziewcząt, przepraszając za Kazia i proponując zjedzenie z nimi obiadu jako zadośćuczynienie straty. Ojciec Julii też był na obiedzie, opowiadając w trakcie mnóstwo dowcipów. Potem nawet pożyczył mi swoje spodnie na moment zdjęcia dżinsów, które zaczęła naprawiać mama, nie Julia. Świetnie się bawiłem. Małgosia pokazała mi żółwia, a potem Julia porwała mnie do swojego pokoju, byśmy spokojnie mogli porozmawiać. Okropnie się dopytywała o Wiolettę, a mnie właściwie coraz trudniej było o niej rozmawiać. Niewiele powiedziałem. Piłem herbatę i przeglądałem kolekcję CD, należącą do Julii. Jak na dziewczynę miała całkiem fajne zainteresowania muzyczne, bardzo zbieżne z moimi. Obgadywaliśmy swoje szkoły, nauczycieli. Czas szybko leciał, a mnie, prawdę mówiąc, wcale nie chciało się stąd wychodzić. Kaziu drzemał na moich kolanach. Może dlatego, że odziane były w spodnie gospodarza. Co chwile wpadała do nas Małgosia, pokazując mi po kolei wszystkie swoje laleczki.

Julia rozpuściła włosy i zauważyłem, że mają bardzo ładny kolor oraz jedwabisty połysk, który sprawiał, że chciało się ich dotknąć. Była szczupła i wyglądała bardzo zgrabnie w swoich dżinsach. Gdy jej się bliżej przyglądałem, dostrzegłem piękne oczy nieco ukryte za okularami. Najwyraźniej była typem dziewczyny, której uroda nie rzucała się od razu w oczy, lecz rozkwitała powoli w cieple spojrzeń, jak kwiat. Po dwóch godzinach mojego tam pobytu doszedłem do wniosku, że gdyby Julię porównać z Wiolettą w niczym by jej nie ustępowała. To był bardzo dziwny wniosek. Żegnałem się z gościnnym domem. Mama Julii powiedziała:

-   Proszę do nas częściej zaglądać. Kaziu się też ucieszy. Rzadko ostatnimi czasy spotyka się tak dobrze ułożonych chłopców! – To był chyba komplement pod moim adresem?

-   Możesz dać mi swój numer telefonu? – poprosiłem Julię.- Chciałbym pożyczyć jeden kompakt od ciebie, zwrócę za dwa dni.

-   Jasne, powiedz tylko, który! – czy mi się wydawało, czy usłyszałem w jej głosie ulgę?

Mnie też ulżyło. Koniec wystawania pod oknami Wioletty! Poznałem wspaniałą dziewczynę i mam nawet pretekst do kolejnego spotkania!

Tekst: Beata Łukasiewicz,zdj. wilkistraznicy.jun.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz